Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

I nie boją się. Gdyby co, nie uciekną. Nie oni. Oni nie znają lęku. W nich wciąż żyje skromne i ciche męstwo Franciszka. Noc była ciepła, tchnęła wiosną. Ktoś obok modlił się głośno. Śpiąca na podołku Dzierżki Elencza poruszyła się, zajęczała. Jest zmęczona, pomyślała Dzierżka. Jest wycieńczona. Dlatego śpi tak niespokojnie. Dlatego męczą ją koszmary. Znowu. Elencza jęknęła przez sen. Śniły się jej walka i krew. W polu złotym tur kroczący czarny, myślał Reynevan, patrząc na wpół utopioną w błocie tarczę. Taki herb fachowo blazonuje się: d'or, au taureau passant de sable. A ten drugi herb, na tej drugiej tarczy, ledwie widoczny spod zakrzepłej krwi, ten z czerwonymi różami na srebrnym skośnym pasie, blazonuje się: d'azur, d, la bandę d'argent, chargóe de trois roses de gueules. Nerwowym ruchem otarł twarz. Taureau de sable, tur czarny, to rycerz Henryk Baruth. Ten sam Henryk Baruth, który przed trzema laty lżył mnie, bił i kopał na ziębickim turnieju. Teraz to jemu się dostało - cios żelaznym bijakiem cepa tak spłaszczył i zdeformował armet, że wyglądu głowy w środku lepiej było sobie nie wyobrażać. Husyci obłuskali poległego rycerza z bawarskiej zbroi, ale pogiętego hełmu nie ruszyli. Baruth leżał więc teraz sobie jak jakaś monstrualna groteska, w gaciach, koszuli, w czepcu kolczym, w hełmie i w kałuży krwi, jaka spod hełmu się wylała. Trzy róże zaś, trois roses, to Krystian Der, syn Walpota Dera z Wąwolnicy. Bawiłem się z nim w dzieciństwie, w zagajnikach za Balbinowem, nad Żabimi Stawami, na powojowickich łąkach. Bawiliśmy się w rycerzy Okrągłego Stołu, w Zygfryda i Hagena, w Dytryka i Hildebranda. A później wespół biegaliśmy za wąwolnicką młynarzówną, słusznie mniemając, że któremuś z nas wreszcie pozwoli sięgnąć ręką tu i tam. Potem Peterlin poślubił Gryzeldę von Der, a Krystian został moim szwagrem... A teraz leży w czerwonym błocie, patrzy w niebo zeszklonym okiem. I jest tak martwy, że bardziej nie można. Odwrócił wzrok. Wojna to rzecz bez przyszłości, a wojaczka rzecz bez perspektyw, twierdził Berengar Tauler. Z zawieruchy wojennej zrodzi się Nowy Wspaniały Świat, dowodził - nieszczerze i za mamonę - Drosselbart. Dnia dwudziestego miesiąca kwietnia Roku Pańskiego 1428, we wtorek, we wsi Moczydło, rozwiały się nadzieje obydwu. Taulera - na przyszłość i perspektywy, Drosselbarta - na cokolwiek miał. Do Moczydła kazał im jechać Prokop Goły. Z agitacją. Obaw, by ktokolwiek na Śląsku próbował jeszcze formować z chłopów piechotę, raczej nie było, Prokop wolał jednak dmuchać na zimne. Pod Nysą, kręcił wąs, dobrze zaagitowani chłopi uciekli, nim doszło do starcia. Trzeba więc agitować dalej. Z myślą o przyszłych starciach. Wyruszyli rankiem, dziesiątką konnych i jednym wozem bojowym. Konnych przydzielił kniaź Fedko z Ostroga, byli to, jak większość kniaziowej drużyny, Węgrzy i Słowacy. Wóz, czterokonny, jak to bojowy, należał do nymburczyków Otika z Loży i miał standardową raczej obsadę: hejtmana wozowego, dwóch woźniców, czterech kuszników, czterech strzelców z piszczałami i pięciu ludzi zbrojnych w cepy, glewie i sudlice. Razem jechali Drosselbart jako agitator, Rzehors jako pomocnik agitatora, Reynevan jako pomocnik pomocnika, Szarlej jako pomocnik Reynevana, Berengar Tauler jako zbytek łaski i Samson jako Samson. Konni Węgrzy, pogardliwie zwani przez Czechów "Kumanami", spędzili mieszkańców Moczydła na majdan, po czym szybko rozjechali się między chałupy, by swym obyczajem spróbować coś ukraść, a może i zgwałcić. Kumańskie obyczaje były w husyckiej armii surowo tępione, toteż Madziarzy Ostrogskiego ośmielali się używać sobie tylko cichcem, na dalekich wypadach, gdy nikt nie widział. Hejtman wozowy uznał, że widzieć mu się nie chce. Również jego podkomendni całą aktywność obrócili na senne pogwarki, drapanie się w tyłki i dłubanie w nosach. Drosselbart, wlazłszy na wóz, agitował. Kazał. Że to, co się właśnie wokół dzieje, to wcale nie wojna i nie łupieżczy najazd bynajmniej, ale bratnia pomoc i misja pokojowa, a wszelkie orężne akcje Bożych bojowników wymierzone są wyłącznie przeciwko biskupowi wrocławskiemu, który jest łotr, ciemiężyciel i tyran. Bynajmniej nie przeciw śląskiem ludowi pobratymczemu, bo my, Boży bojownicy, lud śląski kochamy wielce, dobro ludu śląskiego nam na sercu leży. Tak leży, że jejujeju, i tak nam dopomóż Pambu. Drosselbart kazał z wielkim zapałem, sprawiał wrażenie, że sam wierzy w to, co mówi. Reynevan oczywiście wiedział, że Drosselbart nie wierzy, że mówi to, co kazali mu mówić Prokop i Markolt