Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przeszła na własność Hennessy, znanej firmy produkującej koniaki. Centaine pomyślała z uśmiechem, że ojca ubawiłaby ta mała ironia losu. Wspięli się razem na pagórek za zameczkiem i Centaine pokazała stamtąd Shasie sad i winnicę, za którymi znajdowało się w czasie wojny polowe lotnisko. — Tam właśnie stacjonowała eskadra twojego ojca, na skraju tego sadu. Czekałam tu każdego ranka, aż wystartują do walki i machałam im na pożegnanie. — Latali na SE5, prawda? — Dopiero później. Z początku na starych sopwithach. — Powiodła wzrokiem po niebie. — Samolot twojego ojca był jasnożółty. Nazywałam go le petit jaune, żółtaczkiem... Wciąż jeszcze widzę, go w skórzanej pilotce. Przelatując nade mną podnosił na czoło gogle, żebym mogła mu popatrzeć w oczy. Och, Shaso, jakiż on był młody, radosny i szlachetny... Jak młody orzeł wzbijający się w przestworza. Zeszli z pagórka i ruszyli w drogę powrotną, niespiesznie mijając kolejne winnice. W pewnym momencie Centaine poprosiła Shasę, by zatrzymał się przy małej stodółce z polnego kamienia, stojącej w narożniku pola północnego. Patrzył zdumiony, jak stoi długą chwilę bez ruchu w progu krytego strzechą budyneczku, po czym wraca do daimlera z błąkającym się po ustach uśmiechem i ciepłym lśnieniem w oczach. — Tu spotykaliśmy się z twoim ojcem — wyjaśniła cicho w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie. W przebłysku janowidze-nia Shasa uświadomił sobie, że właśnie tu został poczęty, w tej walącej się stodole, tysiące kilometrów od domu. Wydało mu się to tak dziwne, że przez całą drogę do oberży pozostawał pod wrażeniem tego odkrycia. Przy wjeździe do wioski, naprzeciwko kościółka z wieżyczką pokrytą spatynowaną na zielono miedzianą blachą, zatrzymali się po raz drugi i weszli na miejscowy cmentarz. Michaela Courteneya pochowano w jego najdalszym końcu, pod wyniosłym cisem. Już z Afryki Centaine zamówiła mu kamienny nagrobek, ale jeszcze nigdy go nie widziała. Na drzewcu postrzępionej chorągwi pułkowej siedział zrywający się do lotu marmurowy orzeł o szeroko rozpostartych 157 skrzydłach. Shasa pomyślał, że jak na pomnik wystawiony zmarłemu rzeźba jest chyba nieco zbyt ozdobna. Stojąc obok siebie odczytali inskrypcję: PAMIĘCI KAPITANA MICHAELA COURTNEYA, RFC KTÓRY ZGINĄŁ W WALCE 19 KWIETNIA 1917r. NIKT NIE MA WIĘKSZEJ MIŁOŚCI * Grób zarósł chwastami, więc uklękli razem i starannie go uczyścili, po czym stanęli przed nim z opuszczonymi głowami. Shasa spodziewał się, że grób ojca wywrze na nim głębokie wrażenie, tymczasem nie czuł właściwie nic. Leżący w nim człowiek obrócił się w proch na długo przed jego przyjściem na świat. Michael Courteney był mu bliższy dziewięć tysięcy kilometrów stąd, kiedy spał w jego łóżku, nosił jego starą tweedową kurtkę, używał jego starej strzelby, wędek, pióra ze złotą stalówką lub spinek do mankietów z oprawnymi w platynę onyksami. Alejką wrócili do kościoła i w zakrystii zastali wiejskiego proboszcza. Był to młody człowiek, niewiele starszy od Shasy. Jego młodość rozczarowała Centaine, bo jakby zrywała wątłą nić łączącą ją z Michae-lem i przeszłością. Mimo to wypisała dwa czeki na pokaźne sumy, jeden na naprawę miedzianego dachu dzwonnicy, drugi na cięte kwiaty, których świeży bukiet miał być po wieczność umieszczany w każdą niedzielę na grobie Michaela Courteneya. Odprowadzani żarliwym błogosławieństwem księdza wsiedli do daimlera i wrócili do oberży. Następnego dnia dotarli do Paryża, gdzie mieli telegraficznie zarezerwowane pokoje u Ritza przy placu Yendóme. Blaine i Centaine byli bardzo zajęci śniadaniami, obiadami i spotkaniami z członkami francuskiego rządu, toteż młodsi członkowie grupy byli zdani sami na siebie i już wkrótce odkryli, że Paryż to miasto romantyczne i ekscytujące. Wjechali skrzypiącą windą na pierwsze piętro Wieży Eiffela, potem ścigając się po wiszących w powietrzu stalowych schodach wdrapali się na sam szczyt i głośnymi okrzykami wyrazili zachwyt nad rozciągającym się w dole miastem. Trzymając się pod ręce spacerowali ścieżkami wzdłuż brzegu rzeki pod słynnymi mostami na Sekwanie. Zrobili sobie zdjęcie na schodach Montmartre'u z bazyliką Sacre * ... od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich Ew. wg św. Jana 15,13, Biblia Tysiąclecia, wyd. III. ( 158 Coeur w tle. Przysiadali w ulicznych kafejkach na kawę z croissantami, na lunch chodzili do Cafe de la Paix, obiady jadali w La Coupole, wybrali się do opery na „Trawiatę". O północy, kiedy dziewczęta mówiły dobranoc Centaine i Blaine'owi i ze skromnymi minami szły do swego pokoju, Shasa i Dawid pomagali im się wykraść przez balkon i całą czwórką wypuszczali się na tańce do jakiejś boites na Lewym Brzegu albo posłuchać jazzu w piwnicach Montparnassu, gdzie odkryli czarnego puzonistę, który grał tak, że ciarki chodziły po plecach, albo do małej knajpki, gdzie nawet o trzeciej nad ranem można było dostać porcję ślimaków lub poziomek z bitą śmietaną. Kiedy o pierwszym brzasku na palcach przekradali się korytarzem, żeby odstawić dziewczęta z powrotem do ich pokoju, słyszeli znajome głosy w szybie windy zbliżającej się do ich piętra. Ledwie zdążali zbiec na niższe półpiętro i dusząc się ze śmiechu przypaść do niewidocznej z góry ściany klatki schodowej, gdy z windy nad ich głowami wysiadała Centaine z Blainem. Oboje w pełnych wieczorowych strojach, nieświadomi bliskości swoich dzieci, ręka w rękę maszerowali korytarzem prosto do apartamentu Centaine. Z najwyższym żalem opuścili Paryż i w znakomitym nastroju dotarli do niemieckiej granicy. Okazawszy paszporty francuskim douaniers, którzy z iście galijską galanterią machnięciem ręki przepuścili ich na stronę niemiecką, zatrzymali samochody przed szlabanem i całą grupką pomaszerowali do niemieckiego posterunku granicznego, gdzie natychmiast uderzyła ich kolosalna różnica między urzędnikami granicznymi obu tych państw. Niemieccy celnicy byli nieskazitelnie ubrani, na ich wyglansowanych do połysku oficerkach nie znalazłoby się jednego pyłku, czapki mieli nasadzone na głowy dokładnie pod regulaminowym kątem, a na ich lewych ramionach czerniły się swastyki na biało-szkarłatnym tle