Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Do wnętrza ich Wacek dla przynęty włożył duże kawały suchego, spleśniałego chleba. Wieczorem tego samego dnia wyciągnęli więcierze. Były nabite opasłymi karasiami o złocistych bokach. Strunowski pojechał natychmfast z rybami do swego kupca i powrócił z pieniędzmi i zamówieniem. Wacek, zajęty tym wszystkim, miałby zapewne wyrzuty sumienia, że mało udziela się ochronie, rewiru. Uspokoił się jednak niebawem. Student zastąpił go teraz całkowicie. Zaczął się interesować puszczą. Wychodził z gajówki tuż po świcie i powracał dopiero o zmierzchu. Wydawał się Wackowi znużonym i jak gdyby czymś stroskanym. Chłopak nie śmiał go o nic za- 17* 259 pytać i gubił się w domysłach, co całymi dniami robi Strunowski w puszczy, gdy w niej nic nie ma już zwierzyny do ochrony i gdzie teraz nikt, nawet kłusownicy w obawie przed Niemcami, nie zaglądali. Tajemnica studenta wyjaśniła się przypadkowo. Wacek przekonał się wonczas, że puszcza długo ukrywała przed nim nowe swoje dziwy. A były one stokroć bardziej porywające niż stoisko łosi, leże dzików, gniazdo głuszców i zgraja wilków przechodnich. Dziwy te musiały też być daleko większą tajemnica niż życie najdzikszych choćby zwierząt, jak kuna, ryś i borsuk. Powracając w niedzielę z kościoła, Wacek spostrzegł kilku chłopów, których przed godzina widział stojących przed wejściem do fary. Teraz z szosy skręcali na drogę drwali i jeden po drugim znikali w gąszczu krzaków. Na szosie stały dwa wozy. Z lasu wybiegali chłopi, młodzi i starsi, zabierali jakieś ciężkie pakunki i nieśli je przez las. Ponieważ stara droga drwali biegła przez trzy sąsiednie rewiry i łączyła się z inną szosą, więc Wacek pomyślał, że chłopi zapewne przenoszą, jakieś rzeczy do swych wsi, dla skrócenia sobie drogi, jak to zresztą, często robili fornale z pobliskich dworów. W gajówce studenta nie zastał. Na stole leżały podręczniki, z których chłopak uczył się pod kierownictwem Strunowskiego, nie 260 opuszczającego żadnej sposobności, żeby przerobić z nim lekcje. Posiliwszy się naprędce i zmieniwszy ubranie, Wacek gwizdnął na siedzącego już przy bramie Mikusia i począł przemawiać do niego: — Musisz dziś pozostać w domu, piesku, bo po lesie tłucze się moc obcych ludzi. Będziesz strzegł i bronił gajówki. Mikuś zrozumiał, bo posmutniał od razu i spuścił ogon. Nie sprzeciwiał się jednak. Położył się na ganku i starał się nie zwracać uwagi na Wacka, kiedy chłopak nakładał ciepłą kurtkę i brał swój kij. — Bądź zdrów, Mikusiu, i pilnuj dobrze! — krzyknął już od bramy Wacek. Pies westchnął ciężko, lecz nie ruszył się z miejsca. Wacek, wszedłszy do puszczy, namyślał się, w którą dziś ma udać się stronę. W końcu postanowił zajrzeć na pogorzelisko, gdzie dawno już nie był. Zamierzał w tym tygodniu spiłować kilka spalonych, martwych sosen i narąbać sobie drzewa do pieców na zimę, która zbliżała się szybkim krokiem, uprzedzając o swym przybyciu zimnym wiatrem i lekkimi przymrozkami. Strunowski otrzymał na to od leśniczego zezwolenie na piśmie. Miał Wacek jeszcze inną myśl, udając się w stronę spalonej części puszczy. 261 Po drodze do niej, na małych polankach pan Piotr postawił i ogrodził trzy stogi siana dla podkarmienia w zimie łosi, jeleni i sarn. Teraz zwierzęta te opuściły rewir, lecz Wacek słusznie kombinował, że jeżeli rozgrodzi stogi, to zwierzęta z sąsiedniej części puszczy, być może zwęszą siano i przychodząc na żer, z czasem znajdą tu dla siebie dogodne stoiska i pozostaną. Myśląc o tym szedł przez puszczę i nie spostrzegł nawet, że zbliżał się już do miejsca, gdzie niedawno szalał pożar. Zorientował się wreszcie, poczuwszy kwaśny i smolny zapach, unoszący się jeszcze z popalonych pni i korzeni. Dodał kroku, lecz po chwili stanął jak wryty. Z krzaków wypadło dwóch młodych chłopów. Trzymali rewolwery wymierzone w Wacka i pytali: — Hasło? Chłopak milczał. Nie rozumiał pytania. Chciał iść dalej, lecz jeden z chłopów przystawił mu broń do piersi i mruknął: — Stój, bo strzelę! Wacek zatrzymał się znowu. — Gdzie idziesz? — padło pytanie. — Obchodzę rewir, bo pracuję tu z gajowym — odpowiedział Wacek, bardziej zdumiony niż przerażony. Chłop podszedł, wyjął z kieszeni Wacka chusteczkę i zawiązał mu oczy. — Naprzód! — skomenderował surowym głosem i ujął chłopaka pod ramię