Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Sameś dla mnie i wiechcia starego nie wart, gdybym wprzód nie wiedziała, że Czarnuszkę pojmiesz. Ty bacz, byś siebie do ładu doprowadził, żeby się o to Czarnuszka troskać nie musiała. Gdybyś o nią dbał, a nie jeno o sobie myślał, dawno byś zrobił to co dzisiaj i tobie by lepiej z tym było. Pozwolić szczęściu przepłynąć obok, nie dognasz go już. - Co ty wiesz - dziwnie miękko odparł. - Czym się dzielić miałem? Tym nieszczęściem, co się na mnie waliło, czy tym żalem, co się zapiekł we mnie? - A coże się zmieniło, prócz tego, że ci pół kopy lat minęło i znarowiłeś się jak zepsuty koń?! - Spokój raz będzie - odparł znużonym głosem. - A może i dziatki - dodał cicho. - Chcesz mieć spokój?... - Coś jeszcze chciała dodać widocznie, lecz jeno uśmiechnęła się drwiąco i wyszła. * * * Nie zaczęło się życie Krzesza i Czarnuszki pod dobrą wróżbą. Gdy orszak weselny wjeżdżał do Grodziska, Krzeszowa klacz, co nogi miała jak kozica, potknęła się na gładkiej drodze, tuż przy wjeździe na gródek, tak że nozdrzami zaryła w ziemię. Krzesz, rozwścieczony, poderwał ją, aż dęba stanęła, i pięścią wyciąwszy za uszy, położył ją na miejscu. Udał, że go to nie obeszło i weselnicy także, ale uczta weselna stypę przypominała, toteż rozjechali się co prędzej. Dobek wyjechał ostatni, niespokojny o córkę, lecz ta żegnała go z twarzą pogodną i upewniała, że szczęśliwa się czuje i nadzieję ma pozwolić Krzeszowi zapomnieć, co go dawniej bolało. Niemniej coś złego zdało się wisieć w powietrzu i lżej się uczyniło, gdy Krzesz z wojami do Starżów, a z nimi na wschodnią granicę pociągnął. Cisza i spokój zapanowały na gródku. XIV Na dwu rubieżach Jeszcze śniegi głębokie zalegały górskie doliny, gdy ruszyły wojska Mieszkowe na południe. Zimą kniaź ściągnął do Opola, a na przedwiośniu posunął wojska na Raciborz i Cieszyn, skąd dolinami górnej Odry, Olzy i Ostrawicy wlewały się w dolinę Morawy i jej dorzecza. Jednocześnie Mszczuj wiódł wojska od Krakowa dolinami Soły, Skawy i Raby, by dotarłszy do Wagu spotkać się z uderzającym od południa węgierskim sprzymierzeńcem. Razem z wodą, którą pod ciepłym już słońcem obficie sączyły południowe stoki Białych Karpat, Beskidu, Magóry i Tatr, zalały polańskie pułki kraj, wypierając wśród zaciętych walk wojska i załogi grodów i z początkiem lata docierając aż do Dunaju. Mieczem dochodził polański książę swych roszczeń do morawskiego dziedzictwa, przed dwudziestu sześciu laty odbitego przez Srogiego Węgrom, by raz nareszcie ukrócić roszczenia do ziem Wiślan i stworzyć z Moraw przedmurze swych południowych granic. Władcy obu bratnich plemion szukali mocy jeden kosztem drugiego. Może dumał nad tym Mieszko, gdyż mimo pomyślnego przebiegu wyprawy, cień jakiś nie schodził mu z czoła. A może gryzł się tym, że za zdobycze na południowym zachodzie, ziemiami na wschodzie zapłacić mu wypadnie, i martwił się, że potężny wysiłek, jaki podjął u progu swego panowania, pójdzie na marne. Ale zmuszony do wyboru wybrał to, co uważał za ważniejsze. Od czasu, gdy zmarła Dobrawka, wszędzie na swej drodze znajdował byłego dziewierza i postanowił z tym skończyć. Zarówno rozum jak i duma mówiły mu, że godniejszy jest od swego rywala przewodzić słowiańskim narodom i ustąpić mu nie myślał, choć niknące już siły w cień usunęły marzenie, by wszystkich Słowian pod swym berłem zjednoczyć. Marzenie to natomiast, choć nie całkiem uświadomione, nawiedzać zaczynało Bolka jakby leżąc w dziedzictwie krwi tych władców, z ludu powstałych, których dziad, wolą współbraci posadzony na miejscu kruszwickiego kniazika, stał się świetlnym szczytem budowli, z pokolenia w pokolenie rosnącej i rozszerzającej się u podstaw. Bolko swym szerokim a zapalczywym umysłem wierzył, że nie ma kresu temu wzrostowi i czekał niecierpliwie, kiedy mu kierownictwo objąć przyjdzie. Przygaszony na chwilę małżeństwem ojca i jego niełaską i strapiony, że ominie go wyprawa, w porywach niecierpliwości do Lubora się wybierał, by mieczem swym, w którego siłę wierzył niezachwianie, pomóc mu w odparciu oczekiwanej napaści - gdy niespodziewanie ojciec kazał mu udać się do Mszczuja, by pod jego dowództwem wziął udział w morawskiej wyprawie. Mimo radości, z jaką przyjął wiadomość, nie zmuszał się już do wdzięczności wobec macochy, której, jak sądził, odwołanie z Mazowsza zawdzięczał. Raczej podejrzewał, że znając jego zapalczywe męstwo, o którym głośno było po pierwszej jego wyprawie, nadzieję ma, iż poniesie go do zguby. Mówiono, że Oda spodziewa się potomka. Dorastający pasierb nie mógł być pożądany. Przyrzekał więc sobie Bolko, że ostrożny będzie. Nie ustąpi z drogi macosze ani tym, ani innym sposobem