Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W górach lodowych coś uwięzło. W odległości niespełna tysiąca kroków, u wejścia do małej zatoczki, na wodzie unosiła się jakaś konstrukcja. Z obu stron otaczały ją wysokie ściany, które wyglądały na wykonane z wikliny, a na jej szczycie wznosiły się trzy oszronione budynki. Sprawiała wrażenie oderwanego fragmentu jakiegoś portowego miasta. Między wysokimi, pochylonymi domami było widać nawet wąską, krętą uliczkę. Po chwili kra, na której spoczywała konstrukcja, obróciła się na niedostrzegalnym prądzie, odsłaniając dwie przeciwległe strony. Ział tam otoczony drewnianą ramą otwór sięgający poniżej poziomu ulicy. Zajmowały go potężne pnie drzewa balsa oraz coś, co wyglądało na ogromne, wypełnione powietrzem pęcherze. Trzy z nich były przedziurawione i zwiotczałe. – To bardzo osobliwe – odezwała się pani Zawiść. – Meckrosi – stwierdził Mok. – Słucham? – Ojczyzna Seguleh jest wyspą, pani. Niekiedy, z rzadka, pojawiają się na niej Meckrosi, którzy mieszkają w pływających po oceanach miastach. Próbują napadać na nasze brzegi, nie pamiętając o niefortunnych dla nich rezultatach poprzednich ataków. Ich zaciekła wojowniczość dostarcza rozrywki akolitom z Niższych Szkół. – No cóż – pani Zawiść pociągnęła nosem – nie widzę w tym... oderwanym fragmencie żadnych mieszkańców. – Ja również nie, pani. Spójrz jednak na lód tuż za tą ruiną. Prąd znosi ją w naszą stronę. – Ojej, chyba nie sugerujesz... Na jej niedokończone pytanie odpowiedziała Baaljagg. Wilczyca zerwała się nagle, przemknęła obok nich i zbiegła na nadbrzeżne skały. Po chwili skoczyła na szeroką lodową taflę, przebiegła na jej drugą stronę i przeskoczyła na kolejną krę. – To chyba skuteczna metoda – stwierdził Mok. Garath popędził za wilczycą. – Och! – krzyknęła pani Zawiść, tupiąc gniewnie. – Czy nigdy nie możemy spokojnie porozmawiać? – Widzę otwierającą się przed nami drogę, pani. Jeśli skorzystamy z tej okazji, może nie przemoczymy się za bardzo... – Przemoczymy? Kto tu jest mokry? No dobrze, zawołaj braci i prowadź. Przedostanie się przez kołyszące się, często zalewane falami kry okazało się trudne, niebezpieczne i męczące. Gdy wreszcie dotarli do wiklinowej ściany, nie zobaczyli tam Baaljagg ani Garatha, widzieli jednak ich ślady na pokrytej warstwą śniegu tratwie, która utrzymywała na wodzie meckroskie budynki. Zwierzęta podążyły w stronę dziury w ścianie i zniknęły pośród chaosu belek i rozpór, których zadaniem z pewnością było podtrzymywanie ciężaru miasta. Na wszystkich stopniach było widać ślady psa i wilczycy. Oba zwierzęta podążyły na górę. Z przypominającej pajęczynę kratownicy spływały strumienie wody, co świadczyło, że w ulicach i domach pełno jest dziur. Wędrowcy weszli ostrożnie na schody. Senu szedł przodem, Thurule i Mok podążali za nim, a pani Zawiść zamykała kolumnę. W końcu dotarli do wielkiej zapadni, która prowadziła na pochyloną podłogę głównego pomieszczenia jednego z domów. Pod trzema z czterech ścian złożono tam worki zapasów, pod czwartą zaś potoczyły się wielkie, przewrócone beczki. Po prawej było widać rozbite, dwuskrzydłowe drzwi, za którymi znajdowała się brukowana ulica. Z pewnością wyważyły je Baaljagg i Garath. Panował tu przejmujący chłód. – Być może warto by było dokładnie zbadać wszystkie te domy – powiedział Mok do pani Zawiści – by się przekonać, który z nich jest najsolidniejszy i w związku z tym najlepiej się nadaje do zamieszkania. Wydaje się, że jest tu pod dostatkiem zapasów, które możemy wykorzystać. – Tak, tak – powtarzała z roztargnieniem pani Zawiść. – Zostawię te prozaiczne zadania tobie i twoim braciom. Przekonanie, że możemy ponownie podjąć podróż, opiera się jednak na niesprawdzonym założeniu, iż to ustrojstwo zaniesie nas na północ, na drugi brzeg Zatoki Koralowej i, co za tym idzie, do miasta, które jest naszym celem. Wygląda na to, że tylko mnie wypadnie zamartwiać się tą kwestią. – Jak sobie życzysz, pani. – Uważaj, Mok! – warknęła. Pochylił głowę w geście bezgłośnych przeprosin. – Widzę, że moi słudzy się zapominają. Pomyślcie wszyscy, do czego może doprowadzić moja irytacja. Tymczasem pochodzę sobie po ulicy, jeśli można to coś tak nazwać. Odwróciła się i ruszyła nieśpiesznie ku drzwiom. Trzy kroki za nimi stały bez ruchu Baaljagg i Garath. Krople deszczu padały na ich szerokie grzbiety z taką siłą, że powietrze wypełniał wodny pył. Oba zwierzęta wpatrywały się w postać, która przystanęła w cieniu rzucanym przez wysunięte do przodu okno poddasza domu po drugiej stronie. Pani Zawiść omal nie westchnęła, lecz nagle dotarło do niej, że wcale nie poznała nieznajomego. – Och, a już miałam powiedzieć: witaj, mój drogi Toolu, widzę, że jednak na nas zaczekałeś! Ale ty nie jesteś Tool, nieprawdaż? T’lan Imass był niższy i bardziej przysadzisty od Toola. Z szerokiej, masywnej piersi martwiaka sterczały trzy pałasze z czarnego żelaza, wykonane w nieznanym stylu. Dwa z nich wbito mu w plecy, a trzeci w lewy bok. Spod czarnej skóry, pokrytej skorupą soli, sterczały złamane żebra. Z drewnianych rękojeści wszystkich trzech mieczy zwisały zbutwiałe rzemienie, a wokół wyszczerbionych kling unosiły się kosmyki pozostałości starych czarów. Twarz wojownika była niezwykle grubo ciosana. Jego wały nadoczodołowe tworzyły nieosłoniętą skórą kostną półkę pokrytą ciemnobrązowymi plamami. Kości policzkowe były wysoko ustawione, a oczodoły owalne. Na górne kły martwiak miał nasadzone kołpaki z kutej na zimno miedzi. Nie nosił hełmu. Długie, zbielałe od słońca włosy zwisały w strąkach po bokach szerokiej, pozbawionej podbródka twarzy. Do ich końca były przywiązane zęby rekina. Pani Zawiść pomyślała, że martwiak wygląda naprawdę przerażająco. – Jak się nazywasz, T’lan Imassie? – zapytała. – Usłyszałam wezwanie – odparła istota zdecydowanie kobiecym głosem. – Nadchodziło z kierunku, w którym i tak już się wybierałam. Z północy. Już niedaleko. Dotrę na Drugie Zgromadzenie i przemówię do mych kuzynów w rytuale, by im powiedzieć, że jestem Lanas Tog. Wysłano mnie, bym przyniosła wieści o losie T’lan Imassów Ifayle’a i moich klanach Kerluhma. – To fascynujące – stwierdziła pani Zawiść