Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Zapytawszy ich o powód bojkotu, usłyszałem: n nas sypał". Nie był to powód do chwały, ale któż z nas zna swoją odporność na gestapowskie metody śledztwa? Mimo ostrzeżeń, spotkałem się z Pawłowiczem. Wręczył mi czterystustronicowy maszynopis, zawierający "samą prawdę o dyneburskiej konspiracji". Był to taki stek bzdur, że po skończeniu lektury odesłałem maszynopis pocztą, nie chcąc tracić czasu na rozmowę z autorem. Z tego, co zapamiętałem, wspomnę jedynie, iż według maszynopisu dowódcą całej łotewskiej organizacji był on sam, a podlegał bezpośrednio Londynowi, na kapitana zaś został awansowany osobiście przez gen. Sikorskiego, który w maju 1942 roku (sic! ) udekorował go także Krzy żem Grunwaldu. Ciekawe, czy maszynopis z urojoną wersją jego dziejów, za których podawanie jak się później dowiedziałem został wyrzucony ze ZBoWiD-u, spotka się kie dyś z wyrokiem sądu koleżeńskiego odnotowanym w ankiecie organizacyjnej i w takim komplecie, w jednej teczce archiwalnej, za lat na przykład trzydzie ści trafi w ręce myszkującego historyka? Choć prawdopodobieństwo było niewielkie, należało jakoś rozpowszechnianiu tej fałszywej wersji zapobiec. 67 . To był koniec lat sześćdziesiątych i szansę na obronę mej pracy doktorskiej (gdzie to wszystko było opisane), czyli na wyjęcie jej z profesorskiej szuflady, rów nały się zeru. Trzeba więc było gdzieś indziej zaznaczyć prawdę o pięknych działa niach łotewskich Polonusów w służbie Polski i AK. I tak, po prawie dwuletnim ocze kiwaniu (to okres wtedy normalny), w 1971 roku mój artykuł Polonia totewska w walce z hitlerowskim okupantem ukazał się na łamach XVI numeru "Wojskowego Przeglądu Historycznego". Nakład "WPH" niewiele ponad półtora tysiąca egzemplarzy o zawrót głowy przyprawić nie mógł, ale w głównych bibliotekach kraju się znalazł. Wydawało się, że mogę spać spokojnie. Okazało się jednak, że tylko przez niecałe siedem lat. Bo oto w 1978, oczywiście nakładem WydMON-u, ukazała się książka łotewskiego badacza Janisa Dzintarsa Niewidzialny front. Do tego stopnia nie zwracałem uwagi na owe komunistyczne mamidła, że przez jakiś czas agitka ta umykała mej uwadze. Aż w 1979 roku zjawił się u mnie znów niezawodny Marian Czyżewski i wprowadził w przedmiot sprawy. Otóż książka Dzintarsa, będąca już od półtora roku na naszym rynku, okazała się nie czym innym, jak tylko historią bojowych antyfaszystowskich działań komunistów łotewskich, kierowanych przez swoich rosyjskich braci. Wszystko, co na ten temat pisali inni, łącznie z publikacjami niejakiego Chlebowskiego, nazwane zostało kłam stwem. Wszystko to całkowicie obiektywnie stwierdził Janis Dzintars (skądinąd major, podobno związany ze służbami specjalnymi), zaś wiarygodności przydał mu tłu macz książki z języka łotewskiego na polski ni mniej, ni więcej tylko sam... Leon Pawłowicz. Jako główny weryfikator zaś, poświadczający, iż moja publikacja była historyczną nieprawdą, występowała tam doktor nauk chemicznych Maria Szymańska, wybitna specjalistka w dziedzinie katalizy organicznej, laureatka nagrody pań stwowej Łotewskiej SSR w 1965 roku, przyznanej jej za wkład w rozwój nauki radzieckiej, a w 1967 roku odznaczona orderem "Goda Zimę" (Odznaką Zasłużonych). Nie dziwię się. Trzeba umieć nieźle katalizować, żeby posiąść taką wiedzę historyczną. Czyżewski miał przy sobie kopię swego protestu do dyrektora WydMON-u, jako że właśnie wybierał się tam na naradę, na którą zaproszono go z racji przyjazdu do Polski Janisa Dzintarsa. Chodziło o wznowienie Niewidzialnego frontu, i to w dużym nakładzie, co nie stanowiło trudności, jeśli zważyć, że jednym z najważ niejszych wówczas wiceministrów obrony narodowej był gen. Józef Urbanowicz, pochodzący z komunistycznych środowisk Polonii łotewskiej, a Dzintars go znał. Poprosiłem Czyżewskiego, aby walczył dzielnie, a gdyby się nadarzyła okazja zaprosił Dzintarsa do mnie. Czyżewski wyglądał na zdziwionego, ale o nic nie pytał. Nazajutrz Dzintars zjawił się u mnie i był bezczelnie szczery. Nie twierdził wcale, że wszystko co napisał jest prawdą. Przyznał, że pisał tak, jak należy, aby zdo być doktorat. Wyraził też nadzieję, że książka zostanie w Polsce wznowiona. Jeśli tak się stanie, postawię panu publicznie jedno pytanie powiedziałem dość obcesowo. Jakie? Dlaczego dotąd nie aresztowaliście agenta gestapo Szunejki? Przez moment nie mógł złapać tchu z wrażenia. To nie moja sprawa podjął po chwili. Ja go nie znam. Nie wiem, czy żyje, czy ktokolwiek występował w tej sprawie. Nigdy się tym nie interesowałem. Nie mówi pan prawdy, panie majorze. Pan wie, że żyje. Zna pan jego adres. Pan z nim rozmawiał, dał panu swoją relację. Optował pan za pozostawieniem go na wolności, on powołuje się na pana. Więcej on pana nazwiskiem szantażuje ludzi. 668 . Pan jest impertynentem prychnął Dzintars. Ja z panem więcej nie będę rozmawiał. Ubrał się i wyszedł bez pożegnania. Więcej o sprawie wznowienia jego książki w Polsce nie słyszałem. Nie wiem kto z kogo zrezygnował, czy WydMON z niego, czy on z tego edytora i z polskiego rynku czytelniczego. Dziś, kiedy na Łotwie nie panuje już NKWD-owski zamordyzm, mogę dopisać zakończenie sprawy Szunejki. Nikomu nie zaszkodzę. Do końca swego życia walczył o sprawiedliwe jej zakończenie Marian Czyżewski. Kilkakrotnie pisał na ten temat do prokuratorów różnego szczebla ŁSRR. Groch o ścianę