Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Coś tu przeszkadza. A właśnie, zupełnie żem zapomniał! Masz, prezent dla ciebie! W mojej dłoni leżał ceramiczny kotek, ten sam, którego oglądałam parę godzin temu w sklepie. - Dziękuję, kupiłeś mi tę figurkę! To bardzo miło z twojej strony. Grisza zakasłał. - No tak, widziałem, że ci się podoba. - Ale kiedy zdążyłeś? - A co tam! To sekunda. Wtedy do mnie dotarło. - Ukradłeś tego kota! Grisza odwrócił się w drugą stronę i nic nie odpowiedział. Złapałam go za rękaw pulowera. - Żeby mi to było ostatni raz, jasne? Złodziej kiwnął głową i odburknął: - Ale o czym tu gadać, to badziewie kosztowało raptem parę kopiejek. Wsunęłam kota do kieszeni. - Za prezent dziękuję, rzeczywiście przypadła mi do gustu ta kicia, ale nie waż się nigdy więcej!: - Aha - pokiwał głową Grisza - dobra. Deszcz ze śniegiem padał w Łożkinie również rano, a właściwie po południu, jako że zmęczona nocnymi przygodami spałam do obiadu. Zresztą mogłabym leżeć w łóżku dłużej, gdyby do sypialni nie weszła Irka i nie wsunęła mi do ręki słuchawki. - O co chodzi? - zapytałam, ziewając. - Telefon - odparła inteligentnie gosposia. - To widzę, ale kto dzwoni? Irka zatkała dłonią mikrofon i wyszeptała: - Karapietowa. Przepraszam, że panią obudziłam, ale ona wydzwania od rana, zdążyła już dać wszystkim w kość. Usiadłam w łóżku. Wiera jest tak zawzięta, że każdego człowieka może doprowadzić do ostateczności. - Ciekawa sprawa - zabrzmiało w słuchawce pełne niezadowolenia staccato - to ja w pośpiechu, na łapu-capu myję głowę, wyłażę z wanny, myśląc, że masz jakieś problemy, i co? Dzwonię, dzwonię... Gdzieś ty znikła? Coś wczoraj robiła, co? Wysłuchałam Wierki w milczeniu. No, przecież nie będę jej opowiadała o Griszy i wyprawie do serwisu. - A co ty tak nieprzyzwoicie długo kisisz się w łóżku? - ciągnęła Karapietowa. Znów nic nie odpowiedziałam. Normalnie wstaję o dziesiątej, ale wczoraj, po powrocie do domu, zadzwoniłam po pomoc drogową, która przyprowadziła porzuconego na drodze peugeota do nas na podwórze. Sami więc rozumiecie, że położyłam się nad ranem. - Z łóżka należy wstawać o ósmej - kategorycznie oświadczyła Wiera - tak jak ja to robię. Tak, to cała ona. „Rób jak ja, słuchaj mnie, tylko ja wiem, jak należy postępować". Niestety, wielu wykładowców grzeszy mentorstwem, płynnie przechodzącym w nudziarstwo. Zresztą, większość nauczycieli nabiera tej cechy w toku życia zawodowego, ale jeśli się chwilę zastanowić, to w fakcie tym nie ma nic dziwnego. Wyobraźcie sobie, że codziennie, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, bezustannie wyjaśniacie ludziom, jak należy prawidłowo pisać, czytać, liczyć albo mówić w obcym języku. To jasne, że prędzej czy później człowiek zwariuje i zacznie mu się wydawać, że już pozjadał wszystkie rozumy i jest najmądrzejszy z całej wsi. Ale Wierka Karapietowa była taka od dziecka. Chodziłyśmy do jednej klasy, mało tego, mieszkałyśmy po sąsiedzku, w tej samej kamienicy, w której mieścił się sklep „Ryby", przy ulicy Kirowa, obecnie Miasnickiej. Od szczenięcych lat Wierka wyróżniała się osobliwym, patologicznym wręcz nudziarstwem i hipertroficznym zarozumialstwem. Wchodzenie z nią w spór było sprawą beznadziejną, nigdy nikomu nie udało się przekonać Karapietowej do jakiejkolwiek sprawy. Nikt prócz mnie nie chciał się z nią przyjaźnić. Prawdę mówiąc, to mnie też średnio cieszyło spędzanie z Wierką wolnego czasu, bo ona zawsze ustalała swoje zasady we wszystkich grach i zabawach, ale sąsiadka sama do mnie przychodziła i rozkazywała: - Zostaw lekcje, idziemy do kina. Według mnie, siedzenie nad podręcznikiem po siódmej wieczorem jest szkodliwe. Należy jednak przyznać, że Karapietowa świetnie się uczyła i nauczyciele zawsze stawiali ją nam za wzór. Razem zdawałyśmy na studia i trafiłyśmy do jednej grupy; od tego momentu też zaczyna się nasza przyjaźń z Liką. A właściwie to ja się przyjaźniłam z Liką i Wierka, a one - każda oddzielnie - ze mną. Natomiast między sobą nie mogły dojść do porozumienia i co jakiś czas wszczynały kłótnie, zresztą wiadomo dlaczego. Nudziara Wierka próbowała dyrygować narwaną Liką. Sami rozumiecie, że do niczego dobrego nie mogło to doprowadzić. - Cholerna lizuska, wstrętna wazeliniara - syczała Lika na widok Wiery. - Jak możesz się zadawać z tą nieodpowiedzialną trójkarą? -oburzała się Wiera, napierając na mnie swoim potężnym ciałem. - Pamiętaj, że ten, kto zostaje w tyle, zawsze okazuje się zdrajcą. Prawdę mówiąc, o wiele bardziej podobała mi się wesoła Lika niż poprawna do obrzydzenia Wiera. Ale Karapietowa aktywnie podtrzymywała naszą przyjaźń, a ja, choć ciążyła mi ta znajomość, nie wiedziałam, jak ją przerwać. W końcu jednak zdarzyło się coś, co zasadniczo zmieniło sytuację. W połowie piątego roku studiów nieoczekiwanie zwołano zebranie Komsomołu. Kiedy weszłam do wypełnionej po brzegi sali, ujrzałam w prezydium po lewej stronie długiego stołu Wierę, co bardzo mnie zdziwiło