Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
#Przez chwilę ten jeden płomień górował, jasny i czysty, nad wałami Mai Dun, potem ogień opanował rozległą misę, wypełnioną niewyraźnym dymnym światłem, okoloną ziemnymi murami. Wyobraziłem sobie ludzi wciskających pochodnie głęboko w wysokie, rozległe pryzmy, biegnących z ogniem do centralnej spirali albo wzdłuż zewnętrznych kręgów. Drewno początkowo powoli zajmowało się ogniem, płomienie z sykiem oplatały zwilgotniałe drwa, ale żar stopniowo pokonywał wilgoć, blask rósł coraz to wyżej, aż światło wystrzeliło w noc, wielkie i triumfujące. Wierzchołek wzgórza był teraz grzebieniem ognia, wzburzonym odmętem płomieni, nad którym poczerwieniałe kłęby dymu wznosiły się ku niebu. Ogniska były na tyle jasne, że rzucały migotliwe cienie na Durnovarie. Ludzie wypełnili ulice; niektórzy wspięli się na dachy, by obserwować odległą burzę ognia. - Sześć godzin? - zapytał mnie z niewiarą Culhwch. - Tak powiedział mi Merlin. Culhwch splunął. - Sześć godzin! Mógłbym wrócić do rudej. Lecz nie ruszył się z miejsca, w rzeczy samej nikt z nas się nie ruszył. Nie spuszczaliśmy oczu z tańca płomieni nad wzgórzem. To był stos Brytanii, koniec historii, wezwanie bogów; przyglądaliśmy się temu w napiętej ciszy, jakbyśmy spodziewali się ujrzeć rozdarcie dymnej kurtyny i zstąpienie bogów. Nie kto inny, lecz Artur przerwał milczenie. - Żarcia - rzekł prostacko. - Jak mamy czekać sześć godzin, to równie dobrze możemy jeść. Podczas biesiady mówiliśmy niewiele, głównie o królu Meurigu i strasznej możliwości, iż nie będzie angażował swoich włóczników w zbliżającą się wojnę. Jeśli w ogóle wojna wybuchnie - myślałem wciąż i zerkałem za okno, gdzie tańczyły płomienie i kłębił się dym. Próbowałem liczyć godziny, ale nim skończył się posiłek, nie wiedziałem, czy minęła jedna czy dwie, i znów staliśmy przy otwartym wielkim oknie, wpatrzeni w Mai Dun, gdzie po raz pierwszy zgromadzono Skarby Brytanii. Kosz z Garanhiru - wiklinowy sprzęt mogący pomieścić bochen chleba i parę ryb, chociaż wiklina był już tak przetarta, że każda szanująca się niewiasta dawno wyrzuciłaby go do paleniska. Róg z Bran Galedu - woli róg, sczerniały ze starości i wykruszony na obwiedzionych cyną brzegach. Rydwan z Modrony, który się z czasem połamał i był tak maleńki, że tylko dziecię mogłoby nim jeździć, jeśli w ogóle ktoś potrafiłby go sklecić. Uździenica z Eiddynu - uzda wołu, kawałki postrzępionego sznura i zardzewiałych żelaznych kółek; nawet najbiedniejszy wieśniak niechętnie by ją wykorzystał. Nóż z Laufrodeddu - stępiony, szeroki i ze złamaną drewnianą rękojeścią. Osełka z Tudwalu - starta do ostateczności, tak że każdy rzemieślnik wstydziłby się takiego narzędzia w swoim warsztacie. Kaftan z Padarnu - wytarty, połatany ubiór żebraczy, ale nadal w lepszym stanie niż Opończa z Rhegaddu, mający niby zapewnić swojemu posiadaczowi niewidzialność, ale nie lepszy teraz niż pajęczyna. Talerz z Rhygenyddu - płaskie drewniane naczynie, popękane tak, że niezdatne do jakiegokolwiek użytku. Pierścień z Elunedu - wyglądający jak zwykły pierścień żołnierski, proste metalowe kółeczka, które włócznicy lubili robić z oręża zabitych wrogów, ale każdy z nas już wyrzucił lepiej wyglądające pierścienie żołnierskie. Jedynie dwa Skarby miały jakąś wartość same w sobie. Jednym był miecz z Rhydderchu, Excalibur, wykuty w zaświatach przez samego Gofannona, a drugim - Kocioł z Clyddno Eiddyn. Teraz wszystkie one, zarówno nic niewarte, jak i wspaniałe, były otoczone kręgami ognia, by wezwać odległych bogów. Niebo nadal się przejaśniało, chociaż trochę chmur zbierało się nad południową częścią horyzontu, gdzie zaczęły migotać błyskawice. Te błyskawice były pierwszymi zwiastunami bogów i z lęku przed nimi dotknąłem żelaznej rękojeści Hywelbane’a, ale wielkie błyski światła wykwitały bardzo daleko, może nad morzem lub jeszcze dalej, nad Armoryką. Przez jakiś czas błyskawice dziobały niebo na południu, ale zawsze w ciszy. Raz wydało się, iż cała chmura zapłonęła od środka; zaparło nam dech w piersiach, a biskup Emrys się przeżegnał. Odległe błyski znikały, tak że noc rozświetlał jedynie wielki ogień buzujący wewnątrz wałów Mai Dun. Był to sygnał do przekroczenia zatoki Annwnu, blask sięgający w ciemność między światami. Co myślą zmarli - zastanawiałem się. Czy horda dusz tłoczy się wokół Mai Dun, by ujrzeć Wezwanie? Wyobraziłem sobie odbicia płomieni, migocące w ostrzach Mostu z Mieczy i może sięgające w głąb samych zaświatów, i wystraszyłem się. Błyskawice znikły i teraz nic się nie działo, pominąwszy gigantyczne zmagania ognia, lecz myślę, że wszyscy byliśmy świadomi tego, że świat drży na krawędzi zmiany. Wtem, nie wiedzieć kiedy, przyszedł następny znak. Galahad ujrzał go pierwszy. Przeżegnał się, wpatrzony w okno, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom, po czym wskazał na wielki pióropusz dymu, który rzucał welon na gwiazdy. - Widzicie? - spytał i wszyscy rzuciliśmy się, by popatrzeć w górę. I ujrzałem, że na niebie wyrastają światła nocy. Wszyscy oglądaliśmy już kiedyś takie światła, chociaż nieczęsto, ale ich pojawienie się w tę noc było z pewnością znaczące. Początkowo migotała tylko niebieska poświata, z każdą chwilą coraz mocniejsza i jaśniejsza, aż dołączyła do niej czerwona kurtyna ognia, tworząc falującą oponę, zawieszoną pośród gwiazd. Merlin powiadał mi, że takie światła są rzeczą zwyczajną na północy, lecz te wisiały na południu i, o cudzie!, nagle całą przestrzeń nad naszymi głowami zalały niebieskie, srebrne i szkarłatne kaskady. Wszyscy wybiegliśmy na dziedziniec, by lepiej widzieć, i staliśmy tam rażeni zachwytem i lękiem, a niebiosa płonęły. Z dziedzińca nie widzieliśmy już ogni Mai Dun, lecz te odbijały się na południowym niebie, gdy jeszcze bardziej niesamowite światła rozpinały cudowny łuk nad naszymi głowami. - Czy teraz wierzycie, biskupie? - spytał Culhwch. Emrys nie mógł wykrztusić słowa, ale wreszcie zadygotał i dotknął drewnianego krzyża wiszącego na piersi. - Nigdy nie zaprzeczaliśmy istnieniu innych mocy - powiedział cicho. - Chodzi jedynie o to, że wierzymy, iż nasz bóg jest jedynym prawdziwym bogiem. - A inni bogowie to niby czym są? - spytał Cuneglas. Emrys zmarszczył czoło, początkowo nieskłonny odpowiadać, lecz uczciwość nie pozwoliła mu na milczenie