Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Stary dureń, pomyślał. Głupi, głupi człowiek! Pozbawiła go pieniędzy, potem godności, a w końcu życia. Nazywali ją Królową Wampirów i mieli rację, chociaż nie piła krwi. Nie, ona odbierała mężczyznom siłę życiową, wysysając ich do cna, a oni jeszcze jej za to dziękowali i prosili, żeby robiła to nadal. Ojciec Siebena został odrzucony jak łupina owocu, niepotrzebna i pusta. Podczas gdy Sieben i jego matka przymierali głodem, ojciec siedział jak żebrak przed domem diuszesy. Siedział tak przez miesiąc, a potem podciął sobie gardło zardzewiałym nożem. Głupiec, przeklęty głupiec! Ja nie jestem głupi, myślał Sieben, wchodząc po schodach. Nie jestem taki jak mój ojciec. Spojrzał w górę i zobaczył dwóch schodzących ze schodów mężczyzn. Nosili długie płaszcze, dokładnie spowijające ich ciała. Sieben przystanął. Był upalny ranek, więc dlaczego ubrali się w taki sposób? Usłyszał szmer i obejrzawszy się, zobaczył nadchodzącego z dołu człowieka. Ten też miał na sobie długi płaszcz. W przypływie przerażenia poeta obrócił się na pięcie i pobiegł ku nadchodzącemu z dołu mężczyźnie. Ten odrzucił połę płaszcza i w jego ręku błysnął długi nóż. Sieben odbił się i skoczył. Uderzył nogami w szczękę napastnika, który potoczył się po stopniach. Poeta również upadł, ale błyskawicznie zerwał się i zaczął zbiegać ze schodów, przesadzając po trzy stopnie na raz. Za plecami słyszał odgłosy pościgu. Dotarł na dół i wpadł w labirynt zaułków. Huknął myśliwski róg i jakiś wysoki wojownik z mieczem w dłoni zagrodził drogę uciekającemu. Sieben z rozpędu uderzył go barkiem, odrzucając pod mur, a potem skręcił w prawo i w lewo. Rzucony za nim nóż przeleciał mu nad głową i ze szczękiem uderzył w ścianę. Przyspieszywszy, Sieben przemknął przez placyk i wpadł w boczną uliczkę. Przed sobą zobaczył port. Stał tam gęsty tłum; Sieben wpadł w ciżbę. Odpychani na boki ludzie wykrzykiwali w ślad za nim zniewagi, jakaś kobieta upadła na ziemię. Obejrzał się. Prześladowców było co najmniej sześciu. Bliski paniki, wypadł na przystań. Po jego lewej ręce, z bocznej uliczki wypadła grupka mężczyzn. Wszyscy byli uzbrojeni. Sieben zaklął. „Dziecię Gromu” odbijał od brzegu, gdy Sieben przebiegł przez molo i rzucił się w powietrze, chwytając zwisającą z relingu linę. Zacisnął na niej palce i z impetem uderzył o burtę statku. O mało nie puścił cumy, lecz chwycił ją jeszcze mocniej, gdy ciśnięty nóż z głuchym łoskotem wbił się w deskę obok jego głowy. Strach dodał mu sił i Sieben zaczął piąć się w górę. Ujrzał nad sobą znajomą twarz. Druss przechylił się przez reling, złapał go za koszulę i wciągnął na pokład. - Widzę, że zmieniłeś zdanie - powiedział. Sieben odpowiedział na to nikłym uśmiechem i spojrzał na przystań. Teraz stało na niej co najmniej tuzin uzbrojonych ludzi. - Pomyślałem, że odrobina morskiego powietrza dobrze mi zrobi - rzekł. Przecisnął się do nich kapitan, brodaty mężczyzna po pięćdziesiątce. - Co jest? - zapytał. - Statek nie może pomieść więcej niż pięćdziesięciu ludzi. - On niewiele waży - odparł dobrodusznie Druss. Z tłumu wystąpił inny mężczyzna. Był wysoki i barczysty, nosił powyginany napierśnik, dwa krótkie miecze i cztery noże za pasem. - Najpierw każesz nam czekać, psie, a teraz sprowadzasz na pokład swojego chłoptasia. Kelva Szermierz nie będzie żeglował z takimi jak wy. - Masz rację! - Druss błyskawicznie chwycił go lewą ręką za gardło, a prawą za krocze. Jednym gwałtownym ruchem poderwał szamoczącego się przeciwnika w powietrze i cisnął go za burtę. Kelva z pluskiem wpadł w wodę i wynurzył się, walcząc z ciężarem ściągającego go na dno pancerza. „Dziecię Gromu” płynął dalej, a Druss zwrócił się do kapitana. - Teraz znów jest nas pięćdziesięciu - powiedział z uśmiechem. - Trudno się z tym nie zgodzić - przyznał kapitan. Odwrócił się do stojących przy maszcie marynarzy. - Stawiać grotmaszt! - ryknął. Sieben podszedł do relingu i zobaczył, że ludzie na przystani rzucili linę szamoczącemu się w wodzie szermierzowi. - Mógł mieć przyjaciół na pokładzie tego statku - zauważył poeta. - Mogą zaraz do niego dołączyć - odparł Druss. Rozdział 3 Każdego ranka Eskodas przemierzał pokład, idąc wzdłuż bakburty aż na dziób, a potem z powrotem wzdłuż sterburty, wchodząc po sześciu schodkach na mostek, gdzie kapitan lub jego zastępca trzymali dębowy ster. Łucznik obawiał się morza i z nieskrywanym lękiem spoglądał na fale, które unosiły statek jak kawałek suchego drewna