Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie udało im się, ale podczas walki zabili wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Sowieci uznali, że mieszkańcy Molnaru wiedzieli o zasadzce. Postanowili dać nauczkę okolicznym węgierskim chłopom. Wieś została podpalona, razem z miesz kańcami. Zajechali do przydrożnego baru. Wewnątrz, przy długim, pokrytym miedzią barze siedziało dwóch mężczyzn. Patrzyli w stojące przed nimi kufle z pilznerem. Ubrani byli jak na wieśniaków przystało: w postrzępione, brudne koszule, a pod spodem niebieskie podkoszulki, albo jakieś stare sowieckie wersje wojskowej bielizny. Żaden nie podniósł wzroku na widok Amerykanów. Barman bez słowa wodził oczami za nowymi gośćmi. Nosił biały fartuch i zajęty był wycieraniem plam z piwa szarym ręcznikiem. O jego wieku świadczyła cofnięta linia włosów i ciemne sińce pod oczami. Janson uśmiechnął się. - Mówi pan po angielsku? - zapytał barmana. 336 Tamten przytaknął. - Widzi pan, razem z żoną zwiedzamy okolicę. Ale zarazem jest to swego rodzaju powrót do korzeni, rozumie pan? - Pańska rodzina pochodzi z Węgier? - angielski barmana, choć z wyraźnym obcym akcentem, był płynny. - Rodzina mojej żony - odparł Janson. Jessie uśmiechnęła się i wtrąciła: - W prostej linii. - Rozumiem. - Według tradycji rodzinnej, jej dziadkowie urodzili się we wsi Molnar. - Już jej nie ma - powiedział barman. Janson teraz dopiero zauwa żył, że ten mężczyzna jest młodszy niż na początku mu się wydawało. - A jak brzmi nazwisko rodowe? - Kis - odparł Janson. - Kis na Węgrzech jest jak Jones w Ameryce. Obawiam się, że to niezbyt zawęzi pole państwa poszukiwań. Mówił chłodnym, uprzejmym, powściągliwym tonem. Janson pomyślał, że tak nie zachowuje się typowy wiejski oberżysta. Kiedy mężczyzna odsunął się od baru, na fartuchu można było dostrzec ciemny poziomy pasek w miejscu, w którym wielkim brzuchem ocierał się o skraj blatu. - Ciekawe, czy ktokolwiek tutaj pamięta tamte dawne dni - powie działa Jessie. - Może? - pytanie było uprzejmym wyzwaniem. - Może... któryś z tych panów? Barman wskazał jednego z nich podbródkiem. - On nawet nie jest Węgrem, to Paloc - powiedział. - Mówi bardzo starym dialektem, ledwie go rozumiem. Po węgiersku zna słowo pienią dze, a ja rozumiem, kiedy zamawia piwo, więc jakoś się dogadujemy. Nie radzę z nim gadać. - Rzucił okiem w stronę drugiego mężczyzny. - To Rusin - wzruszył ramionami. - Nic nie mówię. Jego forinty są równie dobre jak każde inne. - Podtekst tej demokratycznej wypowiedzi był zu pełnie niedemokratyczny. - Rozumiem - powiedział Janson zastanawiając się, czy go tu na- Puszczająna miejscowe animozje, czy też celowo zniechęcają. - I nie ma nikogo, kto mieszka w okolicy i pamięta dawne czasy? Mężczyzna za barem wytarł szarą szmatąjeszcze jedną plamę, zostawiając na blacie kilka włókienek. - Dawne czasy? Przed 1989? Przed 1956? Przed 1920? Według mnie to są dawne czasy. Mówią teraz o nowej epoce, aleja myślę, że ona nie Jest taka nowa. 337 - No popatrz pan tylko! - powiedział Janson zgrywając się na rów nego gościa. - Jesteście turystami z Ameryki? W Budapeszcie jest dużo pięknych muzeów. A dalej na zachód są skanseny. Bardzo malownicze. Zbudowa ne specjalnie dla ludzi takich jak wy, dla amerykańskich turystów. We dług mnie tutaj nie ma czego zwiedzać. Nie mam dla was pocztówek. Podobno Amerykanie nie lubią miejsc, w których nie ma pocztówek. - Nie wszyscy Amerykanie - powiedział Janson. - Wszyscy Amerykanie lubią myśleć, że są inni niż są- powiedział kwaśno barman. - I to jeszcze jedna z wielu rzeczy, które sprawiają, że są tacy sami. - To bardzo węgierska uwaga - odparł Janson. Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem i kiwnął głową. - Trafiony. Ale tutejsi za wiele wycierpieli, żeby byli towarzyscy. Taka jest prawda. Nawet w swoim gronie nie jesteśmy towarzyscy. Kie dyś ludzie spędzali zimę, gapiąc się w kominki. Teraz mają telewizory i w nie się gapią. - Elektroniczne kominki. - Właśnie. Możemy tu nawet ściągnąć CNN i MTV. Wy, Ameryka nie, narzekacie na handlarzy narkotyków z Azji, a tymczasem sami zale wacie świat elektronicznymi narkotykami. Nasze dzieci znają nazwiska waszych raperów i gwiazd filmowych, a nic nie wiedzą o naszych boha terach narodowych. Nadąsał się i potrząsnął głową. - To niewidzialny podbój za pomocą satelitów i stacji przekaźnikowych zamiast artylerii. A teraz wy tu przyjeżdżacie - i po co? Bo znudziła was trywialność wa-. szego życia? Przyjechaliście w poszukiwaniu korzeni, bo chcecie być eg zotyczni. Ale gdziekolwiek się ruszycie, znajdziecie własne nasienie. Śluz węża pokrywa wszystko. - Proszę pana - zapytała Jessie. - Czy pan jest pijany? - Ukończyłem anglistykę na uniwersytecie w Debreczynie - powie dział barman. - Na to samo wychodzi. Uśmiechnął się gorzko. - Jesteście zaskoczeni? Syn oberżysty kończy uniwersytet? Chwała komunizmowi