Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Możejedynie mącić umysł. - Była sparaliżowana lękiem, kiedy zrozumiała, że schroniła się w miejscu, do którego on chciał ją zapędzić. Na dole zaś stoi ukochany i widzi swoją dziewczynę w blasku księżyca, widzi tuż za nią widmo, a potem mordercę wychodzącego na balkon. Ze zgrozą i rozpaczą wykrzykuje jej imię, wiedząc, że nie zdoła dotrzeć do niej na czas. - Jasne, że zdoła. Wystarczy przerobić kawałek fabuły. Kane odwrócił się gwałtownie, a Jordan runął prosto na niego. Siła ataku pchnęła Kane'a na ścianę. - Nie ma tu dla ciebie miejsca! - To miejsce należy do mnie. -Wkładając całą swoją wściekłość w ten cios, Jordan grzmotnął Kane'a pięścią w twarz. Poczuł piekący ból, jakby wsadził rękę w ogień. Mimo to zamierzył się ponownie. Coś zbiło go z nóg i odrzuciło w tył. - Zatem giń tutaj. W uniesionej ręce Kane'a błysnął miecz. Dana zerwała się na nogi i skoczyła czarnoksiężnikowi na plecy, walcząc zaciekle zębami i paznokciami, owładnięta furią. Usłyszała wrzask i uświadomiła sobie, że wydobywa się z jej gardła. Kane strącił ją z siebie brutalnym uderzeniem na odlew, ciskając wprost na Jordana. Dostrzegła na twarzy Kane'a krew - czyli udało się im go zranić. Jej serce zatańczyło z radości. - Zaraz poznasz, co to cierpienie - wysyczała. Z mrocznym błyskiem w oczach wzniósł miecz. - Ty poznasz coś gorszego. Twoja krew zakrzepnie tu na zawsze. Lecz gdy opuścił ramię, by zadać cios, jego dłoń okazała się pusta. - Zobaczmy, czy bogowie potrafią fruwać - przemówił Jordan i obydwoje z Daną ruszyli naprzód. Dana poczuła, że jej ręce najpierw natrafiają na opór, a potem przechodzą przez Kane'a na wylot. Zniknął. Zobaczyła tylko kłąb dymu i rozbłysk błękitnego światła. I nic więcej - prócz cieni i księżyca. - Ja to zrobiłam? - wykrztusiła z trudem. - Czy ty? - Nie wiem. - Złapałją, gdy zachwiała się na nogach, i obydwo- je opadli na kamienną posadzkę. - Wszystkojedno. Jezu, jesteś posiniaczona i krwawisz. Ale mam cię. - Objąłją mocno. - Mam cię. - Aja ciebie. - Wyczerpana, przytuliła twarz do piersi Jordana. - Jak się tu dostałeś? On cię nie sprowadził. Nie spodziewał się ciebie. - Niejestjedynym bogiem w okolicy. - Uniósłjej głowę, przycisnął usta do policzka, do skroni. - Musimy znaleźć drogę powrotną, Dano. Przyznaję, że lubię wciągające opowieści, ale to już lekka przesada. - Jestem otwarta na propozycje. - Wytrzymaj, nakazała sobie. Wytrzymaj, dopóki nie będzie po wszystkim. - To już prawie koniec książki. Bohaterka zmaga się z czarnym charakterem i przy skromnej pomocy ducha, który, nawiasem mówiąc, teraz nawet nie kiwnął palcem, odpiera atak, po czym spycha złoczyńcę z balkonu w chwili, gdy bohater przybiega jej na ratunek. Pocałunki, burzliwe wyjaśnienia, miłosne wyznania. A później obydwoje patrzą, jak widmo z wieży rozpływa się w powietrzu, odzyskawszy wolność dzięki ostatniemu szlachetnemu uczynkowi. - Całkiem nieźle to pamiętasz jak na kogoś, kto czytał tę powieść sześć lat temu. - Pomógłjej wstać i zerknął w stronę końca balkonu. Stała tam postać w pelerynie, spoglądając na las. - Ale ta nie rozpływa się w powietrzu... - Może potrzebuje trochę więcej czasu. - Przeniosła ciężar ciała na zranione kolano i łzy bólu stanęłyjej w oczach. - Au, cholera! Może mógłbyś wpisać w akcję okład z lodu na moją nogę. - Zaczekaj. - Zafascynowany, postąpił krok naprzód. - Rowena. - Ona nie miała na imię Rowena, tylko... W tej chwili nie pamiętam jak, ale nie... - Urwała, szeroko otwierając oczy, gdy kobieta w pelerynie odwróciła się do niej z uśmiechem. - To istotnie jest Rowena. - Nie mogłam was zostawić samych. Nie pozwolilibyśmy, aby odebrał wam życie. Czy doprowadzisz poszukiwania do końca? zapytała Dane. - Nie po to dotarłam tak daleko, żeby rezygnować. Zamierzałam właśnie... - Umilkła ponownie. - Nie ma go już w książce, wśród białych kartek zadrukowanych czarnymi literami, Jest gdzieś tutaj. W powieści, tak jak my. - Uczyniłam więcej, niż wolno mi było uczynić. Mogę jedynie zadać ci pytanie: czy doprowadzisz poszukiwania do końca? -Tak. Rowena zniknęła, nie w błysku światła i kłębach dymu, jak Kane, lecz jakby jej w ogóle nie było. - Co, u diabła, mamy teraz zrobić? - spytał Jordan. - Cofnąć się w jakiś sposób do początku książki i zacząć się rozglądać? Słowa, które wtedy usłyszałaś w transie, pochodziły z prologu. - Nie, nie musimy się cofać. Daj mi pomyśleć. - Podeszła do murku, odetchnęła głęboko. -Jesienne dymy w powietrzu- zaczęła śpiewnym głosem. - Księżyc niczym doskonała kula zawieszona na niebie. Wszystko: drzewa, dolina... spójrz, widać nawet rzekę, to jej zakole, migoczące od księżycowej poświaty. Wszystko tu jest, każdy szczegół. - Owszem, ładny widok. Skończmy z tym i wracajmy go podziwiać w naszym świecie. - Podoba mi się twoja książka, Jordanie. Nie chciałabym tu mieszkać, ale samo miejsce jest fascynujące. Dokładnie takie, jakim je sobie wyobrażałam. Napisałeś świetną powieść. - Dano, nie mogę znieść myśli, że leżysz tam, w domu, na łóżku. Jesteś taka blada, taka zimna. Wyglądasz jak..