Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Światło księżyca igrało w ich rudych włosach. Za nimi, w rogu cmentarza, stały ich motocykle. - Matka chce cię widzieć - powiedziała ta, która dotknęła jej ramienia. - Przecież jestem - odparła. Kobieta uśmiechnęła się. - No tak, ale Matka czeka na ciebie po drugiej stronie drogi. Przy żółwiu. Duży kamień, pomyślała Jaqe. Więc to był żółw, a nie wąż. Kobiety odwróciły się i poszły w kierunku motorów. Jedna z nich, już z rękoma na kierownicy, odwróciła się i spojrzała na Jaqe. - Hej, dzieciaku! - zawołała. - Nie nazywaj mnie tak - obruszyła się Jaqe. - Jesteśmy w tym samym wieku. - Kobiety roześmiały się, a Jaqe poczerwieniała. - Dobrze - odparła rudowłosa. - Chciałam tylko spytać, czy szykuje się jakaś zabawa. - Nie przyszłam tu, żeby się bawić - powiedziała Jaqe. Zanim zdążyły coś odrzec, odwróciła się i skierowała do wyjścia z cmentarza. Kiedy okrążała kościół, usłyszała ryk motocykli. Matka Noc stała tyłem do Jaqe, z jedną dłonią na kamieniu i odchyloną głową, zupełnie jakby rozmawiała z twarzą z otoczaka. Jaqe jak zwykle była zdziwiona tym, jak niska jest Matka Noc. Matka, tak nazywały ją rudowłose, miała na sobie tunikę przepasaną sznurkowym plecionym paskiem. Tunika powiewała nad długą spódnicą, której różnokolorowe pasy błyszczały w skąpym świetle. Na głowię miała jarmułkę, w której tkwiły pióra, klejnoty i kawałki koronki. Kiedy się odwróciła, oczom Jaqe ukazał się naszyjnik ze wstążek i małych wypolerowanych kości. Dziewczyna spojrzała pod kamień. Kości zniknęły. Matka Noc uśmiechnęła się do niej. - Witaj, Jaqe - powiedziała. - Witaj - odrzekła Jaqe. - Dziękuję, że przyszłaś. - Matka Noc skinęła głową. - Niezłe przedstawienie - pochwaliła Jaqe. Staruszka uśmiechnęła się szeroko, jak zadowolone z siebie dziecko. - Czy to wszystko zostało odegrane specjalnie dla mnie? - spytała Jaqe. - Zadałaś sobie tyle trudu, by mnie znaleźć... Chciałam, żebyś się dobrze bawiła. Ale to nie było odegrane wyłącznie z myślą o tobie. I tak bym to wszystko musiała zrobić. - Nie wiedziałam, że zajmujesz się takimi rzeczami. Matka Noc machnęła ręką. - Och, robię dużo rzeczy. - Przez chwilę stały w milczeniu, Matka Noc oparta o otoczak, a Jaqe z podniesionymi barkami i zaciśniętymi pięściami. - Czego chcesz, Jaqe? - spytała w końcu staruszka, uśmiechając się pod nosem. Cisza, która zapadła tym razem, trwała prawie pół minuty. - Chcę sprawiedliwości - powiedziała Jaqe. Matka Noc stanęła dokładnie naprzeciwko Jaqe. Powiew wiatru zdmuchnął kawałek koronki z kapelusza na oczy. Nie odgarnęła jej. - Jesteś pewna? - spytała. - Ktoś wyrządził mi krzywdę. Mnie i Laurie. Chcę, żeby został ukarany. Matka Noc skinęła głową. - Rozumiem - powiedziała. Chwilę później zaś dodała: - A czy ty chcesz mu również wyrządzić krzywdę? - Nie wiem. Ale to chyba bez znaczenia. Ja chcę po prostu sprawiedliwości. Matka Noc klasnęła w dłonie. - Dobrze - powiedziała. - Zobaczymy, co się da zrobić. Na drodze pojawiło się tym razem pięć pomocnic Matki Nocy. Były bez motocykli. - No i co? - powiedziała jedna z nich. - Wygląda na to, że się jednak zabawimy. Bill Cohen ostrożnie podwinął rękawy swej niebieskiej koszuli tuż nad łokciami. Przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze sypialni, najpierw obracając się w prawo, następnie w lewo. Przez chwilę wydymał wargi, po czym zapiął pasek przy swych dżinsach o dziurkę ciaśniej. Leżąca w łóżku Janet jęknęła i wyciągnęła ramiona. Coś w tym geście rozwścieczyło Billa, ale zwalczył to uczucie i podszedł z powrotem do lustra. Nachylając się bliżej, potarł szorstki policzek. Bill zawsze golił się wieczorem: gładki dla Janet, szorstki dla kobiet w salonie piękności. Gdy znów spojrzał na łóżko, Janet siedziała z dwoma poduszkami Billa pod tyłkiem. Jak jakaś pieprzona królowa, pomyślał. Słowo „królowa” przypomniało mu, że miał się pozbyć Malcolma, brytyjskiego pedzia, który pracował w jego zakładzie na Main Street. Geje to zło konieczne, pomyślał Bill; w tej branży nie można było od nich uciec, ale Malcolm zaczął się ze swoją odmiennością obnosić zbyt otwarcie. Billowi to nie przeszkadzało, ale klienci zaczynali kręcić nosem. Może takie rzeczy uchodziły w mieście, ale nie w takiej dziurze jak Thorny Woods. - Idę dziś do klubu - powiedziała Janet. - Mamy z dziewczynami spotkanie w sprawie wyjazdu do kasyna. - A rób sobie, co chcesz - wymamrotał Bill. Sprawdził w kieszeniach, czy ma portfel i kluczyki. - Kochanie - powiedziała Janet. Odwrócony do niej plecami Bill skrzywił się. - Musimy porozmawiać. O Laurie. - A o czym tu rozmawiać? - Może powinniśmy do niej zadzwonić. Spotkać się z nią w mieście, czy coś w tym rodzaju... - Po co? Żeby ona i ta jej stuknięta dziewczyna wymyśliły jeszcze więcej kłamstw na mój temat? - Nie obchodzi mnie to. - Wielkie dzięki. Ale mnie obchodzi. - Przepraszam - powiedziała Janet. - Nie to miałam na myśli. Chodziło mi o to, że może powinniśmy o tym wszystkim zapomnieć? - Niezły pomysł. Wiesz, że nie lubię chować urazy. - Więc może do niej zadzwonimy? - Sama do nas zadzwoni, jeśli będzie chciała. Pewnie gdy tylko skończą jej się pieniądze. - Z jakiegoś niejasnego powodu przypomniał sobie nagle, jak kiedyś, gdy Laurie była jeszcze - dzieckiem, zachciało jej się wybrać na ryby, więc zdobył jakieś tanie wędki i spędzili kilka godzin, siedząc w łodzi na Silver Lake. Niezły był z niej dzieciak, z tej Laurie. Przez chwilę naprawdę pragnął, żeby pokonała swoje szaleństwo. - A jeśli nie zadzwoni? - spytała Janet. - Słuchaj, nie mam teraz czasu - odparł Bill. - Otwieram dziś zakład na Park Street. A na dziewiątą umówiona jest pani Nelson. - Czy to ta, której tak nie cierpisz? - zachichotała Janet. Bill roześmiał się