Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ze zdumieniem zobaczyła kostkę mydła. – Och... – wyszeptała. Tyle tylko mogła zrobić, by nie wybuchnąć płaczem. Opadła na kolana i umyła w chłodnym potoku ręce, potem – znacznie ostrożniej – przeguby. Zaczerpnęła wody w stulone dłonie i zaczęła pić – jeszcze i jeszcze, i jeszcze. Rycerz położył na płaskim kamieniu płócienne zawiniątko, a kiedy je otworzył, we wnętrzu ukazały się czyste, pocięte na bandaże szmatki. Najpewniej wziął je z własnych juków, gdyż Jokończycy zużyli już wszystkie zapasy opatrunków. – Sera, obawiam się, że będę musiał was prosić, abyście przejechały jeszcze kilka mil. Zechcecie najpierw przemyć i opatrzyć sobie kolana? – Dzięki, panie. Przysiadła na kamieniu, po raz pierwszy od długiego już czasu zdjęła buty i podkasała szeroką nogawicę, odrywając ją ostrożnie od ran. Rycerz stanął w pobliżu, chętny do pomocy, lecz powstrzymał się, widząc, że radzi sobie sama. Teraz mydło – zabieg bolesny, lecz przynoszący ulgę. I lepszą ocenę sytuacji. Z ciemnoczerwonych otarć sączył się żółtawy płyn. – Potrwa z tydzień, zanim to się zagoi – oszacował fachowo. – Pewnie tak. Bez wątpienia miał już do czynienia z otarciami od siodła, można więc było zaufać diagnozie. Rozprostował zwinięte w kułak dłonie i potarł twarz. Potem wstał i poszedł obejrzeć ciała. Badał je bardzo metodycznie, lecz nie w poszukiwaniu łupu, bo nie zwracał uwagi na pierścienie, brosze czy sakiewki, jakie znalazł przy zwłokach. Kiedy jednak natrafił na jakieś papiery, oglądał je uważnie i chował do kieszeni w tunice. Ten Porifors – a może dy Porifors, nie miała pojęcia, czy to jego imię, czy nazwisko – był bez wątpienia oficerem. Pewnie to jakiś wojskowy wasal prowincjara Caribastosu albo też chowano go od małego na żołnierza. – Możecie mi coś powiedzieć, sera, o innych więźniach w taborze Jokończyków? – Bogom dzięki, było ich niewielu. Sześć kobiet z Ibry i siedmiu mężczyzn, których Jokończycy uznali za wartych wleczenia ze sobą przez góry. A także dwunastu... nie, jedenastu rycerzy z zakonu Córki, którzy podjęli się eskortować mnie w trakcie pielgrzymki. Jokończycy pojmali nas w Tolnoxo dwa dni temu. – A więc to tylko dwa dni? – Mam podstawy przypuszczać, że kilku ludziom z mojej grupy udało się uciec. – Jesteście jedyną chaliońską damą wśród więźniów? – Ściągnął brwi jeszcze głębiej. Potwierdziła krótkim skinieniem głowy. Starała się wyszukać w pamięci coś, co mogłoby się przydać temu uważnie słuchającemu oficerowi. – Jokończycy najechali tę krainę z polecenia księcia Sordsa, ponieważ wieźli ze sobą rachmistrzów, którzy wyliczali należną księciu piątą część. Przybyli przez Ibrę, gdzie złupili miasteczko Rauma, a potem uciekli przez przełęcze, bo margrabia Raumy deptał im po piętach. Ten, którego ścięliście, był najstarszy stopniem, ale nie wydaje mi się, by od początku dowodził. Wczoraj ich siły liczyły ponad dziewięćdziesięciu żołnierzy. Kilku mogło nocą zdezerterować, zanim wpakowali się w waszą pułapkę. – Tolnoxo... – Otrzepał ręce, podniósł się znad ostatnich zwłok, które oglądał, i podszedł bliżej, żeby sprawdzić, jak radzi sobie Ista. Właśnie obwiązywała paskami płótna opatrunek na drugim kolanie. Jego kurtuazja nie wiedzieć czemu jeszcze mocniej uświadomiła Iście, iż jest sam na sam z obcym mężczyzną. – No to nic dziwnego. Jesteście teraz niecałe trzydzieści mil od jokońskiej granicy. W ciągu ostatnich dwóch dni kolumna przebyła ponad sto mil. – Parli do przodu ze wszystkich sił. Bali się. – Spojrzała wokół. Nad zwłokami zaczynały się zbierać połyskliwe zielone muchy, wypełniając jar paskudnym brzęczeniem. – Choć, niestety, nie bali się na tyle, żeby w ogóle nie ruszać się z domu. Wykrzywił wargi w gorzkim uśmieszku. – Może następnym razem strach spotężnieje. – Poskrobał się po brodzie. Nie była ciemnokasztanowa, jak jego włosy, lecz jaśniejsza, przetykana srebrnymi nitkami. – To wasza pierwsza bitwa, sera? – Pierwsza tego rodzaju. – Zawiązała ostatni pasek i mocnym szarpnięciem zacisnęła węzeł. – Dziękuję, że pchnęłyście tamtego z kuszą. W samą porę. A więc zauważył? Na pięcioro bóstw! Sądziła, że był wtedy zbyt zajęty. – A ja dziękuję za uznanie. – Jak widzę, nie tracicie głowy. – Tak, wiem. – I drżącym głosem dodała: – Jesteście dla mnie zbyt mili. Zaraz się rozpłaczę, a wtedy będziemy zgubieni