Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Nabrałaś mnie! Jak cię dopadnę, jak uszczypnę! Tylko spróbuj! Najpierw trzeba mnie złapać... Marzena rzuciła się w pogoń. Opływała skałę i narazza- mała się, poczuła w głębi lodowaty, ostry prąd. Chyba '< ieś niedaleko są wiry, zlękła się. Beta natychmiast zna- i;i się obok niej. To moja wina'—powiedziała skruszona. —Nic po- m nam cię wyciągać poza tę skałę. Dalej jest głębina, któ- nawet dla doświadczonego pływaka bywa zdradliwa, /atrzymały się obie w cieniu, jaki skała rzucała na wodę. I v •58 Roztaczał się-.stąd widok na ogromniejące w nieskończoność tpnie jeziora. ' — blaczego głaskałaś skałę? — zagadnęła Marzena za-j ciekawiona. — Bo to przyjaciel. Kiedyś ci opowiem. Zresztą sama j zobacz, jaka miła w dotyku. Wierzchołek jest spłaszczony i ma. niewielką wklęsłość. Niekiedy w jesienne południe wdrapujemy się tam obydwie z Cilą, aby się jeszcze przed zimą nagrzać. Nikt nas stamtąd nie. zobaczy. To miejsce [ znamy tylko my dwie i Juliszka. — Kto to jest? — Moja przyjaciółka. •— Mówiłaś niedawno, że przyjaźń to coś zupełnie wyją- j tkowego... ¦— Juliszka też jest wyjątkowa. Może ją poznasz. Czyżbym była zazdrosna o tę nieznajomą dziewczynę,] pomyślała Marzena. Dziwnie ją ubodly słowa Bety. Jest więc ktoś godniejszy przyjaźni niż ona? Lepszy? Pod j akiml względem? A ja, czy mogłabym jakąkolwiek dziewczynę! nazwać swoją przyjaciółką tak naprawdę? Chyba nie. Po-I czuła się dotkliwie oszukana, pozbawiona czegoś, na czym ] jej zaczęło zależeć. Prawie się rozżaliła. Beta znieruchomiała. Zdawała się nadsłuchiwać. j — Ktośpłynie—szepnęła.—Ale to chyba nie jest Cila. i Ona inaczej wiosłuj e... B ądź cicho. Nie trzeba, żeby nas tu zauważono. Przytaiły się w cieniu skały. — Zdawało ci się — Marzena tchnęła jej w samo ucho. —Nic nie słyszę. — Zaraz usłyszysz. Nie wierć się. U wylotu zatoki ukazał się podługowaty cień. Przemie- [ rżał jezioro, zdążając w kierunku wsi. Dopiero teraz Marzena odróżniła miarowe pluskotanie wiosła od rytmiczne- j go oddechu pogrążonej w uśpieniu wody. Łódź przybliżała się, chociaż wioślarz nie skręcał w głąb I zatoki. Za parę chwil ominie skałę i lesisty cypel i zniknie za | 60 zakrętem. Jakiś rybak. Zdaje się, że Cila ma w tych stronach liczne towarzystwo. Mały mruk. Dotychczas zazdrośnic strzegła swego prawa do łódki. Trzeba nad nią popracować, żeby przygarnęła do siebie chłopaków. Oparzenie i spracowanie w ogóle ich przygasilo. Obaj chodzą jak konie « kieracie ze zwieszonymi łbami. Trzeba ich rozruszać. A "dyby tak teraz polecieć do nich i nastraszyć? Byłoby śmie- Zwróciła się do Bety, aby jej o tym pomyśle powiedzieć. "ily wtem ze zdumienia dech jej zaparło w piersi. Tajemni-¦ .'v wioślarz zachichotał. Czyżby je dostrzegł? Niemożliwi.'. Zresztą nie byłoby to takie znów straszne. Ale dźwięk \ vbrzmiał niesamowicie wśród ciszy jeziornej i dziewczynę nagły dreszcz ogarnął. Przeczucie, że stanie się coś nieu-• hronnego i złowrogiego. Zlękła się. Cofnęły się jeszcze dalej za skałę. Marzenie serce biło iak mocno i szybko, że zdawało jej się, że za chwilę nie •iesie dłużej tego napięcia: albo krzyknie, albo zaśmieje . cokolwiek, byle przerwać milczenie. W tej samej chwili Inak poczuła falowanie wody, poruszonej wiosłem. Łód-i była tuż, niemal ocierała się o skałę. Z łodzi dobiegło mamrotanie, monotonne, dziwnie natarczywe, a potem iow ten chichot. Marzena skuliła się. Na pewno słyszała nai głos. Ale gdzie? Zastanawiała się gorączkowo, a tym-> asem jej ciało znów ogarnęło owo falowanie, delikatne lik pajęczynka, niepokojące. Łódź oddalała się, równie lu/szelestnie jak przedtem, ale nadal dolatywało do uszu Marzeny owo mamrotanie, przerywane niepowstrzymanymi wybuchami chichotu. Stopniowo jednak ciemność wytłumiła wszystkie odgło-> , łódka stopiła się z tłem, być może zresztą schowała się lii/ za cyplem. Beta wysunęła się zza głazu, Marzena do mej dołączyła, humory jednak były zwarzone. - Brr! —otrząsnęła się Marzena — jakiś wariat czy co? I Haczego tak chichotał? Jakby komuś zrobił na złość... — To była Dirsla — odparła Beta. —Taka... no, taka 61 kobieta, która mieszka tam dalej nad jeziorem. Po tamtej stronie... — Rozpoznałaś ją w tych ciemnościach? — zdumienie Marzeny wzrastało. — A jeżeli to znajoma, dlaczego siedziałaś jak mysz pod miotłą? — Różne bywają znajomości — bąknęła Beta. — Jak tylko zobaczyłam łódkę, pomyślałam, że to ona. Dlatego kazałam ci się schować. A kiedy poznałam jej chichot, wiedziałam że dobrze zrobiłyśmy. Ona często włóczy się nocami po jeziorze, ale wtedy lepiej się z nią nie spotykać. — Dlaczego? — Marzena koniecznie zapragnęła się dowiedzieć. — Bo tak — zniecierpliwiła się Beta. — Ja mam już gęsią skórę, a ty? Ścigamy się do brzegu? Marzena przyjęła wyzwanie. I ona chwilowo miała dość kąpieli, chociaż wszelka senność ją odbiegła. Nagle bardzo zatęskniła za domem, alkierzem, cieplutkim gniazdem wśród poduszek. Pilnowała Bety, nie pozwoliła się wyprzedzić. Obydwie niemal jednocześnie dopłynęły do^pomostu. Już znowu czuły się bezpieczne i beztroskie. — Gdzieś ty rzuciła ręczniki? — sapnęła Beta. — Położyłam na pomoście. Obok sukienek. Ale z ciebie gapiszon- — Kiedy ich tu nie ma