Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Tylko snu. Do tego mam prawo. 219 16. MODEL DO SKŁADANIA — Ożeniłbym się z tobą— mówi Piotr, składając z Adasiem model jaguara. Plamią klejem wykładzinę, ale przymykam na to oczy. Mój konspekt na ćwiczenia nie chce się złożyć w zgrabną całość. Podobnie jak ich jaguar. — Słyszysz? — pyta z podłogi. Odwracam się w jego stronę, choć wcale nie chcę podejmować tego tematu. — Prowadzę teraz własny zakład. Sąjakieś pieniądze... Niezłe — dodaje szybko, abym ten fakt dopisała do dziwnych o-świadczyn. — Trzeba poskładać jakoś to życie, no nie? „Życie to nie jaguar" — myślę złośliwie, ale zajmuje mnie co innego. — Słuchaj, po co ty właściwie studiowałeś pedagogikę? — Jak to po co? Trzeba mieć jakieś studia. — Ale dlaczego te? Lepiej było iść na jakąś mechanikę... — Na politechnice jest mało kobiet. — Uśmiecha się cynicznie. — Kiedyś pewnie chciałem być trochę uczony — poważnieje — ale poza chceniem jest rozsądek. Mój ojciec ma dwa zakłady samochodowe i kantor, a jest architektem. Jakbyśmy wzięli ślub, mogłabyś dalej dłubać w tych swoich książkach. Nie mówię, że nie... To co? Wyszłabyś za mnie? — Innym razem. — Kończę tę głupią dyskusję, ale dzisiaj jego propozycja wcale nie wydaje mi się śmieszna. Z przerażeniem odkrywam, że tęsknię za łatwiejszym życiem. Za triumfalnym wjazdem do naszego miasteczka oplem Piotra. Siedziałabym obok niego jak udzielna księżna i rozdawała na lewo i prawo uśmiechy znajomym. A oni zastygaliby w podziwie. „Udało się tej Misce" — szeptaliby między sobą. „Taka Pietkiewiczówna, a wyszła na ludzi" — mówiliby w domach, przy niedzielnym obiedzie. Czasami z zazdrością, ale i z podziwem, bo w naszym miasteczku największy podziw wciąż budziły samochody. Nie mogłam się skupić na konspekcie. Spod oka patrzyłam na uśmiechniętą buzię Adasia. Lubił Piotra. Miałam dwadzieścia siedem lat. Moja praca doktorska utknęła w martwym punkcie 220 apatii i zniechęcenia. Na biurku coraz częściej leżały nieopłacone kwity za pokój w hotelu asystenta, a kwiaty kupowałam sobie od dawna sama. I to ciągłe grzebanie w skrzynce na listy, gdzie znajdowałam co najwyżej przypomnienie z bibliotek, że właśnie upłynął termin oddania jakiejś książki... Na co właściwie czekałam, udając, że świetnie daję sobie radę? Nawet nie potrafiłam sprecyzować, co jeszcze miało się wydarzyć bez mojego udziału. I czy nie jest wystarczającym szczęściem, że przystojny, bez nałogów, ojciec mojego dziecka proponuje mi zamieszkanie na komfortowym osiedlu z widokiem na młody las. Tuż obok uniwersyteckiej filii. Co z tego, że nie płonę na jego widok. Kiedyś chyba płonęłam, skoro mamy udanego synka. A zresztą, czy nie nadszedł czas, abym pomyślała o potrzebach dziecka? Dotąd, poza życiem, wszystkiego mu konsekwentnie odmawiałam. Nie stać mnie było na przedszkole z angielskim. Z trudem zbierałam grosze na przedszkole z polskim i z wszami. I z ohydnym jedzeniem, po którym Adaś rzygał jak, nie przymierzając, Jurek Trapik w dniu komunii. — Nie żałowałabyś, Miśka. — Wdarł się w środek tych spekulacji Piotr, znowu przypominający Piotrusia Pana, bo próbował przejąć kontrolę nad sklejonym autkiem i lekko wyrywał je Adasiowi. — Nie żałowałabyś takiej decyzji. Mówię ci. Znam się przecież na kobietach... 17. CZERSTWE PĄCZKI — Ktoś puka. — Adaś uwielbiał otwierać drzwi. Pędem pobiegł na powitanie gościa, zostawiając mnie z żelazkiem, które znowu zmierzało w pracowity kurs po Adasiowych bawełnach. — Cześć — odpowiedział Adaś znajomemu głosowi. Zamarłam. — Mamo, przyszły ładne kwiatki z panem! Stał w progu z uśmiechem, na który czekałam tyle nocy. Tym samym, ale już chyba nie moim, bo onieśmielał. Wbijał mnie 221 w szarą wykładzinę i przypominał, że mam na głowie idiotyczną kitkę, a na sobie rozciągnięty dres. Sukienki ze snu nie zdążyłam jeszcze kupić. Nie sądziłam, że marzenia potrafią się tak szybko spełniać. — Wejdź, proszę. — Z trudem wydobyłam głos, mocno splatając ręce. Żeby nie drżały. Wyobrażałam sobie tę scenę tysiące razy, ale nigdy nie miałam wtedy na sobie dresu ani kitki. Adaś patrzył na mnie z uwagą. Krzyś też. Wlepiłam wzrok w kwiaty. — Piękne — szepnęłam. Oderwał się od drzwi i wręczył mi bukiet. — To jest... — Wyciągnął w stronę Adasia rękę. — Mój syn — dokończyłam. Męskie powitanie było zdecydowanie łatwiejsze. Dla obu. — Przyniosę ci jaguara. — Zdecydował Adaś. Oboje nie wiedzieliśmy, co zrobić z naszą nagłą obecnością. — Przyjechałem na trzy dni. Nie mogłem cię odnaleźć... — Będziesz trzy dni? — Radość, że wszystko jest takie proste, odebrała mi rozum. Na szczęście Adaś zachował zdrowy rozsądek. — Siadaj — polecił Krzysiowi. — Pokażę ci, jak jeździ. — Świetny model. — Krzyś ze znawstwem zajrzał samochodowi pod maskę. — Szczęściarz z ciebie. — Dostałem od Piotra. — Prezentacja z rykiem silnika, który Adaś z całych sił dublował, wyręczyła mnie z kolejnego kłopotu