Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przycisn¹³em plecy do zimnego kamienia, dysz¹c ciê¿ko. Moja skó- ra na przemian p³onê³a i zamarza³a. - To Rhadit mia³ poprowadziæ wielkie przedsiêwziêcie, ale zagin¹³ - szepn¹³ mi do ucha Vyx. - Denas mia³ nadziejê skorzystaæ na upadku Rhadita, ale wygl¹da na to, ¿e Gennod go wymanewrowa³. Bez w¹tpie- nia nasz przebieg³y przyjaciel Gennod planuje pokornie przyj¹æ miej- sce Rhadita na czele legionu, gdy przedstawi ciê jako swój ³up. Cztery lub piêæ demonów trzyma³o siê blisko Gennoda. Jednym z nich by³ spogl¹daj¹cy groŸnie Denas, migocz¹cy z³otem. ¯adne materialne cia³o nie t³umi³o jego chwa³y. Obok niego sta³ Denkkar, stary tancerz, i Tovall, ciemnoskóra Nevai o wspania³ym œmiechu. Kaarat, sêdzia Ru- daiów, stercza³ sztywno po drugiej stronie. OBJAWIENIE 361 Wtedy, w bibliotece, towarzysz Denasa wspomnia³ o trzech rai- kirah gotowych po³¹czyæ siê z cz³owiekiem, by otworzyæ bramê. Gen- nod by³ jednym z nich. Inny to demon, który sta³ samotnie na pi¹- tym stopniu, tu¿ za krêgiem œwiat³a z pochodni, a rêce splót³ swobodnie za plecami - Kryddon, cichy, wys³awiaj¹cy siê piêknie Rudai, który czêsto przychodzi³ do Yallyne s³uchaæ, jak czytam. Raz spyta³ j¹, czy pozwoli³aby „dzikiemu yladowi" przeczytaæ ksi¹¿kê o morskich stworzeniach. Fascynowa³a go idea oceanów i œwiat, który istnia³ pod ich powierzchni¹. Trzeci by³ Nesfarro, ¿ylasty, roz- czochrany Rudai, który gwa³townie gestykulowa³, rozmawiaj¹c z ro- zeœmian¹ Tovall. Uwa¿a³ siê za artystê i rzeczywiœcie to on stwo- rzy³ galeriê barw. Kiedy us³ysza³, ¿e Yallyne pokaza³a mi jego dzie³o, bardzo siê oburzy³. Przysi¹g³ zabiæ ka¿dego nastêpnego ylada, który spojrzy na jego twórczoœæ. Merryt twierdzi³, ¿e po³¹czenia z demonem zawartego w Kir'Vago- noth nie da³o siê ju¿ rozdzieliæ. Jeœli mia³ racjê, to jeden z dziesiêciu demonów na schodach mia³ przez resztê ¿ycia dzieliæ ze mn¹ moj¹ duszê. Chcia³em schowaæ g³owê w szarych kamieniach za plecami lub wypuœciæ skrzyd³a i pozwoliæ, by wiatr zabra³ mnie jak najdalej od tego miejsca. - Gennod zada ci kilka pytañ. Na ka¿de z nich odpowiadaj szcze rze, z wyj¹tkiem najwa¿niejszego. - Vyx siê do mnie wyszczerzy³. - Wiesz którego. - O moje imiê. - Zgadza siê. Kiedy zapyta ciê o imiê, cofnij siê i zrób trochê miej sca, gdy¿ kilku z nas ciê otoczy, a legion musi zobaczyæ, co siê bêdzie dzia³o. Jeden z nas zapyta ciê, czy siê poddajesz. Odpowiedz wyraŸ nie... niezale¿nie od tego, jaka to bêdzie odpowiedŸ... a jeœli nadal bê dziesz chcia³ ruszyæ t¹ œcie¿k¹, dotknij podanej ci d³oni i na tym sa mym oddechu wypowiedz swoje imiê. Musisz dzia³aæ szybko, przyjacielu, albo wpadniesz w ³apy Gennoda. Jest przygotowany na taki ruch. - By³oby mi³o, gdybyœcie powiedzieli mi, kto to bêdzie. Vyx uœmiechn¹³ siê smutno. - Nie doceniasz swojej si³y, Wygnañcze. Nie ma najmniejszego zna czenia, który z naszego rodzaju zrobi ten krok pod warunkiem, ¿e nie bêdzie to Gennod ani ¿aden z jego sympatyków. 362 CarolBerg Nie mia³em pewnoœci, co chce przez to powiedzieæ, ale wola³em 0 rym nie myœleæ. - A teraz idŸ, przyjacielu Seyonne. I niech bogowie troszcz¹ siê o cie bie bardziej ni¿ dotychczas. - Uœmiechn¹³ siê i popchn¹³ mnie do przodu. - Mo¿e jeszcze bêdziemy mieli okazjê zobaczyæ razem trochê œwiata. Moje stopy nie chcia³y siê poruszyæ. - Jesteœ pewien, ¿e to nie ty? - Móg³ mi siê przydaæ jego optymizm 1 dobry humor. Przynajmniej z nim zamieni³em wiêcej ni¿ piêæ s³ów. Vyx odrzuci³ g³owê do ty³u i rozeœmia³ siê g³oœno. - By³by to dla mnie przywilej, ale ty i beze mnie masz sporo k³opo tów. Ja nie potrafiê d³u¿ej ni¿ przez godzinê pozostaæ w niczyich ³a skach. Nie mo¿emy ryzykowaæ, ¿e ktoœ pozna naszych graczy, zanim wszystko siê dope³ni. - Machn¹³ rêkaw stronê schodów. - Bêdzie do brze, Wygnañcze. Bêdzie dobrze. - PóŸniej popchn¹³ mnie do przodu w t³um demonów i g³osem zbyt potê¿nym na jego szczup³¹ postaæ za wo³a³: - Rozsuñcie siê! Nasz wybawca nadchodzi! Wiêkszoœæ z tej godziny by³a jedn¹ wielk¹ plam¹. Plam¹ œwiat³a, gdy przechodzi³em przez morze demonów, próbuj¹c zignorowaæ ich smród, gdy otwiera³y mi przejœcie. Plam¹ dŸwiêku - be³koty, szepty, demoniczne s³owa gniewu i nadziei, i œciskaj¹ca ¿o³¹dek muzyka, któ- ra wy³a, k³êbi³a siê i wywo³ywa³a we mnie dr¿enie koœci. Wydarzenia nios³y mnie bez udzia³u myœli i œwiadomej zgody, jakbym jedynego wyboru dokona³ tej nocy, gdy obj¹³em ¿onê i odkry³em, ¿e ju¿ nie nosi dziecka, tej nocy, gdy wpad³em do studni mroku i nie potrafi³em ju¿ powstrzymaæ upadku. Ale w koñcu znalaz³em siê na stopniach zamku Denasa. Mokry œnieg uderza³ mnie w twarz, a pulsuj¹ce czerwone œwiat³o Gennoda dra¿ni³o krawêdzie ducha. - Wyra¿ono zgodê na warunki rozejmu, które zaproponowa³eœ, Yd- drassie - powiedzia³ cicho Gennod, gdy wspi¹³em siê na schody i sta n¹³em obok niego. - W zamian za twoj¹ zgodê na otwarcie bram Kir 'Na- varrin legion nie zaatakuj e pandye gash. Teraz kiedy to ja mam obj¹æ dowództwo, mo¿esz byæ tego pewien. Podejmiemy walkê z twoim lu dem tylko wówczas, gdy postanowi zatrzymaæ nas u bram, a kiedy znaj dziemy siê bezpiecznie w ojczyŸnie, pozwolimy wam w spokoju nego cjowaæ. Ca³e zastêpy Kir'Vagonoth bêd¹ zwi¹zane tym s³owem. Czy to ci odpowiada? OBJAWIENIE 363 - Odpowiada - odpar³em. Ale oczywiœcie wiedzia³em ju¿, jak to wszystko wyjdzie. Rai-kirah pierwsze nie zaatakuj ¹ Ezzarian, ale Merryt ju¿ siê postara, by to Ezza- rianie ruszyli do walki. Wywo³a chaos miêdzy ludŸmi a demonami, a sam jako pierwszy przejdzie przez bramê. Jeœli kiedykolwiek istnia³a mo¿- liwoœæ, by temu zapobiec, zniszczy³em j¹, gdy przeprowadzi³em Mer- ryta przez portal. Nie uda³oby mi siê sk³oniæ Ezzarian do unikniêcia konfrontacji. Jeœli uwierz¹, ¿e legion demonów nadchodzi, by ich znisz- czyæ - opêtaæ ich dusze lub dusze innych - bêd¹ gotowi. Poœl¹ ka¿dego ucznia, ka¿dego Uczonego, ka¿dego choæby ze œladem melyddy, i zo- stan¹ wyr¿niêci w pieñ. Dlatego te¿ musia³em powstrzymaæ Merryta, zanim przekroczy bramê, a jednoczeœnie musia³em zachowaæ moc, by zmusiæ demony do opuszczenia swoich gospodarzy bez walki. To zna- czy³o, ¿e powinienem jednoczeœnie kontrolowaæ bramê i dowodziæ le- gionem. Ja. Nikt inny. I tak nie wiedzia³em, czy to wystarczy