ďťż

Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Spadł stamtšd. – Przejechał nad urwiskiem?! – zdziwiła się Syd. – Z góry? – Przekoziołkował tyłem, skoro skończył w takiej pozycji – wyjaœnił Dar. – Dlatego kierowcę wyrzuciło w kierunku zachodnim... to znaczy w stronę sceny. Pikap wylšdował tylnš częœciš nadwozia... sami zobaczcie, jak mu się pogięła karoseria. Zanim zmiażdżyła się kabina, kierowcę wyrzuciło niczym korek z butelki szampana. Sydney Olson podeszła bliżej zgniecionego forda i obserwowała, jak ekipa ratownicza kończy mocować do podwozia linki dwóch pojazdów holowniczych. – Proszę się nie zbliżać – zawołał do niej jeden z funkcjonariuszy CHP. – Będziemy go teraz podnosić. – Zrobiłeœ zdjęcia? – spytał Dar Lawrence’a. Stewart kiwnšł głowš i poklepał swojego nikona. – Teraz będzie interesujšca częœć – powiedział bardzo cicho. – Co będzie...? – zaczęła Syd, po czym dorzuciła: – Och mój Boże! – Pod wrakiem pikapa leżało ciało drugiego mężczyzny. Głowę, prawš rękę i prawe ramię ofiara miała tak zmiażdżone, że wydawały się prawie płaskie. Lewa ręka nosiła œlady licznych złamań, do których prawdopodobnie doszło przed zmiażdżeniem. Mężczyzna nosił podkoszulek, lecz od pasa w dół był nagi, a dokładnie mówišc, miał spodnie opuszczone do kostek nad roboczymi butami. Tuzin reflektorów i latarek nakierowano na zwłoki, a Sydney Olson znów powtórzyła: – Och mój Boże. Nogi mężczyzny i obnażony tors były podrapane w setkach miejsc. Z uda wystawał scyzoryk. Rana najwyraŸniej mocno wczeœniej krwawiła. Z pasa mężczyzny zwisał niezdarnie zawišzany sznur do bielizny, a wokół ciała i na nim leżało go jeszcze ze trzydzieœci metrów. Z odbytnicy trupa wystawał zaœ gruby konar ostrokrzewu. – Tak – mruknšł Dar. – Interesujšce. Wykonano fotografie i zrobiono pomiary. Policjanci i sanitariusze chodzili po terenie i dyskutowali, dyskutowali i chodzili. Lekarz sšdowy i lokalny koroner stwierdzili zgon i niektórzy obserwatorzy głoœno wyrazili ulgę. Ludzie spierali się głoœno i zastanawiali nad szczegółami dziwnego wypadku. – Nikt nie ma żadnego cholernego tropu – wyszeptał sierżant Cameron. – To szaleństwo – oceniła Syd. – Zakrawa na zemstę kultu satanistów. – Nie, nie sšdzę – powiedział Minor i poszedł porozmawiać ze strażakami. Pięć minut póŸniej przynieœli długš strażackš drabinę i rozcišgnęli jš aż do szczytu urwiska, niewidocznego dla stojšcych na dole widzów z powodu gęstych gałęzi. Darwin, Lawrence i dwóch funkcjonariuszy CHP wspięło się po drabinie z silnymi latarkami. Po kolejnych pięciu minutach zeszli z drabiny – wszyscy, z wyjštkiem Dara, który pozostał prawie osiem metrów nad nimi i dał znak dowodzšcemu strażakowi. Drabina obróciła się ku grubym konarom drzewa i Minor uchylił się przed nimi, a następnie poœwiecił latarkš tam i z powrotem. – Tutaj – zawołał w końcu. Sydney zmrużyła oczy, patrzšc w górę, mimo to nie mogła dojrzeć, czego Darwin dotyka i co fotografuje. Stewart spoglšdał przez małš lornetkę, którš wyjšł z kieszeni na piersi koszuli khaki. – Co to jest? – spytała Syd. – Slipki tego faceta. Wiszš na gałęzi – odparł Lawrence. Przepraszam – dodał, po czym wręczył kobiecie lornetkę. – Chcesz popatrzeć? – Nie, dzięki. Kwadrans póŸniej dyskusje się skończyły, ciała włożono do worków na zwłoki i zaniesiono na noszach do oddzielnych ambulansów. Wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Stewart wrócił do land cruisera z Darem i Sydney. Jego isuzu stał zaparkowany tuż za autem Minora. – W porzšdku – oœwiadczyła Sydney Olson z lekkš irytacjš w głosie. – Nie rozumiem tego. Nie słyszałam, o czym rozmawiałeœ z funkcjonariuszami. Co się tu, do diabła, zdarzyło? Obaj mężczyŸni zatrzymali się i zaczęli mówić jednoczeœnie. – Mów – powiedział w końcu Darwin. – A w każdym razie zacznij. Stewart kiwnšł głowš. Rozłożył ręce, wielkimi dłońmi do góry. – Okej – powiedział. – Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że ci dwaj faceci wypili osiemnaœcie albo dwadzieœcia puszek piwa, po czym postanowili... mówišc subtelnie... zakłócić koncert. Nie wiedzieli niestety o istnieniu starej drogi pożarowej, zdecydowali zatem, że wjadš po zmroku drogš na tyłach. Tyle że drogę tę ogrodził ostatnio nasz klient, toteż obecnie stoi tam ponadtrzymetrowy płot. Syd spojrzała z powrotem na skryte w ciemnoœciach urwisko skalne. Pracownicy służb drogowych podnosili właœnie roztrzaskanego pikapa na platformę. – I przypadkowo przejechali przez ogrodzenie? – spytała osobliwie cienkim głosem. – Nie. – Lawrence potrzšsnšł głowš. – Wycofali pikapa do płotu i kierowca, chociaż chudszy, podsadził kumpla. Tyle że na górze było naprawdę ciemno i kiedy tamten znalazł się po drugiej stronie, odkrył tam wielometrowy spad. No i spadł na te gałęzie... – I to go zabiło? – spytała Sydney. Stewart znów zaprzeczył. – Nie, spadajšc, uderzył w dużš gałšŸ na wysokoœci około dwunastu metrów. Wtedy zapewne złamał sobie rękę. Zawiesił się na tej gałęzi za bokserki i częœć paska. – Cišgle nie zdawał sobie sprawy, jak wysoko się znajduje – dodał Dar. – Patrzšc w dół, w ciemnoœć, widział szczyty niższych drzew i prawdopodobnie krzewy, na które póŸniej spadł. – Więc wyrwał się z bokserek – dorzucił Lawrence. – I zleciał kolejne szeœć metrów – stwierdziła Syd. – Właœnie – przyznał Stewart. – Ale nie zginšł – cišgnęła kobieta, przemawiajšc już pewniejszym tonem, który sugerował, że Sydney wie, co mówi. – Rzeczywiœcie – zgodził się Lawrence. – Tylko strasznie się podrapał, ponieważ spadł na gałęzie. W dodatku wtedy też własny nóż wbił mu się na kilka centymetrów w udo, a konar ostrokrzewu w dupę. Wybaczcie słownictwo. – I co wtedy? – spytała Syd. – Dar, ty pierwszy się domyœliłeœ – zauważył Stewart. – Może więc opowiesz nam finał. Minor wzruszył ramionami. – Niewiele więcej można dodać. Być może kierowca usłyszał, jak przyjaciel krzyczy z bólu. Zrozumiał, że tamten gdzieœ spadł. Wrzaski tamtego w większoœci utonęły wœród odgłosów z koncertu Metalliki, tym niemniej kierowca wiedział, że musi coœ zrobić. – A zatem... – podpowiedziała Syd. – Wyjšł jakiœ stary sznur, który znalazł na tyłach pikapa, rzucił go kumplowi i kazał mu się mocno obwišzać wokół talii -ťkontynuował Darwin. – To znaczy... tak przypuszczam. Poza tym sytuacja nie była wcale taka prosta, a akcja taka szybka. Pewnie nie obyło się bez pijackich wrzasków, jęków i przekleństw, w końcu wszakże wielki facet owinšł się w talii dwukrotnie i zrobił amatorski węzeł, podczas gdy chudy przywišzał solidnie drugi koniec sznura do zderzaka forda. – No i potem... – podsunęła Syd. Dar przekrzywił głowę, jakby reszta była oczywista