Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- To nie ma znaczenia. Wynoś się stąd, i to jak najszybciej. Wolę zgnić w tych lasach, niż dostać się w ręce półkrewki! - Mylisz się - powiedziała cicho przywódczyni. - Mylisz się, mam inne plany. Ale teraz już cię nie przekonam. Mogę się tyl- ko domyślać, dlaczego runy dały taką wyrocznię... - Już powiedziałam, nie trudź się, nie zaprzeczaj, po prostu stąd odejdź. - Nie odejdę. A raczej odejdę, ale tylko z tobą. - I co zrobisz, zagrozisz mi śmiercią? - roześmiała się wzgar- dliwie Arjata. - Nie. Wiem doskonale, że śmierć cię nie przestraszy. - Przy- wódczyni kojarów uśmiechnęła się ponuro. - Nie, Arjato. Po pro- stu zmuszę cię, żebyś poszła ze mną. - W jaki sposób? - Księżniczka podparła się pod boki. Nie bała się Czarnej Matki. Dawno minęły dni potęgi tej ko- biety, niegdyś budzącej strach w całym Hjórwardzie Zachodnim. - W bardzo prosty. Rzucę na ciebie zaklęcie - uśmiechnęła się przywódczyni, pokazując zaciśnięty w lewej ręce strzęp sza- rego materiału z brunatnymi plamami. - Co to jest? - To? To twoja krew, księżniczko. Twoja krew, przelana sie- demnaście lat temu w podziemiach mojej twierdzy. Jeden z wo- jowników, śmiertelnie przez ciebie zraniony, tuż przed śmiercią zdążył zmoczyć chustkę w twojej krwi, a drugi przyniósł tę bez- cenną zdobycz mnie. Niestety, wtedy nie zdążyłam jej wykorzy- stać, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Fakt, że krew zaschła, nie będzie miał wpływu na moc zaklęcia. Znieruchomiała Arjata mogła tylko bezradnie patrzeć, jak przywódczyni złożyła dłonie w dobrze znany gest Mocy... Szara, lepka mgła wypełniła świadomość siostry Trogwara, którego ciało spoczywało już w głębokiej, wykopanej przez trol- le mogile. Mgła rozpływała się powoli po całym ciele, wypełnia- ła krew i kości, przemieniając księżniczkę w marionetkę... 275 NlK PlERUMOW Trewor, zajęty Królową Mab, nie widział, jak Arjata bez- wolnie zeszła z werandy, jak przywódczyni Czarnego Zakonu wzięła ją za rękę i jak po kilku chwilach obie zniknęły w krzakach głogu. Arjata szła niby we śnie. Zaklęcie przywódczyni Czarnego Zakonu pozbawiło ją woli, nogi słuchały nie jej mózgu, lecz po- leceń czarodziejki. To samo zaklęcie zamykało jej usta - nawet gdyby znalazły się w jakimś ludnym miejscu, i tak nie mogłaby wezwać pomocy. Ale przywódczyni wolała nie ryzykować i omi- jała ludzkie osady, przedzierając się przez nieprzebyte chaszcze. - Najpierw pójdziemy do Dajre - mówiła. - Chcę tam coś sprawdzić... A potem, jeśli wszystko jest tak, jak sądzę, wyruszy- my daleko na południe, aż do granicy Hallanu. Pewnie już się do- myślasz dokąd. Tak jest, do Czerwonego Zamku. A jeśli okaże się, że się mylę... Wówczas pozostanie nam tylko zaszczytnie zgi- nąć, zabierając ze sobą tę samozwańczynię. - Po co nam Czerwony Zamek? - pytała obojętnie Arjata. Gdy była sam na sam z przywódczynią, zaklęcie milczenia nie działało i mogła mówić. - Jeśli jest pusty, będzie idealnym miejscem, żeby zebrać si- ły i przygotować zemstę. A jeśli przebywa tam człowiek, o któ- rym myślę... Wówczas będziemy mogły naprawdę rozwinąć skrzy- dła i odpłacić naszym wrogom! - Nie widzę różnicy między pierwszym a drugim - zauważy- ła Arjata. - Sama zemsta oznacza jedynie zgładzenie Władczyni i... - Głos przywódczyni drgnął. -1 Atora. A kto zasiądzie wówczas na hallańskim tronie? Najprawdopodobniej nikt, mocarstwo roz- padnie się na wiele drobnych księstw, wspaniały prezent dla północnych barbarzyńców! Ale nawet wówczas mamy szansę, je- śli tylko po mojej stronie będą ręce księżniczki Arjaty Hallań- skiej, ręce, które wchłonęły moc Czterech Kamieni. Gdy zgo- dzisz się walczyć po mojej stronie, może zdołamy przywrócić ci tron. Wtedy uczynisz mnie swoim pierwszym ministrem, dowód- cą straży pałacowej i głównodowodzącą armii hallańskiej. To sprawiedliwe, nie sądzisz? - Zobaczymy - odparła obojętnie Arjata. - Ale muszę powie- dzieć, że nadal nie widzę różnicy. 17« WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI - Jeśli w Czerwonym Zamku jest ten, którego spodziewam się tam zastać - westchnęła przywódczyni - wówczas zwyciężymy bez większego trudu. Nie pytaj mnie jak... - Dlaczego? Przecież i tak nic nikomu nie powiem... - Potem wszystko zrozumiesz. Szły długo, a ich wędrówka przez gęstwiny i knieje zdawała się nie mieć końca. Wreszcie dotarły do Dajre, hałaśliwego, szumnego Dajre, gdzie nikt już chyba nie pamiętał ani o Arjacie, ani o Czarnym Zakonie. Dwie skromnie ubrane podróżne zapłaciły za przejście przy bramie miejskiej i wtopiły się w kolorowy tłum na szerokich, brukowanych ulicach stolicy. - No i co teraz? - zapytała Arjata, gdy przywódczyni zamk- nęła za nimi drzwi niewielkiego pokoju w zajeździe. - Teraz trzeba się dostać do biblioteki pałacu. - Po co? - zdumiała się Arjata. - Po co ci tutejsza bibliote- ka, skoro masz zamiar iść do Czerwonego Zamku? Tam jest sto razy więcej książek! - Nie rozumiesz - pokręciła głową przywódczyni