Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

My[l, |e ludzie mog dokonywa cudów, je[li tylko tego bardzo pragn. Gdybym mogBa uczyni to, co zamierzam, czy wiesz, co bym chciaBa zrobi w pierwszej kolejno[ci? -cignBa po chwili milczenia. 36 - Co? - Pojecha do Cudownego Miasta i zobaczy tam wszy[ciutko, co jest do zobaczenia... i zapamita oraz nauczy si jak najwicej z tego co jest do nauczenia. - Ja te| - zgodziB si Robin. Nie wypowiedziaB ju| tych sBów z takim przestrachem jak niegdy[. Nagle zerwaB si i dopadB do miejsca, gdzie byB zagrzebany skarb. WydobyB go i przeniósB w kt, w którym oboje siedzieli. Siostra obserwowaBa go z zapartym tchem. - Co chcesz zrobi ze skarbem? - spytaBa. - Policzy, ile tego jest. - Po co? Pospiesznie otwieraB skrzyneczk, u|ywajc ostrza scyzoryka zamiast [rubokrtu. - Bilet tam i z powrotem do Chicago kosztuje 9 dolarów i 55 centów - wyja[niB. - PytaBem si na stacji. Czyli 19 dolarów i 10 centów dla nas obojga. Je[li bdziemy ostro|nie wydawa na |ycie, mo|e nam wystarczy pienidzy na dBugo. Musz sprawdzi, czy mamy ich ju| do[, |eby tam pojecha. - Pojecha? - krzyknBa dziewczynka. - Na wystaw? Robin! - Prawie nie wierzyBa wBasnym uszom. To wydawaBo si zbyt [miaBe. - Nikt nas z sob nie zabierze! - dodaBa. - Nawet gdyby[my mieli do[ pienidzy, |eby za siebie zapBaci... i tak nikt nas z sob nie zabierze. - Zabierze! - mruknB Robin, dalej mczc si nad oporn [rub. - Na pewno nikt nas nie zabierze. Ale dlaczego nie mamy sami si zabra na wystaw? Wystraszona MaBgosia gwaBtownie usiadBa na sBomie. 37 - Sami? Jak doro[li ludzie? Mamy sami kupi sobie bilety i wsi[ do pocigu, i przejecha caB drog... i sami oglda wystaw? Robin! - A kto si nami tutaj zajmuje? - odparB trzezwo chBopiec. - Kto si nami opiekuje, odkd umarli rodzice? Sami o siebie dbamy! I nikt inny! W koDcu czyj to interes, je[li nie nasz? Kogo obchodzi, czy jest nam dobrze, czy zle? - Nikogo - zgodziBa si MaBgosia, podcigajc kolana pod brod i kryjc twarz w ramionach. - I nigdy nikogo to nie bdzie obchodzi - cignB chBopiec z uporem - choby[my do|yli setki. Wiele razy rozmy[laBem nad tym, kiedy pracowaBem w polu, a tak|e potem, kiedy nie mogBem zasn w nocy. - Ja te| - przyznaBa siostra. - A odkd wszyscy zaczli mówi o wystawie, my[laBem o tym jeszcze cz[ciej. Bo Cudowne Miasto znaczy dla nas wicej ni| dla innych. Bo takie rzeczy najbardziej marz si ludziom takim jak my, którzy nie maj |adnych mo|liwo[ci i nigdy nic nie widzieli. A im cz[ciej o tym rozmy[laBem, tym bardziej byBem zdecydowany, |e nie pozwol, aby nas to ominBo. - I chBopiec rzuciB si na sBom ukrywszy twarz w ramionach. WygldaB tak |aBo[nie i rozpaczliwie, |e siostra byBa do gBbi poruszona. Nigdy jeszcze nie widziaBa brata w podobnym stanie. Wiele nieszcz[ ich dotknBo, jednak najbardziej doskwieraBa im samotno[ i smutek... Robin zawsze nad sob panowaB. Nie[miaBo poBo|yBa mu dBoD na ramieniu. - Robin - szepnBa. - Och, Robin! - Nic mnie to nie obchodzi - doszBy j stBumione przez rkaw sBowa. - W koDcu jeste[my jeszcze mali w porównaniu 38 z dorosBymi ludzmi. Oni sami powiedzieliby, |e jeste[my dziemi... a dzieciom zazwyczaj kto[ pomog... mówi im, co maj zrobi