Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Problemy ,,Wieku Świateł" wykładał doktor Goldblum. Woltera, czołowego piewcę tolerancji, miał za swe bóstwo, póki ktoś złośliwy (kolega-belfer, asystent, student?) nie przypiął nad tablicą cytatu z pism Woltera: ,,Plemię żydowskie okazuje bezlitosną wrogość wobec wszystkich innych plemion. Jest wiecznie pożądliwe cudzych dóbr, pełzające w nieszczęściu, a zuchwałe w szczęściu. Gdyby bóg żydowski wysłuchał modlitw swego ludu, to na Ziemi zostaliby sami Żydzi, bo ich prośby o zagładę wrogów są równoznaczne z błaganiem o wyniszczenie całej reszty gatunku ludzkiego". Dla doktora Goldbluma był to nokaut. Przeniósł swe miłosne uczucia ku innej gwieździe Oświecenia -- ku Herderowi -- a wtedy nad tablicą zawieszono cytat z Herderowskich ,,Idei filozoficznych": ,,Uniwersytet, gdzie toleruje się Żydów, stanowi bagno tak trudne do osuszenia, jak bagna pontyjskie. Żydzi bowiem to społeczność frymarczycieli i krwiopijców". Współczułem Goldblumowi i chętnie natłukłbym mordę jego prześladowcom, ale kiedy dużo później opowiedziałem tę historię w ,,Swingu", Percy mnie wyśmiał: -- Twój Goldblum był klasycznym inteligencikiem z panświatowego zaciągu lewaków, którzy przez sto lat próbowali uczynić ,,Międzynarodówkę" hymnem całej ludzkości! Szukając kolebki swych socjalistycznych dążeń, wykreowali Oświecenie na Objawienie, i Woltera na Mesjasza. Mimo że Robespierre zaowocował Leninem, Marat Stalinem, Herder Hitlerem, a Rousseau Marksem -- nie zrozumieli niczego! -- Prócz ,,Kapitału"! -- parsknął Bohor, sącząc kolejnego drinka. -- Marks głosił zoologiczny antysemityzm, co wcale nie przeszkodziło Żydom zrobić zeń swego bożka, idola numer jeden, sztandar kultu! Dla forsy i władzy można nie pamiętać, że według Marksa ,,Żydostwo to tylko szachrajstwo i pieniądze". -- A ty skąd wiesz o tym? -- Może się zdziwisz, Percy, ale umiem czytać! -- Czytałeś ,,Kapitał", Bo?... Prędzej uwierzę, że czytałeś ,,Ulissesa", choć ja sam nie dojechałem do połowy cegły Joyce'a i pamiętam tylko nazewniczą inwencję Molly wobec męskich genitaliów! -- Tego się nie czyta w ,,Kapitale", starozakonny szachraju, to jest w Kielich 61 publicystyce Marksa. Mówił mi o tym pewien gość. -- Wiedziałem, że potrafisz czytać jedynie z ust! -- ,,Z ust twoich słodkich pragnę pić do dna!"... -- zanucił Bohor. -- On to śpiewa swojej żonie każdego wieczoru, ale bez skutku -- poinformował mnie Percy. -- Dlaczego bez skutku? -- Cholera wie. Może ma niekoszerną męskość. A może ma kapitał mizerniejszy od ,,Kapitału"... -- Dziewczynki, możecie skoczyć panu Bohorowi! -- rzucił nam Bo, tocząc się do wucetu. Gdy wrócił do stołu, wrócił również do wcześniejszego tematu, chociaż my już gadaliśmy o czymś innym: -- Podczas sikania człowiek trzeźwieje, jako że zwraca alkohol. Wiecie co sobie uświadomiłem w klopie? Uświadomiłem sobie dlaczego Marks był geniuszem. No, dlaczego? Dlatego, że napisał jedyny bestseller, który nie zawiera choćby słowa a propos seksu! Nul!... Ja bym nie umiał! Mój ,,Kapitał" tyczyłby ,,gorączki złota", lecz nie tej z wieku XIX, ino tej odwiecznej, nieśmiertelnej. Co się patrzycie? ,,Gorączka złota" jest wieczna, ładne lalki zawsze szukają bogatych pierników! Tak jak lewica wieku XIX i XX zrobiła ,,Kapitał" swoim pismem świętym -- tak wiek XVIII zrobił swoją biblią ,,Wertera". Chętnie odwróciłbym temat rozprawy semestralnej -- zamiast ,,Literatura lustrem uwarunkowań socjologicznych epoki", pisałbym: ,,Epoka socjologicznym lustrem kreacji literackiej". Oświecenie bowiem narkotyzowało się zbiorowo ,,Cierpieniami młodego Wertera". W stajniach, bawialniach i pralniach, w salonach, biurach i kabaretach, w pałacach rządowych i czynszówkach, w dyliżansach i zajazdach -- mówiono tylko o ,,Werterze". Przez ponad pół wieku, aż do Romantyzmu. ,,Książka wzbudziła upojenie, gorączkę, ekstazę, poruszyła cały świat, była iskrą prochu detonującą grzmot, i uczyniła Goethego przywódcą duchowym Europy, żywym talizmanem ludzkości, figurą emblematyczną" -- pisał Tomasz Mann. Bonaparte przeczytał ,,Wertera" sześciokrotnie podczas swej wyprawy do Egiptu. Lamartine pięciokrotnie. Wszyscy (zresztą i sam Goethe) nosili się na wzór nieszczęsnego bohatera romansu: ciemnobłękitny frak, żółte spodnie i pólłydkowe cholewki