Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wędrował przez tłum niczym duch. – Witaj, śmiertelniku – rzekł Draconus. – Potowarzysz mi przez pewien czas. – Szukałem Rake’a. – Ale znalazłeś jego miecz. Nie smucę się z tego powodu. – Tak, rozmawiałem z Nightchill, Draconusie, ale nie naciskaj mnie w tej sprawie. Gdy już podejmę decyzję, dowiesz się o tym pierwszy. Muszę pomówić z Rakiem. – Ehe – mruknął pradawny wojownik. – Faktycznie musisz. Wytłumacz mu jedną prawdę, śmiertelniku. Jest zbyt miłosierny. Zbyt miłosierny, by władać Dragnipurem. Sytuacja zaczyna się robić rozpaczliwa. – O czym ty mówisz? – Dragnipur potrzebuje pokarmu. Rozejrzyj się wokół, śmiertelniku. Są tacy, którzy po długim czasie nie mają już sił ciągnąć tego brzemienia. Wrzuca się ich na wóz. Wydaje ci się, że to lepszy los? Są zbyt słabi, by się poruszać, i wkrótce przygniatają ich stosy innych podobnych do nich. Są pochowani na wieczność. A ciężar wozu wciąż wzrasta i coraz trudniej jest nam ciągnąć łańcuchy. Rozumiesz? Dragnipur potrzebuje pokarmu. Potrzebne nam... świeże nogi. Powiedz Rake’owi, że musi wydobyć miecz. Dać mu świeże dusze. Najlepiej potężne. I to szybko. – Co się stanie, jeśli wóz się zatrzyma, Draconusie? Mężczyzna, który wykuł własne więzienie, milczał przez długi czas. – Przenieś swój wzrok w tył, śmiertelniku. Przekonaj się, co nas ściga. Ściga? Zamknął oczy, lecz scena przed nim nie zniknęła. Wóz wlókł się naprzód wewnątrz jego umysłu, ciągnięty przez krocie widm. Po chwili masywny wehikuł minął go i skrzypienie umilkło w oddali. Z obu boków Paran miał koleiny, obie szerokie jak imperialny trakt. Grunt był wilgotny od krwi, żółci i potu. Ohydne błocko wsysało jego buty. Zapadał się w nie aż po kostki. Przebiegł spojrzeniem wzdłuż tych kolein, aż po horyzont. Szalał tam chaos. Niebo wypełniała burza, jakiej nigdy dotąd nie widział. Promieniował od niej nienasycony głód. Pełna niecierpliwości żądza. Utracone wspomnienia. Moc zrodzona z rozszarpanych dusz. Złość i pożądanie, niemal świadome, wbite w wóz spojrzenia setek tysięcy oczu. Tak bardzo głodnych. Wzdrygnął się. Westchnął głośno i nagle znowu znalazł się obok Draconusa. Uczepiła się go pozostałość tego, co zobaczył. Serce tłukło mu gwałtownie w piersi. Postawił trzydzieści kroków, nim był w stanie unieść głowę i wychrypieć: – Draconusie, wykułeś bardzo nieprzyjemny miecz. – Ciemność zawsze toczyła wojnę z Chaosem, śmiertelniku. Zawsze była w odwrocie. Za każdym razem, gdy Matka Ciemność się cofała, przed Nadejściem Światła, przed Narodzinami Cienia, jej moc słabła, a równowaga ulegała dalszemu zachwianiu. Tak właśnie w owych dawnych czasach wyglądała sytuacja w otaczających mnie królestwach. Nasilająca się nierównowaga. Wreszcie Chaos dotarł pod same bramy Kurald Galain. Trzeba było znaleźć jakieś środki obrony. Potrzebne były dusze... – Zaczekaj chwilkę. Muszę się zastanowić... – Chaos łaknie mocy dusz, które pochłonął Dragnipur. Gdyby je pożarł, stałby się dziesięciokrotnie potężniejszy. Stukrotnie. Tak potężny, że mógłby skruszyć bramę. Spójrz tylko na swe śmiertelne królestwo, Ganoesie Paran. Niszczące całe cywilizacje konflikty, wojny domowe, pogromy, ranni i umierający bogowie. Twoi pobratymcy z niebezpieczną prędkością wędrują ścieżką wytyczoną przez Chaos. Oślepia ich gniew i żądza zemsty, te najmroczniejsze z pożądań... – Chwileczkę... – Historia nic dla nich nie znaczy. Nie pamiętają o płynących z niej naukach. Zapominają o swym człowieczeństwie, o wszystkim, co ludzkie. Bez równowagi, Ganoesie Paran... – Przecież chcesz, żebym zniszczył Dragnipura! – Ach, teraz rozumiem, dlaczego z niechęcią słuchasz moich słów. Śmiertelniku, mnie nie brakowało czasu na zastanowienie. Mogłem uzmysłowić sobie, że popełniłem straszliwy błąd. Ganoesie Paran, w owych tak już odległych czasach byłem przekonany, że moc, która jest ładem, może się objawić jedynie w Ciemności. Chciałem pomóc Matce Ciemności, wydawało się bowiem, że nie potrafi pomóc sobie sama. Nie odpowiadała na wezwania, przestała nawet zauważać swe dzieci. Wycofała się w głąb swego królestwa, daleko od nas wszystkich, tak daleko, że nie mogliśmy jej odnaleźć. – Draconusie. – Wysłuchaj mnie, proszę. Przed Domami były Twierdze. Przed Twierdzami były wędrówki. Twoje własne słowa, tak? Miałeś rację, lecz nie do końca. Nie wędrówki, tylko migracje. Zależne od pór roku, przewidywalne, cykliczne. To, co wydawało się przypadkowe i bezładne, w rzeczywistości podlegało ustalonym prawom. Nie dostrzegłem zawartej w tej prawdzie mocy. – To znaczy, że po zniszczeniu Dragnipura brama będzie mogła wznowić migrację. – Co da jej moc oparcia się Chaosowi, tak, to prawda. Dragnipur skazał Bramę Ciemności na wieczną ucieczkę, lecz gdyby przykute do niej dusze straciły siły... – Tempo ucieczki spadnie... – Co doprowadzi do katastrofy. – To znaczy, że albo Rake musi zacząć zabijać, zdobywać dusze, albo trzeba będzie zniszczyć Dragnipura. – To pierwsze jest konieczne po to, by zyskać na czasie, nim będzie mogło dojść do drugiego. Miecz trzeba zniszczyć. Zamiar, dla którego go stworzono, był błędny. Jest też inna prawda, którą odkryłem dopiero niedawno. Stanowczo zbyt późno, by cokolwiek to zmieniło. Przynajmniej dla mnie. – A co to za prawda? – Nie tylko Chaos posiada zdolność samoobrony, zmieniania swej natury w sposób pozwalający mu na zdobycie przewagi w wiecznej wojnie. Ład również to potrafi. Nie jest nierozerwalnie związany z Ciemnością. Można powiedzieć, że rozumie wartość równowagi. Parana nawiedził nagły rozbłysk intuicji. – Domy Azath. Talia Smoków. Zakapturzona głowa zwróciła się w jego stronę i kapitan poczuł na sobie spojrzenie zimnych, nieludzkich oczu. – Tak jest, Ganoesie Paran. – Domy chwytają dusze... – I więżą je poza zasięgiem Chaosu. – To znaczy, że nawet jeśli Ciemność padnie, nie powinno to mieć znaczenia. – Nie bądź głupi. Zyski i straty akumulują się, zmieniają bieg wydarzeń, lecz nie zawsze w kierunku prowadzącym do odzyskania równowagi. Jesteśmy w stanie narastającego rozchwiania, Ganoesie Paran