Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wreszcie z Waszyngtonu nadeszło potwierdzenie i pełne dane, wzięte z kartoteki. Amanda Jane Dexter usiłowała popełnić kradzież w miejscowym supermarkecie. Zauważyły ją kamery. Sąd dla nieletnich przyjął jej tłumaczenie poparte zeznaniami pięciu koleżanek i zwolnił ją za kaucją. W policji nowojorskiej zostały jednak jej odciski palców. - Może wreszcie zdołamy przyskrzynić tych drani - mruknął sierżant Austin z obyczaj ówki w Portsmouth, przeglądając akta. Brzydkiego zimowego ranka w mieszkaniu na Bronksie zadzwonił telefon. Ktoś smętnym głosem - w sam raz odpowiednim do pogody - poprosił ojca, by przejechał pięćset kilometrów i zidentyfikował zwłoki swojej jedynaczki. Cal Dexter usiadł na brzegu łóżka. Żałował, że nie zginął w tunelach Cu Chi i że dożył tak okropnej chwili. Wreszcie powiedział o wszystkim Angeli i tulił ją w ramionach, aż się wypłakała. Potem zatelefonował do teściowej. Obiecała, że się zaraz zjawi. Nie mógłby czekać na lot z La Guardia na Norfolk International. Nie wysiedziałby na lotnisku, słuchając komunikatów, że samolot wystartuje z niewielkim opóźnieniem ze względu na mgłę, deszcz, grad albo tłok w powietrzu. Po prostu wsiadł do samochodu i pojechał. Przez Nowy Jork, przez most do Newark, przez kraj, na którym poznał niemal wszystkie budowy, przez New Jersey, strzępek Pensylwanii i potem Delaware, wzdłuż Baltimore i Waszyngtonu, dalej na południe, aż na skraj Wirginii. W kostnicy w Norfolku spojrzał na niegdyś tak piękną i kochaną buzię i tępo skinął głową w stronę detektywa. Poszli na górę. Przy kubku kawy dowiedział się najważniejszych rzeczy. Amanda Jane została pobita przez nieznanych sprawców. Zmarła wskutek krwotoku i wewnętrznych obrażeń. Jej ciało włożono do bagażnika, wywieziono na odludne przedmieścia Virginia City i tam porzucono. Śledztwo w toku. Cal zdawał sobie sprawę, że to tylko część prawdy. Złożył długie oświadczenie i dokładnie opisał Emilia, ale to imię nie wzbudziło żadnych emocji u policjantów. Potem poprosił o wydanie ciała. Nie spotkał się z odmową, lecz oficjalna zgoda musiała nadejść z biura koronera. To zajęło trochę czasu. Wciąż formalności, liczne procedury... Na chwilę wrócił do Nowego Jorku, zostawił wóz i z powrotem zjawił się w Wirginii. Czekał. Zwłoki córki przywiózł na Bronx karawanem. Trumna była zamknięta. Nie chciał, żeby Angela lub ktokolwiek z Marozzich zobaczył, co jest w środku. Odbył się krótki pogrzeb. Amanda Jane spoczęła w grobie na trzy dni przed swoimi siedemnastymi urodzinami. Po tygodniu Dexter był znowu w Wirginii. Sierżant Austin siedział za biurkiem w swoim gabinecie w kwaterze policji w Portsmouth, przy Crawford Street 711. Oficer dyżurny zawiadomił go, że przyszedł jakiś pan Dexter. Austin nie pamiętał takiego nazwiska. Nie skojarzył go z widokiem opuchniętej twarzy zabitej dziwki o ksywce Lorraine. Zapytał więc, o co chodzi. W odpowiedzi usłyszał, że pan Dexter ma coś do powiedzenia w sprawie pewnego śledztwa. Mruknął, żeby go wpuścić. Portsmouth jest najstarszym z sześciu miast; założyli je Brytyjczycy na długo przed rewolucją. Dziś leży przycupnięte na południowo-wschodnim brzegu Elizabeth River, patrząc oknami niskich ceglanych domów za rzekę, na błyszczące wieżowce Norfolku. Ale to tu trafiają żołnierze na przepustce, poszukujący "nocnych uciech". Sierżant Austin nie pełnił swojej służby wyłącznie symbolicznie. Petent wyglądał krucho w porównaniu z potężnym detektywem. Austin był kiedyś niezłym futbolistą. Przybysz stanął przed biurkiem i powiedział spokojnie: - Może pamięta pan nastolatkę zabitą przed miesiącem, narkomankę i prostytutkę na usługach gangu? Jestem jej ojcem. W głowie sierżanta zabrzmiał dzwonek alarmowy. Austin wstał i wyciągnął rękę. Potrząsnął dłonią Dextera. Darzył współczuciem zrozpaczonych i wściekłych rodziców, lecz poza tym nie mogli liczyć na nic więcej. Dla policjantów byli zawadą, i to czasami niebezpieczną. - Bardzo mi przykro, proszę pana. Naprawdę, robimy wszystko... - Sierżancie, niech się pan nie denerwuje. Mam tylko jedno pytanie. Potem dam panu święty spokój. - Panie Dexter, rozumiem, co pan teraz czuje, ale nie potrafię... Gość sięgnął prawą ręką do kieszeni kurtki. Wpuścili go tu z bronią? Jak na złość pistolet Austina leżał dwa metry dalej, w zamkniętej szufladzie biurka. - Co pan robi? - Pokażę panu kilka blaszek. Coś stuknęło o blat. Sierżant Austin odbył służbę wojskową, bo był mniej więcej w tym samym wieku co Dexter, ale nigdy nie wyjeżdżał ze Stanów. Patrzył teraz na dwie Srebrne Gwiazdy, trzy Brązowe, Medal Wojska i cztery Purpurowe Serca. Pierwszy raz widział coś takiego. - Dawno temu i w całkiem innym kraju nabyłem prawa, żeby wiedzieć, kto mi zamordował dziecko. Opłaciłem to własną krwią. Jest mi pan coś winien, sierżancie Austin