Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Setkami. Do najwyższych liczb, jakie potrafił wymyślić. Próbował myśleć o posiedzeniach komisji, odtworzyć wystąpienia pana Brominandiego przed komisją transportu - zdrowi na umyśle prawodawcy przez piętnaście dni spierali się o to, czy wymóg, by lotniska gromadziły dane komputerowe na temat lotów, może przypadkiem wygenerować niepomyślne liczby i spowodować katastrofy. Zbudził się ze snu, w którym atewskie cienie zadawały mu pytania na temat pilnego spotkania, na które musi się udać, a potem zbudził się jeszcze raz, mając wrażenie, że ze ściany sypialni łypie na niego zwierz. Zwierza jednak tu nie było, był w Malguri. Poleciał do domu. Wrócił, spotkał się z Tabinim - właśnie. Zarysy pokoju były obce. Znajdował się w apartamencie atewskiej damy, w łóżku, w którym ktoś umarł. Jutro miał rozwiązać problem statku. Zapobiec najazdowi. Utrzymać w równowadze światową gospodarkę. Usiłować się ogolić i wykąpać, cholera. Trzydzieści minut do świtu. Jeśli służba jest już na chodzie i go obudzi, to wszystkich każe zabić. Bren chciał mieć przynajmniej dwie godziny snu. Nie ustąpi, dopóki nie dostanie tych dwóch godzin. Nawet, jeśli statek orbitujący nad ich głowami zacznie ostrzeliwać miasto promieniami śmierci. A potem zaczął się martwić komputerowymi plikami i nie udało mu się już zasnąć. W dalszych pomieszczeniach usłyszał krzątaninę służby. Nie dotykajcie mnie, pomyślał Bren. Nie ważcie się tu wchodzić. Jeśli się nie poruszę, nie będą robić hałasu. Jeśli się nie poruszę, może dadzą mi spokój, aż uznają, że nie żyję. Musiał jednak się dowiedzieć, czy pliki zostały przekazane. I wcale nie miał tak dużo czasu na przygotowania; Tabini powiedział, że osoby mogą stracić życie, a Bren musiał mieć całkowitą pewność co do tłumaczenia, które nie mogło - nie mogło! - zawierać niczego, co atevi mogliby uznać za nieodwracalną groźbę. Odpowiedź, którą otrzyma Tabini, musi uspokoić atevich, a nie wywołać panikę po wieczornych wiadomościach - Bren musi przejrzeć całe słownictwo, jakim będzie się posługiwać w tej sprawie; potem może improwizować do woli, ale najpierw musi mieć pewność co do dalszych i ukrytych znaczeń. Wysunął stopę spod kołdry, podłożył pod tułów zdrowy łokieć, wypchnął spod siebie poduszki i spróbował zapalić światło. Przewrócił szklankę z wodą. Na dywan. W jej ślady poszedł komunikator. I buteleczka z tabletkami. Oraz lampa. W pokoju zapłonęły światła. - Nadi? - zapytała Jago z troską, trzymając dłoń na wyłączniku światła. - Wszystko w porządku? Rozdział 5 Wydawało się dziwne, czy to w skali ludzkich problemów czy ludzkiej podatności na złudzenia, że jedna godzina światła dziennego potrafiła stępić poważne, nawet racjonalne troski i przekonać wyczerpanego mężczyznę, że spał całą noc. Bren przynajmniej praktycznie odciął się od niezdrowych majaków nocy, dywan przetrwał potop, a lampa upadek, śniadanie składające się z herbaty, grzanek i dżemu, które miały stanowić osłonę przeciwko antybiotykom - nie tabletkom przeciwbólowym - nie rozstroiło mu żołądka, a z pokoju śniadaniowego roztaczał się piękny widok. Co więcej, życie na ziemi wcale nie skończyło się wraz z rozpadem związku Brena i Barb. Z miejsca, w którym się znajdował, nie mógł go naprawić i prawdopodobnie nie miał do tego prawa - stara historia - zanim będzie miał okazję cokolwiek zrobić, zrobi się już za późno na zrobienie czegokolwiek. Tymczasem miał pilną pracę, a wyczulone na kontekst programy językowe, których potrzebował w pracy nad tłumaczeniem, najwyraźniej trafiły do jego komputera. Tak więc po niespiesznym śniadaniu w samotności, dla której szlafrok paidhiego stanowił całkowicie wystarczającą, choć nieformalną oprawę, Bren wysłał Tano, by zaatakował koszyk z pocztą, a sam, wymawiając się kontuzją, usiadł w szlafroku w solarium z widokiem na wspaniały łańcuch Bergid, by przejrzeć wiadomości przesłane do jego komputera z Mospheiry i czekać na nagrania obiecane mu przez Tabiniego. Wiadomości było mnóstwo. Ilekroć łączył się ze swoim biurem na Mospheirze, nieuchronnie otrzymywał - przepuszczoną przez filtr, który cenzurował materiały i często robił z nich sieczkę - mieszankę wiadomości. Niektóre były oficjalne, inne okazywały się naukowymi pytaniami, jeszcze inne raportami zapracowanego personelu zatrudnionego przy biurze paidhiego - pełnej poświęcenia ekipy, która przesiewała setki najróżniejszych telefonów