Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. Siedziałem i słuchałem jego monologu. Piliśmy whisky. Andy miał swój pokój na drugim piętrze domu w Strathspeld. Bawiliśmy się tam jako dzieci, sklejaliśmy modele, prowadziliśmy wojny drewnianymi żołnierzykami, jeździliśmy pociągami, czołgami i zdobywaliśmy forty z klocków lego. Przeprowadzaliśmy eksperymenty chemiczne, ścigaliśmy się samochodzikami, puszczaliśmy papierowe gołębie z okna na trawnik. Strzelaliśmy z wiatrówek w ogrodzie, zabiliśmy kilka ptaków i wypaliliśmy po kryjomu niejedną paczkę papierosów i nieprzeliczoną liczbę skrętów, słuchając muzyki z kolegami z wioski i z Clare. — Dlaczego ludzie są tacy niekompetentni? — krzyknął naraz Andy i cisnął swoją whisky przez cały pokój. Szklanka uderzyła w ścianę koło okna i roztrzaskała się w drobny mak. Przypomniałem sobie, jak runął stos kieliszków z szampanem w Muzeum Nauki niespełna cztery lata wcześniej. Whisky zostawiła na ścianie jasnobrązową plamę, a potem zaczęła ściekać drobnymi strużkami. — Przepraszam — mruknął Andy bez cienia skruchy, podniósł się niepewnie z fotela i podszedł do miejsca, gdzie odłamki szkła rozsypały się po dywanie. Przyklęknął i zaczął je zbierać, ale zaraz z powrotem upuścił, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Odczekałem chwilę, a potem zbliżyłem się, przykucnąłem obok i położyłem mu rękę na ramieniu. — Czemu ludzie są tacy bezużyteczni? — łkał. — Czemu zawodzą, czemu nie umieją zrobić porządnie tego, co do nich należy! Pieprzony Halziel, pieprzony kapitan Michael Lingary z pieprzonym orderem zasługi — skurwysyny! Zerwał się na nogi i zatoczył w stronę komody, wyciągnął z całej siły szufladę, aż spadła z hukiem na podłogę. Wysypała się z niej sterta swetrów. Przyklęknął, a po chwili usłyszałem odgłos zrywania taśmy. Wstał z pistoletem automatycznym w ręku i spróbował wcisnąć magazynek. — Przygotuj się na amputację mózgu, doktorze Halziel — zaszlochał, nie przestając mocować się z maga- zynkiem. Halziel... Halziel... Owszem, pamiętałem nazwisko Lingary z czasów, gdy Andy wspominał Falklandy; był to dowódca, którego Andy winił za śmierć swoich kolegów żołnierzy. Ale Halziel... Ach tak, oczywiście: to nazwisko lekarza, który pozwolił umrzeć Clare. Tego samego, którego bardziej interesowały ryby niż pacjenci. — Pieprzony zamek, kurwa mać! Nagle po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Nie doświadczyłem czegoś takiego, obserwując, jak Andy strzela na polu. Nie przyszło mi do głowy, że mógłbym się go bać. A teraz się bałem. Nie miałem pewności, czy postępuję właściwie, ale podniosłem się i ruszyłem w jego stronę. W końcu udało mu się umieścić magazynek w komorze. — Andy, daj spokój... Rzuca na mnie spojrzenie, jakby mnie widział pierwszy raz. Na jego zaczerwienionej twarzy wystąpiły plamy, po policzkach płynęły łzy. — Nie zaczynaj, kurwa, Colley; ty też mnie zawiodłeś, gnoju, pamiętasz? — Hej, hej — powiedziałem rozkładając ramiona. Andy rzucił się do drzwi, otworzył je z trzaskiem i omal nie spadł ze schodów. Zbiegłem za nim przy wtórze jego przekleństw; w holu próbował założyć marynarkę, lecz nie mógł przecisnąć przez rękaw dłoni z pistoletem. Pociągnął drzwi frontowe z taką siłą, że zatrzęsła się szyba. Rozejrzałem się niepewnie, czy nie dojrzę gdzieś rodziców Andy’ego, ale zniknęli bez śladu. On tymczasem otworzył uderzeniem kolejne drzwi i znikł w ciemności. Pobiegłem za nim; chciał wsiąść do land-rovera