Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Mówiłeś, że słyszałeś coś o Hollowquay. Czy ta historia naprawdę dotyczyła szpiegostwa? - Mówiąc prawdę, staruszku, to było tak dawno temu, że niewiele pamiętam. Wówczas sprawa wywołała sporo zamieszania. Wiesz, wspaniały młody oficer marynarki poza wszelkim podejrzeniem, w dziewięćdziesięciu procentach Brytyjczyk, pod względem odpowiedzialności oceniany na sto pięć procent, a w rzeczywistości ktoś zupełnie inny. Na żołdzie... nie przypominam sobie w tej chwili, czyim. Pewnie Niemców. To było przed wojną z tysiąc dziewięćset czternastego. Tak, tak mi się wydaje. - Zdaje się, że była w to zamieszana jeszcze jakaś kobieta - podsunął Tommy. - Chyba słyszałem coś o Mary Jordan, tak chyba się nazywała. Weź jednak pod uwagę, że niezbyt pamiętam tę historię. Przedostała się do gazet. Chyba była jego żoną, mówię o oficerze marynarki, którego nikt nie podejrzewał. To ona skontaktowała się z Rosjanami i... nie, to zdarzyło się dużo później. Łatwo pomylić wydarzenia, wszystkie wydają się podobne. Żona uznała, że mąż nie zarabia dość dużo, co jak sądzę oznaczało, że nie dawał jej dość pieniędzy. Tak więc... A właściwie dlaczego chcesz rozgrzebywać tę starą historię? Co ma wspólnego z tobą - po tylu latach? Wiem, że niegdyś łączyło cię coś z osobą, która płynęła na Lusitanii albo utonęła razem ze statkiem, prawda? Jeśli cofniemy się aż tak daleko. Byłeś w to zamieszany, ty albo twoja żona. - Oboje - powiedział Tommy - a działo się to tak dawno, że dziś nic już nie pamiętam. - Związana była z tym pewna kobieta, prawda? Nazwiskiem Jane Fish, a może Jane Whale? - Jane Firm - odparł Tommy. - Gdzie jest teraz? - Wyszła za Amerykanina. - Ach tak. Cóż, dobrze się to skończyło. Takie spotkanie jak nasze zawsze sprowadza się do rozmowy o starych znajomych i ich losach. Kiedy ich wspominasz, okazuje się, że albo już nie żyją, co ogromnie cię dziwi, bo przez myśl nie przeszła ci podobna możliwość, albo żyją nadal, co dziwi cię jeszcze bardziej. Skomplikowany jest ten nasz świat. Tommy przytaknął i w tej samej chwili nadszedł kelner. Na co mieliby ochotę...? Dalsza rozmowa dotyczyła gastronomii. Po południu Tommy umówił się na kolejne spotkanie. Tym razem jego interlokutorem był smutny, siwowłosy mężczyzna oczekujący Tommy'ego w swoim biurze i najwyraźniej żałujący czasu, który dla niego zarezerwował. - Doprawdy, trudno mi powiedzieć, choć wiem z grubsza, o czym mówisz. W swoim czasie sprawa wywołała wiele dyskusji, a nawet polityczną awanturę. lecz ja nie mam żadnych informacji. Takie historie nie mają długiego życia, prawda? Wylatują z pamięci, jak tylko prasa zajmie się następnym skandalem. Stał się trochę bardziej otwarty, opisując kilka interesujących fragmentów własnego życia, kiedy to na światło dzienne wyszło coś, czego nigdy nie podejrzewał lub kiedy jakieś osobliwe zdarzenie wzbudziło w nim nieufność. - Jedno mogłoby ci pomóc - powiedział. - Mam tu pewien adres. Umówiłem cię z pewnym człowiekiem. Ciekawa postać. Wie wszystko. Jest na samej górze, na samym szczycie. Jedna z moich córek jest jego chrześniaczką. Dlatego darzy mnie sympatią i jeśli może, wyświadcza mi przysługi. Zapytałem go. czy spotkałby się z tobą. Wyjaśniłem, że chciałbyś uzyskać informacje odnośnie do kilku ściśle tajnych spraw, dodałem, jaki z ciebie byt zawsze miły gość, a on zgodził się mówiąc, że słyszał już o tobie. Zna cię. Powiedział: "Ależ tak, niech przyjdzie". O trzeciej czterdzieści pięć. Tu jest adres. To biuro w City. Spotkałeś go kiedyś? - Nie sądzę - odparł Tommy, spoglądając na wizytówkę z adresem. - Nie. - Patrząc na niego nie powiedziałbyś, że wie wszystko. Jest duży i żółty. - Tak? Duży i żółty? To stwierdzenie nie mówiło Tommy'emu wiele. - Siedzi na samej górze - powtórzył siwowłosy znajomy Tommy'ego - na samej górze. Idź tam zaraz. Na pewno coś ci powie. Powodzenia, stary. Tommy, dotarłszy szczęśliwie do wspomnianego biura, został powitany przez mężczyznę w wieku między trzydzieści pięć a czterdzieści lat, który spojrzał na niego wzrokiem-człowieka zdecydowanego odpowiedzieć na każdy przejaw agresji. Tommy poczuł, że podejrzewa się go o wiele rzeczy, na przykład o to. że przyniósł bombę w niewinnie wyglądającym pojemniku albo że szykuje się, aby porwać kogoś lub sterroryzować rewolwerem cały personel. Zrobił się nerwowy. - Jest pan umówiony z panem Robinsonem? O której. mówił pan. godzinie? Ach, trzeciej czterdzieści pięć -sprawdził w rejestrze. - Pan Thomas Beresford, czy tak? - Tak - przyznał Tommy. - Proszę się tu podpisać. Tommy złożył podpis we wskazanym miejscu. - Johnson! Nerwowy młodzieniec w wieku dwudziestu trzech lat niczym zjawa wyłonił się zza oddzielonego szybą biurka. - Słucham, proszę pana? - Zabierz pana Beresforda na czwarte piętro do biura pana Robinsona. - Tak jest. Zaprowadził Tommy'ego do windy - jednej z tych, które mają własne pojęcie na temat tego, jak traktować wchodzących do środka ludzi. Drzwi otworzyły się. Tommy wszedł, przy czym drzwi niemal go przycięły i zatrzasnęły się o milimetr od jego pleców