Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jest to miniaturka grobowca cesarza Akbara. * Rani - królowa. Chodzi tutaj o władczynię muzułmańską, gdyż hindusi palą zwłoki. Akbar - jeden z najwybitniejszych władców Indii z dynastii Mogołów, panował w latach 1556_#1605. Wyłamawszy zżartą rdzą kratę, wjechali przez monumentalną bramę i zeskoczyli z koni, które przywiązali do drzew otaczających grobowiec. Tak jak powiedział Barwani, gmach ten, jakkolwiek wykonany w o wiele mniejszych rozmiarach, podobny był zupełnie do sławnego mauzoleum Akbara, wznoszącego się niedaleko od Agry, na drodze prowadzącej do Delhi. Miał on również kształt kwadratowy, a kopuły jego były z białego marmuru, reszta zaś budowli została wykonana z czerwonego kamienia nakrapianego żółtymi cętkami. świątynia, otoczona obszernymi tarasami, miała liczne okna łukowe bogato ozdobione rzeŽbami i złoceniami; na rogach wznosiły się wysmukłe wieżyczki z różowego marmuru, z małymi tarasami umieszczonymi na rozmaitej wysokości. Wnętrze mauzoleum, kształtu kolistego, było zakończone wysoką kopułą ozdobioną malowidłami i mozaikami; pośrodku znajdował się sarkofag z czarnego marmuru, opierający się na czterech kolumnach, który niewątpliwie zawierał ciało rani. - Będzie nam tu dobrze - rzekł Barwani. - Grobowiec ten bywa odwiedzany tylko raz do roku, a więc nikt nam nie przeszkodzi. - I może nam służyć za fortecę w razie ataku - dodał Sitama. - Wystarczyłoby zabarykadować bramę i wejść na mur. Ponieważ zabrali ze sobą zapasy znalezione w haudzie Bangavadiego, posilili się śniadaniem, potem poszukali sobie miejsca, gdzie mogli odpocząć; kilku zaklinaczy zostało rozstawionych w pobliżu grobowca, aby żołnierze radży nie mogli ich napaść z nienacka. Wbrew ich przewidywaniom, dzień minął spokojnie, gdyż w tej części wyżyny nie zjawił się ani jeden radżput. Pod wieczór przyłączyli się do nich dwaj zaklinacze, którzy zostali wysłani w ślad za Tobym, aby go szpiegować. Przynieśli wiadomość o aresztowaniu myśliwego i jego dwóch towarzyszy. - Tymczasem możemy żyć spokojnie - rzekł Dhundia. - Niełatwo będzie Toby.emu i Indriemu wytłumaczyć się z popełnionej kradzieży i nikt nie uwierzy, że z kolei i oni zostali okradzeni. - A my tymczasem pojedziemy spokojnie do Gondwany - rzekł Sitama. - Po zaaresztowaniu złodziei każą cofnąć się strażom granicznym rozstawionym w przesmykach, a my przejedziemy, podając się za spokojnych kupców w podróży do Dżabalpuru lub do Damoh. Byłbym nawet zdania, żeby zatrzymać się tutaj, dopóki droga nie będzie wolna. - Podzielam twoje zdanie - zauważył Barwani. - Tutaj nie potrzebujemy się niczego obawiać. W przesmyku zaś moglibyśmy zostać zatrzymani. Co o tym myślisz, sahibie? - Niech tak będzie - odpowiedział Dhundia. - Nie spieszno nam ze sprzedażą Koh_i_ _Nura. Jeżeli jednak tej nocy straże opuszczą dolinę, ruszymy dalej. Wolę znajdować się w dżunglach i lasach Gondwany niż na terytorium radży. Nadzieje jego okazały się wnet płonne, gdyż kilku zaklinaczy wysłanych w dolinę wróciło z wiadomością, że załogi strażnic nie opuściły brzegów rzeki. Wobec tego bandyci wyciągnęli się pod portykami mauzoleum, aby się parę godzin przespać. Dla ostrożności rozstawili kilka posterunków na zewnątrz muru. Noc już prawie minęła, kiedy około czwartej Dhundia, Sitama i Barwani zostali nagle zbudzeni kilkoma strzałami. W chwilę póŽniej posterunki wpadły do grobowca, krzycząc: - Do broni!... Radżpuci!... - íonierze radży? - zawołał Dhundia, blednąc. - Ilu ich jest? - zapytał Barwani, który stracił wiele ze swego zwykłego spokoju. - Tego nie wiemy - odparł strażnik - ale z pewnością dużo. Widzieliśmy znaczną ilość koni. - Czy są daleko? - zapytał Sitama. - Zaledwo w odległości pół mili. - Uciekajmy - rzekł Dhundia. - Uciekać!... A dokąd? - zapytał Barwani. - Lepiej zostańmy tutaj, ukryci przed ich kulami. Na otwartym polu nie zdołamy im się oprzeć. - Spróbujmy sforsować przesmyk. - Dostaniemy się w dwa ognie. - A zostając tutaj, stracimy życie i Koh_i_Nura. Ach! Gdybym mógł przedostać się do Gondwany, a potem do mojego szczepu! - Co byś wtedy zrobił, sahibie? - zapytał Sitama. - Zwerbowałbym trzystu lub czterystu górali i wróciłbym tutaj. - Sądzę, że jeden lub dwóch sprytnych ludzi mogłoby się z pewnością niepostrzeżenie przedostać przez przesmyk. Chcesz spróbować, sahibie? zdołamy się bronić przez kilka dni. - A Koh_i_Nur? - Zostawiłbyś go tutaj, w naszym ręku. - Aby ci go zabrali? - Nie obawiaj się tego, sahibie, ponieważ w najgorszym razie kazałbym się zakopać żywcem razem z Górą światła. Dhundia obrzucił fakira ponurym spojrzeniem. - Zdążę jeszcze? - zapytał. - Mam nadzieję. - Jeżeli uda mi się przekroczyć granicę, będę tutaj z góralami w przeciągu dwunastu lub piętnastu godzin. - A ja każę się zakopać żywcem, aby nam nie odebrano diamentu. - Gdzie? Chciałbym wiedzieć, zanim odejdę. - Przed wieżą wschodnią, pod tamaryndą, którą już zauważyłeś. - Przysięgasz mi, że się nie dasz schwytać? - Na śiwę, mojego obrońcę. - Daj mi zaufanego człowieka, który by znał drogę. Sitama wybrał spośród swoich ludzi kuglarza tego samego wzrostu co Barwani, ale przeraŽliwie chudego. - Przeprowadzisz sahiba przez przesmyk - rzekł do niego, wskazując Dhundię. - Od ciebie zależy ratunek nasz i zachowanie Góry światła. - Przeprowadzę go tak, że załogi strażnic nie spostrzegą tego - odparł Indus. - IdŽcie już, słyszę galopujących radżputów. - Czy zdołacie się bronić aż do mojego powrotu? - zapytał Dhundia. - Mam nadzieję - odparł Sitama. - I nie oddacie Koh_i_Nura? - Więcej wart od naszej wolności. - Zatem do zobaczenia. - Dhundia i kuglarz wsiedli na dwa najlepsze konie bandy i opuścili galopem grobowiec, poganiając jak szaleni rumaki. Usłyszano kilka strzałów, po czym tętent oddalił się w stronę doliny Senaru, cichnąc szybko. - Do broni! - krzyknął Barwani, nie słysząc już nic więcej. - Mury są grube i zdołamy długo się opierać... - A żywność? - rzekł Sitama. - Będziemy jedli konie. Oto radżuci, gotują się do osaczenia nas. Ach!... Do stu tysięcy węży!... - Co ci się stało, Barwani? - Przysiągłbym, że pomiędzy radżputami jest jakiś biały człowiek. - Niemożliwe! - Słyszałem, jak ktoś krzyknął po angielsku: ognia! - Czyżby to był biały myśliwy? - zapytał Sitama zdławionym głosem. - Jeżeli to on, jesteśmy zgubieni! W tej chwili huk strzałów rozległ się w ciemnościach i kilka kul świsnęło nad murami, które zostały zajęte przez zaklinaczy i kuglarzy. Barwani wydał ryk wściekłości. W błysku wybuchu ujrzał pomiędzy żołnierzami radży Toby.ego, Indriego i Bandharę