Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Żabę?! — wyjąkał wstrząśnięty do głębi Noex. — Wie pan, chętnie bym przyjął, ale i ja mam… — No, to bardzo dziękuję — sąsiad pośpiesznie otworzył drzwi. — Wie pan, to doprawdy rozkoszne stworzenie, na pewno nie będzie pan żałował — zamknął za sobą drzwi, zanim Noex zdążył zaprotestować. — I cóż ja mam z tobą zrobić? — powiedział, ustawiając akwarium obok swoich klatek. Właściwie powinien wypuścić wszystkie te stworzenia na wolność. Wiedział jednak, że żadne z nich nie przetrwałoby w naturalnych warunkach dłużej niż kilka godzin. Zbyt już przywykły do życia w niewoli, z żarciem pod sam pysk. Dobrze chociaż, że siostra się nimi zajmie, w ostateczności ktoś z rodziny odda je do ogrodu zoologicznego, wykonując jego ostatnią wolę… Poszedł sobie ulżyć, przyrzekając, że jeżeli znów mu ktoś przeszkodzi, potraktuje go dokładnie tak, jak ów intruz na to sobie zasłuży. — Kurwa! — rzucił pod nosem technik, obsługujący jedną z konsolet Superkomputera w hali operacyjnej. Spojrzał na zawieszoną ponad głową kamerę, i przekonawszy się, że utrwala ona ruchy jego rąk, zabrał się za poprawianie kodu operacyjnego. Któryś z jego kolegów, tworzących łańcuszek wzajemnie się pilnujących i uzupełniających programistów — popełnił gruby błąd, wpisując do pamięci jakieś cudo o niewiadomym przeznaczeniu. Trudno na razie określić, który z nich, czas na to znajdzie się później, ale po to właśnie są kamery i rozgałęziona sieć zdublowanych stanowisk, żeby błąd lub świadoma działalność jednego człowieka nie mogły zaważyć na prawidłowym działaniu Superkomputera. Technik uśmiechnął się pod nosem. Pewnie kolejny program szpiegowski. I znów bez szans. Nikt, kto nie znał prawdy, nie miał szans wydobycia jej z Superkomputera. On na szczęście wiedział, był jedną z niewielu osób, które znały prawdziwe oblicze Programu. Ci, którzy łudzili się, że ich szansę stoją jak czternaście do jednego, nie znali bolesnej prawdy: że w rzeczywistości unicestwieniu ulec ma nie siedem, a siedemnaście procent społeczeństwa. Siedemnaście — a więc ich szansę stały się sześć do jednego. Roześmiał się gorzko. On, na szczęście, to wiedział. Zawsze łatwiej umierać, znając prawdę. — Cholerne bydlaki! — wrzeszczał Noex. — Sprzedam was wszystkie, sprzedam, niech mnie szlag! Powodem jego wzburzenia były, jak zwykle, zwierzęta. W widoczny sposób nie docierała do nich powaga chwili, nie zamierzały Noexowi dać minuty spokoju. Gdy tylko nie widziały go przez chwilę, natychmiast zaczynał się koncert w ustalonym wcześniej repertuarze: najpierw odzywał się rezus, później ara, dołączały do nich wszystkie pozostałe zwierzęta dysponujące najmarniejszymi choćby zdolnościami wokalnymi… Obłęd. Rezus w dodatku dostał biegunki! Wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, kątem oka zerknął w teleekran… i momentalnie zapomniał o krnąbrnych zwierzętach. Do studia, gdzie dwaj poważni ekonomiści toczyli długą i owocną dyskusję o przewidywanych wynikach i długofalowych skutkach realizacji Programu, wpadło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Obaj błyskali bransoletami identyfikacyjnymi, co nie przeszkadzało im jednak wymachiwać ręczną bronią maszynową. Błyskawicznie, wykorzystując zaskoczenie, skierowali ją w Resnicka, dwóch rozmawiających ekonomistów oraz niewidocznych kamerzystów. — Ludzie! — jeden z terrorystów wyszarpnął Resnickowi mikrofon z ręki, przez chwilę szamocząc się z niesfornym kablem. — Jesteśmy straszliwie okłamywani, jak nigdy jeszcze w dziejach naszego narodu