Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wreszcie podszedł do drzwi i zapukał. Wewnątrz domu długonogi, czarny cień przesunął się w półmroku przed drzwiami salonu i Warden dostrzegł mignięcie nożyc nagich nóg przecinających światło i znowu rozwierających się w następnym kroku i wydało mu się, że oddech wnika bardzo głęboko w jego pierś. - Pani kapitanowo - zawołał pukając, z głową wtuloną w ramiona na deszczu. Cień zawrócił bezgłośnie do środka i wszedł przez drzwi do kuchni, aby przemienić się w Karen Holmes w szortach i staniku. - Kto tam? - zapytała. - A, to sierżant Warden. Hello, sierżancie. Proszę wejść, bo pan zmoknie. Jeżeli pan szuka mojego męża, to go nie ma. - Aha - powiedział Warden otwierając drzwi siatkowe i przeskakując przez wodę, która ściekała z okapu dachu. - A jeżeli go nie szukam? - zapytał. - To w dalszym ciągu go nie ma - odrzekła Karen Holmes. - Jeżeli to panu coś daje. - No więc tak, szukam go. Nie wie pani, gdzie jest? - Nie mam najmniejszego pojęcia. Może poszedł do Klubu na drinka - uśmiechnęła się blado. - Czy też na "coś mocniejszego"; zdaje się, że tak pan to określił, prawda? - Ach, do Klubu - rzekł Warden. - Że też o tym nie pomyślałem! Mam ważne papiery, które musi dzisiaj podpisać. Przypatrywał jej się jawnie, wodząc wzrokiem wzdłuż nóg w króciutkich spodenkach, które wyglądały, jakby je sama uszyła, ku zagłębieniu ukrytego pępka, ku piersiom wypychającym stanik, ku kobiecym oczom, które obserwowały obojętnie, bez zainteresowania przesuwanie się jego spojrzenia i jego jawny podziw. - Trochę za chłodno na szorty, nie? - zapytał. - Owszem. - Karen Holmes spojrzała na niego bez uśmiechu. - Chłodno dziś. Czasem jest bardzo trudno się rozgrzać, nieprawda? Więc czego pan chce, sierżancie? Warden poczuł, że oddech przenika w niego bardzo powoli, a potem bardzo głęboko, aż do jąder. - Chcę z panią pójść do łóżka - odpowiedział tonem towarzyskiej rozmowy. Tak to sobie uplanował, tak chciał to powiedzieć, ale teraz, kiedy usłyszał te słowa, wydały mu się idiotyczne. Obserwował jej oczy, które w nie zmienionej twarzy rozszerzyły się tylko odrobinę, tak niewiele, że ledwie to dostrzegł. "A to chłodna, chłodna sztuka, Miltonie" - powiedział do siebie. - Dobrze - odparła Karen Holmes obojętnie. Wardenowi, który ociekając wodą stał na ganku, wydało się, że jakby jej słuchał, ale nie słyszy. - Co to za papiery? - spytała następnie, wyciągając po nie rękę. - Niech pan pokaże. Może potrafię coś pomóc. Warden cofnął dłoń trzymającą papiery, szczerząc zęby, czując ten grymas sztywny na twarzy jak maska. - Nic pani z tego nie zrozumie. To sprawy urzędowe. - Zawsze interesuję się sprawami mojego męża - odrzekła Karen Holmes. - Aha - uśmiechnął się Warden. - Tak, nie wątpię ani na chwilę. A czy on też tak się interesuje pani sprawami? - Chce pan, żebym panu coś w tym pomogła? - Potrafi pani podpisać jego nazwisko? - Tak. - Żeby wyglądało jak jego własny podpis? - Tego nie wiem - odparła, wciąż bez uśmiechu. - Nigdy nie próbowałam. - A ja to potrafię - rzekł Warden. - Potrafię robić za niego wszystko poza noszeniem jego cholernych naszywek. Tutaj się zatrzymuję. Ale te papiery idą do dywizji i on musi je sam podpisać. - To może zadzwonię do Klubu, co? - zapytała. - Bo on jest właśnie tam. - Na drinku - rzekł Warden. - Ale chętnie to zrobię dla pana. - Do diabła z tym. Nie lubię przeszkadzać człowiekowi, kiedy pije. Mnie samemu też by się teraz przydało coś do picia. I to bardzo. - Ale jeżeli to jest sprawa urzędowa? - powiedziała Karen Holmes. - Tak czy owak, nie sądzę, żeby pani znalazła go w Klubie. Mam niejasne podejrzenie, że pojechał do miasta z pułkownikiem Delbertem - uśmiechnął się do niej Warden. Karen Holmes nie odpowiedziała. Patrzała na niego bez uśmiechu, twarz miała zimną, zamyśloną, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy, że on jeszcze tu jest. - No - powiedział. - Nie poprosi mnie pani do środka? - A, tak, sierżancie - odrzekła Karen Holmes. - Niech pan wejdzie. Następnie poruszyła się z wolna, jak gdyby stawy jej zardzewiały od tak długiego stania, i cofnęła się na pojedynczy stopień do kuchni, aby go wpuścić. - Czego pan chciałby się napić, sierżancie? - Wszystko jedno - odpowiedział. - Każdy trunek się nada. - Pan wcale nie chce pić - rzekła Karen Holmes. - W gruncie rzeczy pan nie chce pić. Naprawdę to pan chce tego - spojrzała na swoje ciało i rozłożyła ramiona niczym grzesznica przed ołtarzem. - Tego pan chce naprawdę, nie? Tego chcecie wy wszyscy. Zawsze tylko tego. Warden poczuł dreszcz lęku przebiegający mu po krzyżu. A to co znowu, psiakrew? Powiedział: - Tak. Tego chcę w gruncie rzeczy. Ale napiję się też. - Dobrze. Ale nie będę dla pana mieszała koktajlu. Może pan zrobić to sam albo napić się czystej whisky. Usiadła na krześle obok pomalowanego emaliową farbą stołu kuchennego i popatrzyła na Wardena. - Może być czysta - powiedział. - Butelka jest tam - wskazała kredens. - Niech pan sobie weźmie. Nie będę panu podawała. - Położyła płasko dłoń na chłodnej gładkości blatu. - Może pan się napić, ale będzie pan musiał sam wszystko zrobić. Warden położył papiery na stole i wyjął butelkę z kredensu myśląc: "Dam sobie radę, dziecinko." - Pani też się napije? - zapytał. - Niech pani poczeka. Jeszcze mi pani pomoże. - Chyba nie mam ochoty pić. - odrzekła Karen Holmes. A po chwili: - Chociaż tak, może lepiej się napiję. Pewnie mi się to przyda, nie? - Tak - odparł. - Pewnie tak. Nad zlewem stały szklanki; wziął dwie i napełnił je do połowy, zastanawiając się, co to, u licha, za kobieta. - Proszę - powiedział. - Za koniec dziewictwa. - Wypiję za to - podniosła szklankę. Skrzywiła się po wypiciu odstawiając ją. - Wie pan, że pan strasznie ryzykuje - powiedziała. - Myśli pan, że naprawdę warto? A jakby Dana wrócił do domu? Ja jestem bezpieczna; moje słowo jest zawsze więcej warte od podoficerskiego. Niech zacznę krzyczeć, że mnie gwałcą, to pan dostanie dwadzieścia lat w Leavenworth. - Nie wróci - uśmiechnął się Warden dolewając jej znowu. - Ja wiem, gdzie jest. Pewnie nie wróci do domu przez całą noc. Poza tym - przerwał napełnianie własnej szklanki - mam w Leavenworth dwóch kumpli, będę wśród przyjaciół. - A co im się przytrafiło? - spytała wychylając szklankę i krzywiąc się znowu