Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Colin puścił miecz, upadł na ziemię i w ostatniej chwili o d t u r f a ł się na bezpieczną odległość. Tabitha wylądowała piętnaście metrów dalej, na kępie m i ę k -kiej trawy. Zakryła uszy rękami i krzyczała, nawet nie z d a j ą c sobie z tego sprawy. Nie zauważyła, że niebo nagle pociemniało, spłynęły z niego promienie nadnaturalnego światła i otoczyły smoka jak pajęczyną. Potwór ryczał bez przerwy, ale jego głos zmieniał się w wysokie zawodzenie, na wpół zwierzęce, na wpół ludzkie. Tabitha zacisnęła oczy, a kiedy odważyła się wreszcie je otworzyć, łąka znów zalana była słońcem, a lord Brisbane leżał w trawie na plecach. Miecz Colina wbity był w jego pierś; z kącika bladych ust sączył się strumyczek krwi. Dziewczyna wyjęła Lucy z torby i zatopiła twarz w m i ę k k i m firterku. Stało się, Colin został uwolniony od swojej przeszłości, 303 TERESA MEDEIROS a ona od swojej przyszłości. Oboje byli wolni i mogli razem budować wspólną teraźniejszość. Byli wolni i mogli rozkoszować się każdą chwilą, jakby miała być ich ostatnią. Wstała, trzymając Lucy w ramionach. Chciała, żeby jej przepełniony miłością uśmiech był pierwszym, co Colin zobaczy, kiedy podniesie się z ziemi. Rycerz już stał. Jego ludzie wypełzali ze swych kryjówek i klepali go po plecach, ale dziewczyna nie słyszała ich okrzyków ani śmiechu. Może potworny ryk smoka czasowo ją ogłuszył? Zmarszczyła czoło i podniosła Lucy do ucha. Mruczenie kociaka było równie głośne jak zawsze. - Gdzie Tabitha? - Colin spojrzał wprost na nią oszalałym wzrokiem. Przechyliła na bok głowę. Dziwne, odczytała słowa z ruchu jego warg, ale nie słyszała ich. - Jestem tutaj! - zawołała głośno. Ale nie wydała żadnego dźwięku. Przeszedł ją lodowaty dreszcz. Bo słońce już jej nie grzało i lekki wietrzyk, poruszający wysokie trawy, był tylko wspomnieniem. Nie było rozszcze-biotanych ptaków ani skaczących koników polnych. Łąka była równie nierealna jak akwarela, mocno przytwierdzona do ściany muzeum. Albo jak marzenie. Przytuliła mocno Lucy, której puszyste futerko i drobne ciałko było teraz jedynym realnym, cielesnym bytem w jej świecie. Uświadomiła sobie, że popełnili kardynalny błąd. Sądzili, że niszcząc amulet, zatrzasną wrota do przyszłości, a tymczasem otworzyli je szeroko. Colin bezradnie i ze zgrozą wpatrywał się w miejsce, w którym powinna być Tabitha. Arjon i Lyssandra stanęli przy nim; na ich twarzach malowało się oszołomienie i dezorientacja. Boże, co oni widzą? - zastanawiała się Tabitha. Przezroczyste widmo kobiety z kotem na rękach i twarzą zalaną łzami? 304 UROKI Rzuciła się biegiem do Colina, pragnąc dotrzeć do niego, zanim na zawsze zniknie, pragnąc po raz ostatni w c i ą g n ą ć w nozdrza zapach skóry i węgla drzewnego, jego zapach. I zapamiętać go już na zawsze. Ale nie czuła dotyku trawy pod stopami i każdy krok zdawał się oddalać ją od ukochanego. Ciągle jeszcze biegła, kiedy zobaczyła, że Brisbane siada, z nieludzką siłą wyrywa miecz ze swej piersi i bierze zamach, żeby wbić go w plecy Colina. Z gardła Tabithy wydarł się krzyk, ale tylko o n a jedna go usłyszała. Potem wszystko ogarnęła czerń. I łąka, i C o l i n przepadli na zawsze. 29 Tabitha ocknęła się z płaczem, ogarnięta tak potężnym poczuciem straty, że zapragnęła umrzeć. Ale życzenia, jak zawsze, zawiodły ją. Nie pozostało jej nic i n n e g o jak usiąść powoli i wytrzepać z włosów potłuczone szkło. Siedziała na środku podłogi w swoim salonie, nadal ubrana w p o d a r t ą i zabrudzoną trawą średniowieczną szatę. Przy k a ż d y m r u c h u drobiny szkła, które niegdyś było ekranem monitora jej komputera, sypały się na dywan. Monitor stał na biurku n a d jej głową i przez sporą dziurę w ekranie widać było bebechy. Serce niemal przestało jej bić, kiedy poczuła odór oddechu smoka. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to swąd stopionego plastiku i spalonej instalacji. Z tego, co niegdyś było szkiełkiem do analiz, na którym położyła amulet, unosił się dym. Wszystko było dokładnie tak, jak przed jej zniknięciem. Miseczka po lodach stała na podłodze koło okna. Koperta, w której dostała kasetę wideo matki, leżała na stoliczku do kawy. Nawet śnieg za oknem nie przestał padać; jego obojętne piękno przypominało, że zima nadal trzyma miasto w swym nieubłaganym uścisku. 306 UROKI Jak świat może być taki sam, skoro wszystko zmieniło się raz na zawsze? N i k t za nią nie tęsknił. Nikt nawet nie zauważył, że zniknęła. Bo amulet przeniósł ją dokładnie do chwili, w której przeniosła się w średniowiecze. Gdyby nie pustka w ramionach i rozdzierający serce ból rozłąki, mogłoby się wydawać, że nic się nie stało. Że sir Colin Ravenshaw nigdy nie istniał, że był jedynie tworem jej wybujałej wyobraźni. Lucy otarła się o nogę swej pani, żeby zwrócić na siebie uwagę. Tabitha wzięła kociaka na ręce i wtuliła nos w jego futerko. Pachniało świeżym powietrzem, soczystą trawą i pol- nymi kwiatami. Tabitha kołysała się, wdychając letnie zapachy, jakby chciała wypełnić nimi płuca i zachować na zawsze. Usłyszała dzwonek sygnalizujący zbliżanie się windy. K a n a p a zasłaniała jej widok, ale ktokolwiek z niej wysiadł, zaczął mówić, zanim zamknęły się na nim drzwi dźwigu. - ...bardzo przykro, ma cherie. Nie miałam pojęcia, że wujek Cop tak cię nastraszy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Sven dał nam klucz od windy. Kiedy tylko wysiedliśmy z samolotu i Cop powiedział nam, jak narozrabiał, natychmiast przybiegliśmy. Nie zrobilibyśmy nieprzewidzianego planem lotu przystanku w Trójkącie Bermudzkim, g d y b y ś -my wiedzieli, że spowodujemy takie zamieszanie. M a m n a -dzieję, że nie myślałaś... - Mama? - Kompletnie oszołomiona Tabitha w p a t r y w a ł a się w uroczą brunetkę, która wyłoniła się zza kanapy. M i a ł a na sobie sandały, kwiecisty sarong i okulary przeciwsłoneczne. Mężczyzna, który jej towarzyszył, był ubrany w ciepły wełniany płaszcz burberry z postawionym kołnierzem. Na jego szerokich ramionach leżał śnieg, a pasma siwizny na skroniach tylko dodawały mu urody. Robił wrażenie solidnego, witalnego i bardzo żywego. Spojrzał na nią szarymi, identycznymi jak jej oczami. - Wielki Boże, dziecko! Co się z tobą stało? 307 - Tata?- s z e p n ę ł a T a b i t h a i buzia zaczęła jej drżeć. A potem zrobiła coś, czego nie robiła już od bardzo dawna