Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ów uśmiech sprawiał, że Cień zawsze miał ochotę go uderzyć. - Mieszkasz tu, bo to ostatnie miejsce, w którym by cię szukali. Tu mogę cię ukryć. - Szukali? Oni? Czarne kapelusze? - Właśnie. Niestety Dom na Skale jest dla nas w tej chwili niedostępny. Będzie trudno, ale poradzimy sobie. Teraz możemy tylko tupać, wymachiwać flagą, pysznić się i harcować, póki się nie zacznie - nieco później niż oczekiwaliśmy. Myślę, że przetrzymają nas do wiosny. Do tego czasu nie dojdzie do niczego ważnego. - Czemu? - Bo mogą sobie bredzić do woli o mikromilisekundach, światach wirtualnych i zmianach paradygmatów, ale nadal mieszkają na tej planecie i są uzależnieni od pór roku. Teraz mamy martwe miesiące. Zwycięstwo w tym czasie to martwe zwycięstwo. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - przyznał Cień, nie do końca zgodnie z prawdą. Miał pojęcie, wolałby jednak się mylić. - Czeka nas ciężka zima. Musimy jak najmądrzej wykorzystać dany nam czas. Sami zgromadzimy wojska i wybierzemy pole bitwy. - W porządku. - Cień wiedział, że Wednesday mówi prawdę, czy raczej część prawdy. Zbliżała się wojna. Nie, nie tak. Wojna już się zaczęła. Zbliżała się bitwa. - Szalony Sweeney mówił, że kiedy spotkaliśmy go tamtego dnia, pracował dla ciebie. Powiedział mi o tym przed śmiercią. - A po cóż miałbym zatrudniać kogoś, kto nie potrafiłby pokonać równie żałosnego osobnika w barowej bójce? Nie lękaj się jednak, wiele razy udowodniłeś, że słusznie w ciebie wierzyłem. Byłeś kiedyś w Las Vegas? - Las Vegas w stanie Nevada? - Zgadza się. - Nie. - Lecimy tam dziś z “Madison, jak przystało na dżentelmenów, samolotem czarterowym dla klas wyższych. Przekonałem ich, że powinniśmy się w nim znaleźć. - Czy te kłamstwa nigdy cię nie męczą? - spytał Cień, szczerze zaciekawiony. - Ani trochę. Zresztą to prawda. Gramy w końcu o najwyższą stawkę. Dotarcie do Madison powinno nam zająć najwyżej dwie godziny. Zamknij zatem drzwi i wyłącz dmuchawy, lepiej nie myśleć, co by było, gdyby pod twoją nieobecność spalił się cały dom. - Kogo mamy spotkać w Las Vegas? Wednesday mu powiedział. Cień wyłączył dmuchawy, spakował do torby kilka ubrań, odwrócił się do Wednesdaya i rzekł: - Posłuchaj, czuję się głupio. Wiem, że właśnie powiedziałeś mi, z kim się spotykamy, ale mózg mi pierdnął czy coś, wszystko zniknęło. O kim mówimy? Wednesday znów odpowiedział. Tym razem Cień już prawie usłyszał, miał to imię na czubku umysłu. Pożałował, że nie zwracał pilniejszej uwagi na słowa Wednesdaya. - Kto prowadzi? - spytał. - Ty - odparł Wednesday. Wyszli z domu, po drewnianych schodach i oblodzonej ścieżce doszli do miejsca, gdzie stał zaparkowany czarny Lincoln. Cień usiadł za kierownicą. *** Po wejściu do kasyna otaczają nas pokusy - pokusy tak potężne, że trzeba człowieka z kamienia, pozbawionego serca, umysłu i nawet odrobiny skąpstwa, by im się oparł. Posłuchajcie tylko: oto ogłuszający łoskot srebrnych monet, sypiących się - z odgłosem przypominającym szczęk karabinu maszynowego - przez szczelinę na tacę automatu i dalej, na ozdobione monogramami wykładziny, cichnie, zastąpiony syrenim szczękiem maszyn, brzęczącym, rozedrganym chórem, który rozpływa się w ogromnych salach i, gdy docieramy do stołów karcianych, przeradza w miły szmer, odległą falę dźwięków, utrzymującą poziom adrenaliny w żyłach hazardzisty. Kasyna kryją w sobie pewien sekret, tajemnicę, której strzegą ponad wszystko, najświętsze z ich misteriów. Większość ludzi nie gra po to, by wygrać, choć to właśnie wmawiają im reklamy, to się sprzedaje, o tym śnią. Wygrana jest jedynie zwykłym prostym kłamstwem, sprawiającym, że przekraczają ogromne, zawsze otwarte, zapraszające drzwi. Oto prawdziwy sekret: ludzie grają po to, by stracić pieniądze