Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Natychmiast zerwała się na równe nogi i podbiegła do drzwi. Za plecami słyszała gniewne parskania i trzeszczenie gałęzi. Raptory były jeszcze na drzewie. Szarpnęła klamkę. Drzwi były zamknięte od środka. Minęła dłuższa chwila, zanim znaczenie tego faktu utorowało sobie drogę do jej świadomości poprzez niczym nie uzasadnioną euforię. Drzwi były zamknięte, ona zaś stała na dachu i nie mogła wejść do środka. Drzwi były zamknięte. Zaczęła łomotać w nie pięściami, a potem pobiegła na drugi koniec dachu, mając nadzieję, że uda się jej zeskoczyć. Niestety, w dole ujrzała majaczący przez mgłę zarys basenu otoczonego betonowym chodnikiem. Odległość wynosiła co najmniej cztery metry. Zdecydowanie za dużo, żeby skakać, a zejść nie bardzo jest po czym. Żadnych schodów, drabin ani drzew. Po prostu nic. Ellie odwróciła się gwałtownie, tylko po to jednak, aby zobaczyć, jak raptory bez wysiłku przeskakują z drzewa na dach. Czując, że ogarnia ją coraz większe przerażenie, rozejrzała się dokoła, ale nie dostrzegła niczego, co mogłoby okazać się w jakikolwiek sposób pomocne. Dinozaury powoli ruszyły w jej stronę. Ellie spojrzała w dół, ku betonowemu obrzeżu basenu. Cztery metry... Za wysoko. 361 Raptory zbliżały się coraz bardziej, starając się zajść ofiarę z dwóch stron. Czy wszystko musi kończyć się właśnie w taki sposób, przez jakiś głupi, mało istotny błąd? Podniecenie jeszcze nie opuściło Ellie i jakoś nie mogła uwierzyć, że za chwilę padnie ofiarą prehistorycznych stworzeń. Wydawało się, że to po prostu niemożliwe. Przecież jest pełna energii, nie poddaje się, więc dlaczego coś miałoby się jej stać? Raptory parsknęły wściekle, a Ellie cofnęła się o krok, po czym nabrała w płuca powietrza i wystartowała w kierunku krawędzi dachu. W ostatnim ułamku sekundy zobaczyła gdzieś hen, w dole, otulony mgłą basen i choć wiedziała, że dzieli ją od niego zbyt duża odległość, to pomyślała: „A co mi tam", i odbiła się najmocniej, jak potrafiła. Miała wrażenie, że leci nieprawdopodobnie długo, a potem nagle znalazła się w paraliżującym chłodzie. Była pod wodą. Udało się! Wypłynąwszy na powierzchnię, spojrzała szybko w górę i zobaczyła dwa wpatrzone w nią welociraptory. Natychmiast zrozumiała, że jeśli jej udała się taka sztuka, to może się ona powieść także raptorom. Chyba że nie potrafią pływać? — pomyślała, ale zaraz dała spokój pobożnym życzeniom. Oczywiście, że potrafią. Pływają jak krokodyle. Nagle drapieżniki zniknęły z jej pola widzenia, a w chwilę potem z góry dobiegł głos Hardinga. — Doktor Sattler? Ellie domyśliła się, że weterynarz otworzył drzwi awaryjne i że dinozaury natychmiast ruszyły w jego stronę. Najprędzej jak. mogła wyszła z basenu i pobiegła w kierunku budynku. Harding pędził po schodach przeskakując po dwa stopnie. Bez zastanowienia otworzył drzwi na oścież. — Doktor Sattler? — zawołał. Nad dachem przesuwały się smugi mgły. Ani śladu raptorów. — Doktor Sattler! Kiedy uświadomił sobie, że popełnił błąd, było już za późno. Powinienem był lepiej się rozejrzeć, przemknęła mu przez głowę rozpaczliwa myśl, kiedy zza drzwi wyłoniła się zakończona potwornymi szponami łapa i uderzyła go w pierś. Ostatkiem sił zdążył chwycić za klamkę i pociągnąć drzwi ku sobie. — Jest tutaj! — krzyknął z dołu Muldoon. — Już weszła! Weterynarz szarpnął drzwi jeszcze raz, domknął je, po czym osunął się na stopnie. 362 — Dokąd idziemy? — zapytała Lex. Znajdowali się na pierwszym piętrze głównego budynku, w korytarzu o szklanych ścianach. — Do dyspozytorni. — A gdzie to jest? — Gdzieś tutaj. Mijając kolejne drzwi, Tim odczytywał umieszczone na nich napisy: STRAŻNIK ZWIERZYNY... KIEROWNIK OBSŁUGI... DYREKTOR GENERALNY... GŁÓWNY KSIĘGOWY... Po jakimś czasie dotarli do przegradzających korytarz szklanych drzwi opatrzonych ostrzeżeniem: TEREN ZAMKNIĘTY OSOBOM NIE UPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY Obok znajdował się czytnik kart magnetycznych, ale chłopiec po prostu pchnął drzwi, a one stanęły otworem. — Jak to zrobiłeś? — Nie ma zasilania — wyjaśnił Tim. — W takim razie po co idziemy do dyspozytorni? — Żeby znaleźć radio. Musimy wezwać pomoc. Korytarz ciągnął się jeszcze dalej