Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Widzę to wyraźnie. I nie dziwię się; śmierć wuja, warunki, w jakich znalazła się ciotka... nie chcę się nad tym rozwodzić. Ale jest coś, co powinnam ci powiedzieć i musisz mi na to pozwolić, bo nie mogę znieść dłużej tego cienia smutku w twoich oczach i nie próbować go rozproszyć mówiąc ci, co zrobiłaś dla mnie, dla całego miasteczka i dla wielu innych ludzi. - Ależ, proszę pani! - protestowała Pollyanna szczerze. - Och, mówię, co myślę i co wiem - z triumfem kiwała głową pani Snów. - Przede wszystkim, spójrz na mnie. Czy nie byłam nerwową, zbolałą i jęczącą istotą, która dopiero wtedy wiedziała, co chce mieć, kiedy nie chciała tego, co dostała? I czy to nie ty otworzyłaś mi oczy przynosząc trzy rodzaje potraw, tak że musiałam nareszcie mieć to, czego chcę? - Och, proszę pani, czy naprawdę zachowałam się aż tak... impertynencko? - wymamrotała Pollyanna rumieniąc się. - To nie była impertynencja - zdecydowanie zaprotestowała pani Snów. - Nie zamierzałaś być im-pertynencka, a to kolosalna różnica. I nie prawiłaś też kazań. Gdybyś je prawiła, sądzę, że ani mnie, ani nikogo nie nakłoniłabyś do gry. Nakłoniłaś mnie jednak i patrz, jaki skutek miało to dla mnie i dla Milly! Czuję się o tyle lepiej, że mogę siedzieć w fotelu, i dzięki temu poruszać się po mieszkaniu, a to już bardzo dużo, jeżeli chodzi o obsłużenie samej siebie i danie odrobiny wytchnienia otoczeniu... Pollyanna i jej gra 245 w tym przypadku myślę o Milly. Lekarz mówi, że zawdzięczam to grze. I są jeszcze inni, moc innych w naszym miasteczku, o których ciągle słyszę. Posłuchaj, kochanie: tak jest nie tylko w naszym miasteczku, ale i gdzie indziej. Wczoraj dostałam list od kuzynki z Massachu-setts; pisze mi o pani Payson, która kiedyś tu mieszkała. Przypominasz ich sobie? Mieszkali przy drodze wiodącej do Pendleton Hill. - Tak, tak, pamiętam! - wykrzyknęła Pollyanna. - Odjechali tej jesieni, kiedy byłaś w sanatorium, i przenieśli się do Massachusetts, gdzie mieszka moja siostra. Zna ich bardzo dobrze. Pisze, że pani Payson opowiadała jej o tobie i jak ta gra uratowała ją od rozwodu. I teraz nie tylko oni w nią grają, ale i wiele innych ludzi tam u nich. Ci zaś uczą jeszcze innych. Tak więc, kochanie, gra bardzo się szerzy. Chciałam, żebyś o tym wiedziała. Myślę, że nawet tobie by pomogło, byś czasem w nią zagrała; bo nie sądź, że nie rozumiem, jak nieraz trudno ci jest grać we własną grę. Pollyanna wstała. Uśmiechała się, ale w jej oczach szkliły się łzy. Wyciągnęła rękę na pożegnanie. - Dziękuję pani - powiedziała łamiącym się głosem. - Czasami rzeczywiście jest mi ciężko i być może przydałaby mi się trochę moja własna gra. Ale... - jej oczy nabrały dawnej wesołości - jeżeli kiedyś wyda mi się, że sama nie mogę grać w tę grę, to pomyślę sobie, iż powinnam się cieszyć, bo inni przecież w nią grają! Tego popołudnia wracała do domu w nieco poważniejszym nastroju. Radowały ją słowa pani 244 Pollyanna i jej gra Chciałabym, abyś zrozumiała! W twoim spojrzeniu dostrzegam dziś wyraz, którego wolałabym nie widzieć. Wiem, że coś ci dolega; że coś cię dręczy. Widzę to wyraźnie. I nie dziwię się; śmierć wuja, warunki, w jakich znalazła się ciotka... nie chcę się nad tym rozwodzić. Ale jest coś, co powinnam ci powiedzieć i musisz mi na to pozwolić, bo nie mogę znieść dłużej tego cienia smutku w twoich oczach i nie próbować go rozproszyć mówiąc ci, co zrobiłaś dla mnie, dla całego miasteczka i dla wielu innych ludzi. - Ależ, proszę pani! - protestowała Pollyanna szczerze. - Och, mówię, co myślę i co wiem - z triumfem kiwała głową pani Snów. - Przede wszystkim, spójrz na mnie. Czy nie byłam nerwową, zbolałą i jęczącą istotą, która dopiero wtedy wiedziała, co chce mieć, kiedy nie chciała tego, co dostała? I czy to nie ty otworzyłaś mi oczy przynosząc trzy rodzaje potraw, tak że musiałam nareszcie mieć to, czego chcę? - Och, proszę pani, czy naprawdę zachowałam się aż tak... impertynencko? - wymamrotała Pollyanna rumieniąc się. - To nie była impertynencja - zdecydowanie zaprotestowała pani Snów. - Nie zamierzałaś być im-pertynencka, a to kolosalna różnica. I nie prawiłaś też kazań. Gdybyś je prawiła, sądzę, że ani mnie, ani nikogo nie nakłoniłabyś do gry. Nakłoniłaś mnie jednak i patrz, jaki skutek miało to dla mnie i dla Milly! Czuję się o tyle lepiej, że mogę siedzieć w fotelu, i dzięki temu poruszać się po mieszkaniu, a to już bardzo dużo, jeżeli chodzi o obsłużenie samej siebie i danie odrobiny wytchnienia otoczeniu... Pollyanna i jej gra 245 w tym przypadku myślę o Milly. Lekarz mówi, że zawdzięczam to grze. I są jeszcze inni, moc innych w naszym miasteczku, o których ciągle słyszę. Posłuchaj, kochanie: tak jest nie tylko w naszym miasteczku, ale i gdzie indziej. Wczoraj dostałam list od kuzynki z Massachu-setts; pisze mi o pani Payson, która kiedyś tu mieszkała. Przypominasz ich sobie? Mieszkali przy drodze wiodącej do Pendleton Hill. - Tak, tak, pamiętam! - wykrzyknęła Pollyanna. - Odjechali tej jesieni, kiedy byłaś w sanatorium, i przenieśli się do Massachusetts, gdzie mieszka moja siostra. Zna ich bardzo dobrze. Pisze, że pani Payson opowiadała jej o tobie i jak ta gra uratowała ją od rozwodu. I teraz nie tylko oni w nią grają, ale i wiele innych ludzi tam u nich. Ci zaś uczą jeszcze innych