Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Może ich umówić dopiero jutro na pojutrze. Właściwie do kumpli, jako takich, mógł się przyznać… — Przecież nie będziemy sami nosili trzystu kilo! — zaprotestował z oburzeniem. — Muszę zwołać całą klasę do pomocy. Jutro ich zwołam na pojutrze. Pan Chabrowicz popatrzył na paczki i skwapliwie zgodził się na pojutrze. Pani Krystyna westchnęła, machnęła ręką i opuściła hol, żeby nie patrzeć na ten skład śmieci. Janeczka i Pawełek mogli wreszcie zamknąć się w swoim pokoju. — No! — powiedziała z naciskiem Janeczka, patrząc na brata roziskrzonym wzrokiem. Pawełek natychmiast przystąpił do rzeczy. — No więc to się robi tak: trzeba zrobić fotokopie dyplomu ojca i uprawnień budowlanych. Przetłumaczyć to na francuski. Trzeba mu napisać życiorys i zaraz… czekaj… Pośpiesznie wygrzebał z teczki zeszyt do fizyki, odwrócił go do góry nogami, otworzył na ostatniej stronie i dalej już czytał. — Szczegółowy przebieg pracy zawodowej z podaniem wszystkiego, co zrobił, mają tam być różne kubatury, metry i w ogóle mnóstwo liczb. To też trzeba przetłumaczyć na francuski u tłumacza przysięgłego. Załączyć fotografię. Wszystko razem dać takiemu, co jedzie do Algierii, a tam on da takiemu, który znajdzie pracodawcę. Temu, co znajdzie pracodawcę, należy przywieźć prezent, bo to jest Arab. Od pracodawcy dostaje się kontrakt, idzie się z tym do Polservisu i reszta już sama leci. Potem się jedzie do Algierii i można zabrać ze sobą całą rodzinę oraz meble, garnki i samochód, samochód koniecznie. Kropka. — Skąd to wszystko wiesz? — spytała słuchająca Janeczka. — Mojego jednego kumpla ciotecznego brata ojciec tak pojechał do Algierii, dopiero co. Wszystko wie. Ten kumpel dzwonił przy mnie do tego ciotecznego brata i on mu wszystko podyktował przez telefon. Przez tego ciotecznego brata można znaleźć takiego, co jedzie do Algierii, bo okazuje się, że tam jest mnóstwo ludzi od nas i bezustannie ktoś jeździ tam i z powrotem. Janeczka przez chwilę rozważała kwestię. — Wiem, gdzie leżą ich dyplomy i inne takie — powiedziała z namysłem. — Największy kłopot będziemy mieli z tymi kubaturami od pracy zawodowej, bo życiorys to nic takiego… — Jak to? — zdziwił się Pawełek. Janeczka zdziwiła się jego zdziwieniem. — No, jak to? Przecież musimy to wszystko napisać, nie? — Jak to? — powtórzył Pawełek, nie tylko zdziwiony, ale już zaniepokojony. — My? — A kto? Ten cioteczny kumpel brata? — No nie… Ale myślałem, że ojciec… — No coś ty — powiedziała wzgardliwie Janeczka, z politowaniem wzruszając ramionami. — Po ojcu się tego nie spodziewaj. W ogóle mu o tym nie należy nawet mówić, bo jeszcze się zaprze i tyle z tego będzie my mieli. Powie, że się nie będzie napraszał, że nic z tego nie wyjdzie, że ma robotę i nie może jej rzucić, że nie ma czasu i nie wiem co tam jeszcze. Nie będzie mu się chciało. A jak sami załatwimy wszystko i dosta nie to coś tam od tego zagranicznego pracodawcy, to już przepadło. Będzie ogłuszony i pojedzie. — No, owszem — przyznał z wahaniem Pawełek. — Wtedy już matka resztę załatwi. Ale to nie taka prosta sprawa. — Toteż mówię… — Ale nie, samo napisanie, to jeszcze nic. To trzeba poświadczyć. — Co trzeba poświadczyć? — Wszystko. Zaczyna się od tego, że dyplom… Zaraz. Pawełek znów zajrzał do zeszytu od fizyki. — Dyplom musi być poświadczony przez odpowiednią instytucję. Uczelnię albo ministerstwo. Przebieg j pracy zawodowej musi być poświadczony przez byle które kadry. Mogą być ostatnie. Tylko życiorysu nie trzeba poświadczać, ale z tamtymi poświadczeniami ! nie wiem, co zrobimy. — Jak to, dyplom? — spytała zaskoczona Janeczka. — Bez poświadczenia ojca dyplom jest nieważny? Przecież ma go od tysiąca lat! — U nas ważny, a do tłumaczenia nie. Czekaj, bo ten cioteczny brat wszystko mi powiedział, przez telefon, ale jednak. Okazuje się, że różni tacy kupowali sobie dyplomy na bazarze, dawali do tłumaczenia i już mieli gotowe. No więc wyszło takie zarządzenie dla tłumaczy, że nie wolno im tłumaczyć niczego bez pieczęci, że to prawdziwe, a nie kupione na bazarze. Podobno w różnych miejscach są specjalne komórki do tego poświadczenia, siedzi gdzieś tam taka osoba, przynosi się Jej dyplom, ona wali pieczęć i po krzyku. — Ale przecież musi sprawdzić, czy to prawdziwy? — Wcale nie sprawdza. Oni uważają, że nikt z fałszywym dyplomem do poświadczenia nie przyjdzie, więc jeżeli ktoś przychodzi, na pewno ma prawdziwy. Ktoś musi iść z tym dyplomem. — Ktoś dorosły, bo jeżeli sami pójdziemy, będzie podejrzane — stwierdziła zmartwiona Janeczka