Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Zamilkła, aby odetchnąć. - Nawet przy lepszych warunkach atmosferycznych nie miałby szansy tak wymanew rować, żeby w nią nie uderzyć. - Zrozumiałam. Mów dalej. - Dobiegłam do ciała i chociaż widziałam, że Alice nie żyje, wezwałam pogotowie. Potem próbowałam się skontaktować z panią przez nadajnik. Nie udało mi się, więc uruchomiłam przenośny wideofon i połączyłam się z pani domem. Zgodnie z rozkazami, wezwałam grupę dochodzeniową potem zabezpieczyłam miejsce wypadku. Eve wiedziała, jak tragicznie czuje się człowiek, który nie zdążył zapobiec czyjejś śmierci, więc nie próbowała nawet pocieszać podwładnej. - Bardzo dobrze. Czy to jest kierowca? Dziewczyna nadal patrzyła przez ramię przełożonej, a jej głos był przytłumiony. - Tak, pani porucznik. 54 CZARNA^ CEREMONIA - Każ zabrać taksówkę do ekspertyzy, potem sprawdź, czy kierowca jest w stanie zeznawać. - Tak jest. - Ścisnęła dłoń w pięść. Nie podnosiła głosu, ale wibrowały w nim emocje. - Jeszcze przed godziną siedziała pani z nią przy jednym stole i piłyście drinka. Jej śmierć nic pani nie obeszła? Eve nie odezwała się. Dopiero kiedy podwładna się oddaliła, mruknęła pod nosem: - Owszem, obeszła. I w tym cały problem. Otworzyła zestaw polowy i ukucnąwszy, zabrała się do pracy. To był wypadek uliczny i Eve w zasadzie powinna przekazać sprawę drogówce. Jednak kiedy przyglądała się karetce pogotowia zabierającej ciało Alice, wiedziała, że tego nie uczyni. Rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Deszcz prawie przestał padać, więc kałuża krwi nadal tkwiła na jezdni. Gapowicze rozchodzili się powoli, rozbijając zasłonę mgły. Miejska służba holownicza załadowała już taksówkę na cięża rówkę, żeby przewieźć ją do policyjnych garaży. - Masz za sobą długą noc, Peabody. Jesteś wolna i pozwalam ci wracać do domu - rozkazała. - Wolałabym zostać, pani porucznik, i dopilnować wszystkiego do końca. - Nie pomożesz ani jej, ani mnie, jeśli nie zdobędziesz się na obiektywny punkt wiedzenia. - Jestem w stanie wykonywać swoje obowiązki, pani porucznik. Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Eve zebrała zestaw polowy i przyjrzała się uważniej swej asystentce. - Owszem, mają. Tylko niech nie wchodzą mi w drogę. Wyjęła z torby kamerę. - Zaczynamy rejestrację. Najpierw obej rzymy mieszkanie Alice. - Czy zamierza pani powiadomić rodzinę? 55 J.D. ROBB - Zrobię to po zakończeniu oględzin. Skierowały się do domu Alice. Po drodze Eve myślała o tym, że biedna dziewczyna nie uszła daleko, zaledwie jedną przecznicę. Co ją zmusiło do wyjścia z domu? I co spowodowało, że rzuciła się pod taksówkę? Trzypiętrowy budynek, w którym mieszkała, miał ładną fasadę z brązowego kamienia. Drzwi wejściowe były przeszklone. Nad nimi wisiała kamera, a zamiast zamka zainstalowany był czytnik linii papilarnych. Eve użyła klucza uniwersalnego i po przejściu małego i pachnącego czystością foyer o wypolerowanej mar murowej posadzce wsiadły do wyłożonej przyciemnionymi lustrami windy. Alice miała dobry gust i pieniądze na to, żeby go zaspokajać. Na trzecim piętrze znajdowały się trzy mieszkania. Eve ponownie użyła uniwersalnego klucza. - Tu porucznik Eve Dallas. Wraz z posterunkową Peabody weszłyśmy do mieszkania zmarłej, aby przeprowadzić rutynowe oględziny. Światło - wydała polecenie, ale pokój pozostał w ciem ności. Peabody sięgnęła do ściany i wcisnęła kontakt. - Najwyraźniej wolała ręczne sterowanie. Pokój był zagracony i kolorowy. Na krzesłach i stolikach wisiały piękne chusty i makatki. Na ścianach gobeliny przed stawiające nagich ludzi i mitologiczne zwierzęta. Wszędzie - na stołach, półkach, nawet na podłodze - stały świece. Dużo też było mis pełnych kolorowych kamieni, ziół i suszonych płatków kwiatów. Kawałki lśniących kryształów o różnych kształtach pokrywały każdą wolną powierzchnię. Włączony korektor samopoczucia pokazywał rozległą łąkę z kwiatami polnymi poruszającymi się w powiewie delikatnej bryzy. Obrazowi towarzyszył o '.głos śpiewu ptaków i szumu wiatru. - Lubiła ładne rzeczy - skomentowała Eve. - Dużo ich tu. 56 CZARNA CEREMONIA Podeszła do kontrolki korektora samopoczucia i potwierdziła swoje przypuszczenie. - Włączyła ekran zaraz po wejściu. Zapew ne chciała się uspokoić. Zostawiając Peabody, przeszła do następnego pokoju. Znalazła się w niewielkiej sypialni, przytulnej i zagraconej tak jak salon. Narzuta okrywająca wąskie łóżko wyszyta była księżycami i gwiazdami. Nad łóżkiem wisiała ozdoba ze szklanych paciorków pobrzękujących melodyjnie za każdym razem, kiedy poruszył je powiew powietrza płynącego od otwartego okna. - To jest to okno, którego światło widziałaś. - Tak sądzę. - A więc włączyła ekran, po czym zaraz przeszła do sypialni. Prawdopodobnie chciała zdjąć przemoczoną sukienkę i przebrać się w coś suchego. Ale nie zrobiła tego. - Stanęła na małym dywaniku, na którym widniała uśmiechnięta twarz słońca. - Pełno tu rupieci, ale mieszkanie jest na swój sposób czyste. Żadnych śladów walki. - Walki? - Powiedziałaś, że wyglądała na podnieconą i że płakała. Obrazek z łąką jej nie uspokoił. - Nie wyłączyła go wychodząc. Jakby zapomniała. - Zgadza się - przytaknęła Eve. - Możliwe, że kiedy przyszła, w mieszkaniu ktoś na nią czekał. Ktoś, kto ją zdenerwował lub przestraszył