Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.Ale Madzia podziękowała mu i poszła trzymając się poręczy. Plenipotent Solskich także gdzieś zniknął i został tylko pan Zgierski sam, rozmyślając, że powinien zbliżyć się . do Madzi. „Ten aniołek ma, widzę, stosunki z Solskim?... A przy tym milutka... a!... – mówił do siebie Zgierski. – Tylko trzeba ją ugłaskać, bo to jeszcze dzika sarenka... No, a później może i tego...” I biegł do miasta oblizując się już to na wspomnienie Madzi, już na myśl, że posiada wiązkę przepysznych wiadomości. Z takimi nowinami można zaprosić się nawet do prezesa na obiad. 32 Chaos Madzia ledwie weszła na drugie piętro: biło jej serce, ćmiło się w oczach, nogi drżały. Spostrzegła, że w jednej z sal wykładowych zgromadziły się pozostałe na święta pensjonarki i damy klasowe, rozumiała, że i jej wypada tam iść, ale już jej sił brakło. Więc skręciła do sypialni z zamiarem położenia się choć na chwilę. Nagle – doznała wrażenia, jakby ją kto ze snu zbudził: w sypialni zobaczyła swoją wydaloną koleżankę, pannę Joannę, która pochwyciła ją w objęcia. – A widzisz, Madziu – rzekła – nie mówiłam, że jej Pan Bóg nie przebaczy mojej kompromitacji?... I uśmiechnęła się, rumiana, elegancko ubrana, szczerząc białe ząbki. – Wracasz do nas? – spytała zdziwiona Madzia. – Czy ty masz źle w głowie?... – roześmiała się panna Joanna. – Ja miałabym na powrót zostać damą klasową?... W dzień męczyć się słuchając lekcyj, które mnie jeszcze na pensji nudziły, a wieczór belfrować dziewczętom i opowiadać się za każdym wyjściem na spacer?... – Więc co będziesz robiła?... – Będę, jak dziś, używała świata!... Cóż to, jestem tak brzydka czy głupia, ażeby zabijać się robotą?... – Joasiu! – zgromiła ją Madzia. Panna Joanna wciąż śmiejąc się usiadła na jednym z nie posłanych łóżek. – Oj, ty... ty dzieciaku! – mówiła do Madzi. – Wiesz przynajmniej, co się dzieje z naszymi uczennicami? Jedne od razu zapominają o lekcjach i jeżeli która jest bogata albo ładna, używa życia. Inne uczą się dalej, powtarzają lekcje, pamiętają, a wszystko po to, ażeby jak my zabijać czas i zawracać głowy dorastającym dziewczętom... Ależ człowiek nie po to żyje! – Ja cię nie rozumiem, Joasiu – rzekła Madzia naprawdę nie pojmując, o co chodzi jej koleżance. Panna Joanna wzruszając ramionami i rysując parasolką kółka na podłodze mówiła: – Żyjesz tu jak w klasztorze albo w więzieniu, więc nie wiesz, co się dzieje na świecie. A że nie wiesz, więc kwasisz się robotą, z której nikomu nic nie przyjdzie. Tymczasem na świecie jest tak: że pracować, słuchać innych, dogadzać wszystkim muszą tylko głupi mężczyźni i brzydkie kobiety. Ale mądry mężczyzna wyszukuje sobie ładnej kobiety i bawią się... Ładnie mieszkają, smacznie jedzą i piją, elegancko ubierają się, wieczorem idą na bal czy do teatru, a na lato wyjeżdżają za granicę, w góry albo nad morze... Ach, gdybyś wiedziała, jak inaczej wygląda świat, kiedy się nie ma kłopotów, i jaki weselszy, jaki lepszy jest człowiek, kiedy się nie martwi!... Madzia zarumieniła się i spuściwszy oczy odparła: – Nie masz chyba powodu cieszyć się ze swojej kariery... – Ja?... – przerwała zdziwiona Joasia. – Cóż mi to złego?... Jestem lektorką u jednej staruszki, mam trzysta rubli rocznie, wszystkie wygody, mnóstwo prezentów... – Więc pracujesz. – I... nie bardzo! – A... ale co mówili o tobie... – O mnie?... Aha, już wiem!... – zawołała Joasia parskając śmiechem – Niechby mi się każda plotka tak opłaciła... Chciała wziąć Madzię za rękę, ale ta cofnęła się i rzekła: – Muszę iść na salę... Panna Joanna stała się nagle poważną. Rumieniec okrył jej twarz, podniosła się z łóżka i opierając się na parasolce odpowiedziała: – Oj, ty, ty... łabędziątko!... Na ciebie nie robią plotek i co masz?... Spojrzyj na swoją sukienkę. A co robisz komu dobrego?... Zakuwasz głowy dziewczętom. Ja zaś za plotkę, z której dziś wszyscy się śmieją, dostałam wyborne miejsce, dokuczyłam starej Latterowej i pomogłam temu biednemu Kaziowi wyjechać za granicę. Żal mi chłopca, ale miło mi, że moje poświęcenie wyszło mu na dobre... Tak jak moja krzywda – zakończyła twardym głosem – dała mi możność przyjść tu i zobaczyć bankructwo surowej pani Latter... Bo podobno licytują was?... Madzia wybiegła na korytarz i nie oglądając się wpadła do gościnnego saloniku. Tam oparła się o ścianę i zaczęła rzewnie płakać. W tej pozycji zastała ją panna Malinowska. Popatrzyła na nią marszcząc brwi i rzekła: – O, moja pani, dość tego... Musisz jechać na święta i odpocząć co się zowie. Cóż to za dziwna pensja!... Jedne nauczycielki robią awantury, a drugie chorują na nerwy... – Ja panią przepraszam...-odezwała się Madzia hamując łzy. – Droga panno Magdaleno – odparła Malinowska – ja przecież nie mam do ciebie pretensji. Ale wiem i od Howardówny, i pośrednio od profesora Dębickiego, że... zanadto żywo brałaś do serca wszystko, co się tu działo... Każdy wyzyskiwał twoje uczucie, każdy odstępował ci część swoich kłopotów, a rezultat jest ten, że wyglądasz jak z krzyża zdjęta... Dziś o szóstej zrobimy rachunek, a jutro pojedziesz do rodziców. Powrócisz za dziesięć dni, po świętach, a wtedy poznamy się bliżej. No... i nie dziw się, jeżeli nie zastaniesz tu połowy swoich koleżanek. Z takim personelem można by drugi raz zbankrutować... Pocałowała Madzię w głowę i wyszła. Widocznie spotkała kogoś, bo przez zamknięte drzwi słychać było na korytarzu rozmowę, którą zakończyła panna Howard wołając dźwięcznym głosem: – Na tej pensji, którą pani będziesz prowadzić, utrzymają się tylko pokojówki, ale żadna kobieta samodzielna i ceniąca swoją godność!... Po obiedzie, który przyniesiono z restauracji, pani Méline wyprowadziła nieliczne grono pensjonarek na spacer, a na pensji zaczął się niby sądny dzień. Cały korytarz i schody pierwszego piętra zaroiły się ludźmi. Widać było przestraszonego piekarza z książką rachunkową – czerwonego rzeźnika, który wywijał pięściami i groził, że zgubi panią Latter, nareszcie – handlarza mydła i nafty, który opowiadał, iż jego żona dawno już twierdziła, że pensja musi zbankrutować