Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Za piętnaście dwunasta "Robotnik" i "Staw" zajęli stanowiska wyjściowe. Był ciepły, pogodny dzień. Wokół świeża zieleń, pierwsze intensywne zapachy wiosny. Prawie natychmiast dostrzegli umówiony sygnał. Spokojnym krokiem zaczęli posuwać się w stronę punktu, gdzie mieli wymierzyć sprawiedliwość. Jeszcze przystanęli czekając aż zza zakrętu ukażą się gestapowcy. "Robotnik" odruchowo rzucił okiem na zegarek. Jedenasta pięćdziesiąt. Od rozpoczęcia akcji minęło ledwie pięć minut. Napięcie, które trzymało ich jak w kleszczach, opadło, tylko serca biły przyspieszonym rytmem. Alarm okazał się fałszywy: z willi wyszedł jakiś inny gestapowiec. Ludzie, sądząc, że to Berger, rzucili się do ucieczki; widząc to obstawa przekazała umówiony sygnał. Nie było sensu tkwić dalej w tak eksponowanym miejscu. Zawrócili. Fałszywe alarmy powtórzyły się jeszcze dwukrotnie. Dwa razy zamachowcy wychodzili na punkt i wracali. Już zaniepokoili się, czy nie zwróci to uwagi Niemców, gdy piętnaście po dwunastej wśród przechodniów wybuchła prawdziwa panika. Na skwerze przed kościołem, z dawnej ulicy P$o$w, Reymonta i Strzałkowskiej ludzie rozbiegali się na wszystkie strony. Chłopi zacinali konie, po kocich łbach przeraźliwie turkotały żelazne obręcze kół. Tym razem rzeczywiście Berger i Wagner szli na obiad. Na widok uciekających ironiczny uśmiech wykrzywił ich twarze. Ulica Strzałkowska opustoszała. Tylko jakiś chłopak pochylony nad rowerem coś przy nim manipulował. Pod szpitalem stała dorożka czekając na klientów. Na rogu Wąwozowej jacyś dwaj mężczyźni tokowali zapamiętale, nie świadomi, co się za chwilę stanie. Na pierwszy rzut oka ani dorożka, ani rowerzysta nie mogli budzić podejrzeń. Jedynie ci dwaj mężczyźni... Ale i to zostało przewidziane. Spostrzegłszy gestapowców "Staw" szepnął: - Uwaga, wychodzą. "Robotnik" kiwnął głową. - Teraz uwaga. Liczymy kroki. Przy trzydziestym rozdielamy się. Robisz jeszcze dziesięć... Przerwał, jakby się nad czymś zastanawiał i tonem swobodnej pogawędki ciągnął: - Ten od rynsztoku, to Berger, ten przy parkanie to Wagner. Za nim szofer Gestapo, a ten niski za Bergerem to Foks - Schmalz. - Trzydzieści - mówi szeptem "Staw" i dla pewności powtarza - trzydzieści kroków... Z napięcia czują wewnętrzne drżenie. To niedobrze - myśli "Robotnik" - trzeba się trzymać w garści. - Powiedz jakiś kawał - zwraca się do "Stawa" wybuchając śmiechem. Obaj rechoczą głośno, jakby przed chwilą usłyszeli coś niebywale śmiesznego. Gestapowcy przyglądają się im badawczo. Idący naprzeciw mężczyźni mają na sobie granatowe, odświętne garnitury, czyste koszule, żółte półbuty - typowy strój na szczególne okazje, do jakich zalicza się jarmark. Idą spokojnie, śmieją się... Chyba nie ma powodu do obaw. Znów zaczynają rozmawiać ze sobą po niemiecku. Pięćdziesiąty piąty krok. "Staw" podaje "Robotnikowi" rękę. - Cześć, muszę lecieć. - Cześć - odpowiada "Robotnik" śmiejąc się i głośno dodaje: - przyjdź w niedzielę o piątej. Uda się! Jednocześnie udaje, że poprawia kołnierzyk koszuli ściągniętej nieco przy pożegnaniu. Ręka wędruje dalej w dół. Niby wciska koszulę w spodnie i nagle, błyskawicznym ruchem wyciąga wsadzonego za pasek "visa". Składa się i strzela do Wagnera. Siodłata czapka z trupią czaszką leci do tyłu. Niemiec wyciąga ręce w górę jakby usiłował złapać coś w powietrzu, palce zwierają się kurczowo i pada na wznak. Niemal równocześnie "Staw" strzela do Bergera i szofera. Schmalz kryje się za kierowcą. Nie widać, aby był ranny. "Robotnik" zdaje sobie sprawę, czym to grozi. Paru skokami mija Bergera, który pochylony, trzymając się za pokrwawioną twarz, chwiejnie stara się dotrzeć do parkanu, jakby to mogło go uratować. Nie zaprząta sobie nim głowy. Berger jest unieszkodliwiony, powinien paść lada chwila. Szofer, trafiony w ramię i szyję, przysiada na chodniku. Niemrawo grzebie przy kaburze. Najważniejsze, że odsłonił Schmalza, który podnosi ręce do góry. Nie zważając na to "Robotnik" strzela prawie nie celując z biodra. Chybia. Jednocześnie z tyłu klaskają strzały "Stawa". Pociski odrywają drzazgi z parkanu. A więc niebezpieczeństwo za plecami. Odwraca się gwałtownie. Ranny w policzek Berger, w mundurze umazanym krwią, bezwładnie oparty o parkan, mierzy wprost w niego. Podporucznik jest szybszy. Przez ułamek sekundy celuje w pierś Niemca, kierując muszkę ku sercu. Strzał jest celny. Gestapowiec osuwa się na ziemię. Ale teraz porusza się leżący na chodniku Wagner. Usiłuje wyciągnąć pistolet. Jednym pociągnięciem spustu "Staw" wykańcza gestapowca. Już po wszystkim - myśli, nie pamiętając o obstawie obu gestapowców. Przypomina mu o tym strzał Schmalza. Pocisk niemal muska mu głowę. Jednak obstawa już nie próbuje walki. Rejterują ku wnęce w parkanie. Porucznk składa się, mierzy uważnie. Nie ujdą mu. Naciska spust, ale strzał nie pada. Pistolet zaciął się. - Odwrót - woła do "Stawa". - Leć przodem, ja osłaniam tyły. Szofer i Schmalz zniknęli za zakrętem. Ulica jest pusta. Mija ich dorożka. Siedzący w niej mężczyzna robi porozumiewawczy znak. Jednocześnie chłopak, który dłubał przy rowerze, wskakuje na siodełko i co sił w nogach pedałuje w przeciwnym kierunku. Obydwaj mają pilne sprawy do załatwienia. Jeden jedzie po lekarza dla chorej matki, drugi wiezie ważne listy. Obydwa fakty łatwo sprawdzić. Nikt nie próbuje zatrzymać zamachowców. Willa Gestapo milczy. Nikt nie wychyla z niej nosa. "Staw" i "Robotnik" bez przeszkód docierają do Wąwozowej. W przechodnim podwórku na chwilę się zatrzymują. Z trudem łapią oddech, ocierają pot z czoła. Z dala słychać bezładną strzelaninę. Ludzie wychylają się z okien, zaczepiają ich. - Panowie, co się dzieje? Wzruszają ramionami. Nie zaczepiani przez nikogo, dochodzą do ulicy Wilsona. Tu czekają na nich z rowerami i płaszczami Jaworski "Żydek", Kazimierz Tkacz "Karol" i Kazimiera Czerwińska "Kalina". Zamachowcy nakładają palta. Wsiadają na rowery i odjeżdżają. Wyglądają jakby wracali z jarmarku. Skutki zamachu przeszły najśmielsze oczekiwania "Zbigniewa". Zaledwie szofer i Schmalz zameldowali przełożonym o tym, co się wydarzyło, wszystkim posterunkom polecono natychmiast się zabarykadować. - Miasto opanowali bandyci. Zachować najwyższe środki ostrożności - brzmiał rozkaz. Strzelanina, która tak przeraziła mieszkańców, a której odgłosy towarzyszyły wycofywaniu się "Robotnika" i "Stawa" była kanonadą Panu Bogu w okno. Dopiero kiedy okazało się, że w mieście nie ma ani śladu partyzanckiego oddziału i nikt ich nie ostrzeliwuje, Niemcy urządzili łapankę, w której zatrzymano około czterystu osób. Wszystko wskazywało na to, że represje dotkną sporą liczbę ludności. Zapewne tak by się stało, gdyby akcja nie została przemyślana do końca, do najdrobniejszego szczegółu