Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

) – tu: przydzielać 24 Kmita się mocno wpatrzył w pierwsze litery, wyczytał: Generoso Domino, potem swoje nazwisko i tytuły, ale dalej ani rusz. Natomiast zaś rzekł: – Chyba posłać do Sanoka po pisarza albo po księdza. – Jeszcze tego potrzeba – zawołała kasztelanowa – aby to roztrąbili po całym świecie. Smolicki przeczyta. Zwołano więc Smolickiego, a tak wszystko troje przy dwóch lampach zasiedli i zaczęli czytać słowo za słowem. Napocili się jak w łaźni, nasprzeczali się niemało o znaczenie słów i frazesów, ale nareszcie przecie wyczytali i zrozumieli. List ten był napisany z nadzwyczajną zręcznością. Dyplomacja ówczesna nie stała wcale niżej od tegoczesnej w sztuce pisania, owszem, czytając akta dyplomatyczne z tej epoki, nieraz nie możemy się dosyć nadziwić subtelności myśli, ścisłości rozumowania i umiejętności wyrażania najpozytywniejszych twierdzeń w formie niezmiernie delikatnej, a zawsze uwzględniającej stanowisko, wrażliwość i czułość osoby, do której akt jest wystosowany, często nawet łagodzącej już z góry przewidywane wrażenie. Tak i ten list był przepełniony pochwałami dla zasług Kmity; rozkaz oddania faktycznej komendy Kergolajowi był wprawdzie kategoryczny, ale za to cała trzecia strona zawierała same zapewnienia, że to zastępstwo nie ma przynosić uszczerbku jego wysokiemu stanowisku, owszem, przeciwnie, jak każde zastosowanie się do woli królewskiej, może liczyć na nieomylną wdzięczność swojego czasu. Toż ten list cale niejednakowe sprawił wrażenie na swoich trzech czytelnikach. Zmyślny Smolicki rozumiał, że można by skorzystać z tej okoliczności, iż Kergolaj jest w takich łaskach u króla, odstąpić mu jaką wioskę w ziemi przemyskiej i niechby go król zaraz tam zrobił kasztelanem, a za to od króla jakie województwo wykręcić: ale będąc bardzo ostrożnym, nie wyrywał się z tym, tylko milczał. Kmita jakoś trochę posmutniał, ale nie bardzo. A kasztelanowa była oburzoną do najwyższego stopnia. – Och! Kergolaj! Kergolaj! – zawołała z zaciśniętymi pięściami przed sobą – zawszem nienawidziła tego znachora, niechże mi się jeszcze raz tutaj pokaże, to mu bramę zatrzasnę przed nosem! Po czym stanęła przed mężem, wyprostowała się przed nim, głowę podniosła do góry i zapytała: – Cóż więc jegomość myślisz zrobić z tym wiechciem królewskim? Kmita pokręcił głową, namyślił się dobrze, a potem rzekł: – Jużci to rzecz nieprzyjemna przyjmować zastępcę, kiedy się nie jest kaleką. Zdarzaly się takie wypadki i dawniej, ale zawsze w dobrym porozumieniu: a tu mi narzucają zastępcę. Ale i to znowu zważyć należy, że to mój brat... – Ale co myślisz zrobić z tą ekspedycją? – zawołała kasztelanowa już w bardzo wielkiej niecierpliwości. – Trzeba się będzie nad tym namyśleć – rzekł Kmita. Na to kasztelanowa już nie mogła powstrzymać swojego podwójnego oburzenia, bo mąż ją jeszcze więcej oburzał, porwała list ze stołu, rozdarła go do połowy, potem zmięła jak chustkę od nosa i rzuciła pod komin, mówiąc w szlachetnym gniewie do męża: – Ot, co się robi z takimi ekspedycjami! Ten list, do połowy rozdarty i zmięty, przechował się przez wszystkie wieki następne w archiwach Kmitowskich. Kmita może nie bal się żony, ale nie lubił widzieć jej w gniewie, zaczem zaczął ją łagodzić, mówiąc: – Ale, moja Kasieńko, dlaczegoż zaraz się gniewać? Takie zastępstwa w czasie wojny zdarzają się niemal codziennie, a na polu bitwy nawet zdarzać się muszą, boć i kasztelanowie bywają ranni, a nawet padają czasem na placu. Moim zdaniem – a ja się przecież znam cokolwiek na wojnie – przy każdym dowódcy powinien być naprzód mianowany zastępca, bo jak go nie masz, a dowódca zginie, to zaraz cała chorągiew idzie w rozsypkę. Prawdę zaś 25 mówiąc, to wolę ja mieć Kergolaja przy boku niż kogo innego, bo mów tam sobie o nim, co chcesz, żołnierz to doświadczony jak mało... – Przy boku! – zawołała kasztelanowa – ale to nie przy boku, tylko nad tobą! Przecież czytałeś instrukcją. On będzie hetmanił – a ty czym przy nim będziesz? namiestnikiem, oboźnym, strażnikiem, chorążym czy ciurą? Ciurą! ty, kasztelanie, pod komendą francuskiego znachora! A jak cię raz zdegradują na ciurę, to wiedz o tym, że już niczym więcej nie zostaniesz w tym życiu; jeżeli zaś masz tylko szczyptę ambicji, to powinieneś nawet z tej kasztelami ustąpić. Cóż tedy myślisz zrobić z tym pismem jego królewskiej mości? Kmita milczał, uśmiechając się z lekka, ale nie wiedzieć, co sobie myślał. Zachodziła tu, jak się zdaje, bardzo głęboka różnica zdań pomiędzy mężem i żoną: podczas kiedy on miał się za jednego z najpierwszych magnatów królestwa, chociażby nawet nie miał żadnego urzędu, ona, ceniąc zapewne równie wysoko ród Kmitów, jego samego miała po prostu za niedołęgę. Ale mimo sprzeczności zdań, oboje mieli słuszność, albowiem opinia o tego rodzaju kwestiach zależy zawsze od punktu widzenia. U niego już sam ród do znaczenia wystarczał; u niej także ród znaczył, ale pod warunkiem, ażeby i człowiek coś znaczył – i to ostatnie przekonanie było właśnie głównym artykułem wiary owoczesnych wielkich rodów, które się tak wysoko wyniosły. Ta różnica przekonań wyraziła się też niebawem w dalszym rozwoju tych obydwóch rodzin: Kmitowie tylko raz jeszcze błysnęli, a i to tylko blaskiem mniej niż wątpliwej wartości, i zgaśli, Tarnowscy zaś wkrótce świetną okryli się sławą i przeszli w wieki następne