Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Teraz prawie wszyscy są w dolinie. - Wspólny mianownik. - Hę? - I nie pomyślałeś, że to dziwne, że ta furgonetka tam pojechała? - Niewiele myślę. Głównie o zmianie oleju i wyważaniu kół. LeFevre zadzwonił do Tate’a i zrelacjonował mu nowości. - I nikt nie widział Megan w tej furgonetce? - Nie. Emily też nie. Tate uznał, że nie wygląda to na ciekawy trop, a LeFevre przyznał mu rację. Doszli do wniosku, że powiedzą Konniemu i zobaczą, czy uda się sprawdzić szare furgonetki zarejestrowane we Front Royal albo okolicy. A LeFevre wróci do Fairfax i pomoże Bobby’emu Carsonowi rozmawiać z kolegami Megan. Odwiesił słuchawkę i wrócił do samochodu. Wyjął kluczyki z kieszeni, ale nie otworzył drzwiczek. Patrzył na drzewa tworzące bramę nad Parker Road. - Co pan powiedział? - Tylko sześć mil - LeFevre powtórzył słowa, które, jak sądził, wypowiedział do siebie. - Tylko, jak tylko. Zdarzyło mu się przejechać na rowerze sto trzydzieści mil w jeden dzień. A potem w nocy miał jeszcze dość siły, żeby kochać się z Megan. - Chciałbym zostawić tu samochód na jakąś godzinkę albo dwie. - Nie mamy parkingu. - No więc proszę zmienić olej i wyważyć koła. - Wyciągnął z portfela trzy dwudziestodolarówki. - Ile czasu to zajmie? Chłopak chwycił banknoty. - Jakąś godzinkę albo dwie. LeFevre podszedł do samochodu, zdjął rower z bagażnika i oparł go o samochód. Volvo było białe i rzucałoby się w oczy z odległości kilku mil. Rower był czarny i bezgłośny, a nawet pomalowany w kamuflujące plamy. Zdjął kurtkę skórzaną i znalazł w bagażniku granatową bluzę. Włożył ją. Już miał zatrzasnąć bagażnik, gdy zawahał się, sięgnął po wędkarski przybornik i wyciągnął skórzaną pochwę z nożem z hartowanej stali o siedmiocalowym ostrzu. Przypiął go do pasa, zastanawiając się, co zrobią miejscowe gliny z uzbrojonym czarnuchem włóczącym się po bocznych drogach. Rzucił kluczyki sprzedawcy i postawił stopy na pedałach. Ruszając z miejsca - ulubiony moment w jeździe na rowerze - wskoczył na siodełko niczym John Wayne na konia. I zaczął szybko pedałować, aż beton, budynki i samochody zniknęły za nim, a świat wypełniła czarna kora, cienie i poruszające się ramiona poszarpanych konarów. Blada jak albinos dziewczynka wpatrywała się w niego. Miała ogniście rude włosy, jasną skórę i ledwie widoczne brwi. Nie spuszczała z niego wzroku ani się nie uśmiechała. LeFevre zahamował i zatrzymał się pod zwieszonymi gałęźmi szczwołu. Przejechał już jakieś trzy albo cztery mile od stacji benzynowej. Dziewczynka miała na sobie sukienkę z żółtego płótna. Nie potrafił określić jej wieku: równie dobrze mogła mieć siedem, jak siedemnaście lat. - Dobry wieczór - powiedział. Skinęła głową. - Widziałaś tu może dziś samochód? Szarą furgonetkę? Potrząsnęła głową. - Czy ktoś tam mieszka? - Nie mieszka. Ale jest tam miejsce. - Miała silny miejscowy akcent. Nie spuszczała z niego wzroku, ale w jej oczach nie dostrzegł ciekawości, aczkolwiek z pewnością był pierwszym czarnym facetem z dredami jadącym na rowerze za siedemset dolarów, jakiego widziała w tych lasach. - Jakie miejsce? - Obóz. - Obóz harcerski? - „Obóz” w tej okolicy znaczy tylko jedno, proszę pana. - Odnowa religijna. - Emma Vinton LeFevre była dumna ze swojego dziadka, pastora baptystów. Miała stare nagrania kościelnego chóru z lat czterdziestych przegrane na taśmę i często je puszczała, zwłaszcza gdy na obiad przychodzili prawicowi politycy. - Opuszczony? - Podobno. Czasami czuć dym i widać światła. Ale nikt tam nie chodzi. Nawet ja, chociaż ja chodzę wszędzie. O każdej porze dnia i nocy. - Myślisz, że ktoś mógł się tam wprowadzić? - Tak mówią dzieciaki. Mówią, że jest tam stary. Nazywa się James Matthews. - Kto to jest? - Kupił tę ziemię w latach pięćdziesiątych i głosił tu kazania, ale to jego chłopak miał naprawdę dar, tak wszyscy twierdzą. Stary, mówi moja mama, zwariował. Wie pan, co zrobił? - Powiedz mi - poprosił, przyglądając się bladym piegom na jej pozbawionej wyrazu buzi