Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jill podeszła szybko do brązowego mercedesa i wściekłym ruchem szarpnęła drzwi. Raz jeszcze rzuciła okiem na Nicole, po czym wsiadła. 180 ROZDZIAŁ 15 — Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę. — Odpręż się, Jill. — Jak mam się odprężyć? Na twoich oczach powoli odparowuję. — To już naprawdę nie powinno potrwać dłużej niż parę minut. — To samo mówiłeś dziesięć minut temu. — Ten biedaczyna uwija się jak może. Ale wygląda na przerażonego. — Ty też byś tak wyglądał, gdyby twój klient był trupem! — Jill, proszę... — Jeśli jeszcze raz powiesz, że mam się odprężyć, zacznę wrzeszczeć. — W porządku. Świetnie. Nie odprężaj się. — Nie możemy chociaż włączyć klimatyzacji? — Pewnie, jeśli chcesz przegrzać auto, nie ma sprawy. Ale wtedy to naprawdę będziemy w opałach. — Po prostu nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Jill zerknęła przez okno na pozostałe auta stojące na poboczu U.S. Highway 41 przy stacji obsługi, gdzie drżący z przejęcia młody mechanik dokładał starań, by wymienić uszkodzony pasek klinowy karawanu. — Nie przypuszczałam, że karawany mają paski klinowe —mruknęła pod nosem.—Jeśli Al Weatherby widzi to, 181 co się tutaj dzieje, na pewno kręci głową i powtarza: „Kurwa, ale burdel". — Jill, proszę cię, to w niczym nie pomoże. — A jeżeli jeszcze raz to powiesz, wysiądę i pójdę na piechotę. — W takim razie — sięgnął nad nią i otworzył drzwi — proszę bardzo, idź. Przez kilka minut siedzieli, nie odzywając się do siebie. Świetnie, pomyślała Jill. Gramy tę scenę dokładnie tak, Jak ją napisała panna Nicole Clark. Zamknęła drzwi. — Nie znoszę, kiedy ktoś próbuje stawiać mnie pod ścianą — odezwał się David, nie patrząc w jej stronę. — Wiem — odparła. Pamiętała. Było już późno. W pokoju panował mrok, ale żadne z nich nie zapaliło światła. Pod nimi, piętro niżej, pani Everly i jej potężny pies spali jak susły. Jill też chciałaby leżeć w łóżku. I spać. Sama. Bardzo nie chciała mówić tego, czego on nie chciał słyszeć. — Dłużej już tak nie mogę, Davidzie — zaczęła. — Co masz na myśli? — To samo, co zawsze. Ale tym razem mam już naprawdę dość. Siedział na sofie twarzą do niej, ulokowanej na podłodze w pozycji pseudolotosu. Miała na sobie długą koszulę nocną, trudno więc było jej odpowiednio ułożyć nogi, a kiedy już zdołała to uczynić, wyglądała cokolwiek dziwacznie. Rude włosy miała splecione w kok, z którego próbowały się wydostać setki kosmyków, twarz całą w czerwonych plamach i mokrą od łez. Wyglądała tak żałośnie, jak w rzeczywistości się czuła i David w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział również, co zamierza mu powiedzieć, i nie miał ochoty jej słuchać. Ona też to wiedziała, ale niezależnie od wszystkiego postanowiła mówić. — Kocham cię, Davidzie — zaczęła ponownie. —Bardzo cię kocham. Ale mam już dość ukrywania się albo czekania do drugiej w nocy i łudzenia się, że może jednak 182 przyjdziesz. Mam też dość wmawiania sobie, że kiedy opuszczasz moje łóżko i wracasz do domu, śpisz sam w swoim pokoju. Przerwała i mocno pociągnęła nosem. - Jill... — Ale najbardziej ze wszystkiego mam dość tego, że musiałam jednym ruchem przekreślić datę ślubu swojej kuzynki, ponieważ tak się głupio składa, że jedyny facet, z którym się spotykam, jest żonaty, a nie bardzo wypada jechać na ślub kuzynki z cudzym mężem! — Zaniosła się płaczem, jednocześnie próbując odgarnąć za uszy luźne kosmyki włosów, które przykleiły się jej do twarzy. — Cholera, gdzieś zginął! Zgubiłam go! Davida jej słowa zbiły z tropu. — Co zginęło? — Mój kwiat! — szlochała. — Miałam niebieski kwiat z materiału wpięty we włosy. Wszyscy mówili, że ślicznie wyglądam. — I na pewno mieli rację. — Zgubiłam gdzieś ten cholerny kwiat! — Dla mnie i tak jesteś śliczna — powiedział cicho, siadając obok niej na podłodze i obejmując ją. Wtuliła twarz w jego ramię czując, jak tusz do rzęs zlepia jej się w małe kulki pod oczyma. — Musisz być strasznie wygłodzony — uśmiechnęła się przez łzy. — Jestem — odparł, całując ją w szyję. — Nie widziałem cię od trzech dni. — A czyja to, do diabła, wina? — spytała wściekłym głosem, odpychając go i niezdarnie wstając z podłogi. — Do licha, powinieneś był mnie dzisiaj widzieć. Naprawdę ślicznie wyglądałam. — Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. — Leon... bo wyszłam z Leonem, jeśli zechcesz w to uwierzyć... zaproponował, żebyśmy znowu się spotkali. Uwierzysz w to? W piątek wieczorem. Chce mnie zabrać do Second City. — I co mu powiedziałaś? 183 T — Że piątki staram się raczej mieć wolne, na wypadek gdyby mój żonaty kochanek znalazł dla mnie kilka godzin. - Jill... — Powiedziałam, że chętnie. A co twoim zdaniem miałam powiedzieć? David wstał. — Czemu to ma służyć, Jill? Wzruszyła ramionami. — Musisz się zdecydować, Davidzie. — Och, Jill... * — I przykro mi, że muszę się odwoływać do banałów, ale całe nasze wspólne życie ociera się o banał, dobierani więc słowa stosownie do sytuacji. — Nie lubię, gdy stawia się mnie pod ścianą. — Nie obchodzi mnie, co lubisz, a czego nie! Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, stali niczym skamieniali, a potem, bez słowa, David odwrócił się i wyszedł. Przez bity miesiąc nie dawał znaku życia, a kiedy wreszcie zadzwonił, oświadczył, że poprosił Elaine o rozwód, a ona obiecała, że oskubie go do ostatniego centa. Jill ustawiła dmuchawę tak, że strumień powietrza skierowany był prosto na jej twarz i szyję. — Lepiej? — Lepiej będzie dopiero, jak zdejmę tę sukienkę i wrzucę ją do pieca. — Przynajmniej w końcu go pochowali. — Rzeczywiście. Sądząc po tym, jak przebiegał cały ten dzień, można się było obawiać, że na koniec upuszczą trumnę jako rodzaj grand finale. David roześmiał się. — Co za dzień. — Pokręcił głową. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko prawda. — Ja też. — Al naprawdę nie żyje — powiedział bardziej do siebie niż do żony. — Widzieliśmy, jak go zakopują. — Widzieliśmy, jak zakopywali trumnę — poprawiła go Jill. — Być może Al nadal jest na tamtej stacji obsługi. 184 Może nawet dostał tam pracę. Nawet umarły ruszałby się szybciej niż ten chłopak. David wybuchnął gromkim śmiechem, po czym zatrzymał samochód na skraju zatłoczonej ulicy. Zaledwie kilka przecznic dzieliło ich od domu. — Dlaczego stanąłeś? — spytała Jill, a potem przyglądała się bezradnie, jak śmiech męża przechodzi w gwałtowny szloch. — Och, Davidzie — szepnęła, mocno go obejmując i czując, że jej także do oczu napływają łzy. Przez kilka minut płakali z żalu za człowiekiem, którego oboje tak bardzo lubili i podziwiali. W końcu David opanował się i otarł łzy. — Przepraszam — powiedział