Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

I nie jest niedobry i nie bije mnie też, ale trwoni straszliwie pieniądze, zaprasza przyjaciół, choć sam siedzi w długach po uszy, i nie pozwala nikomu, by za niego zapłacił. To jednak nie ma większego znaczenia, gdyż Velthurowie opiekują się nim i dostanie nowe szaty i niezrównane dary, gdy grobowiec będzie gotowy. Kiedy rozmawialiśmy, Aruns wytoczył się na podwórze i wyjął dużą amforę wina, którą ukrył w kupie słomy. Zerwał pieczęć, gdy wszedł do domu, ale nie zdołał wydobyć korka. Żona pomogła mu, otwarła zręcznie amforę, wydłubała wosk i opróżniła ją, wlewając zawartość do dużego krateru do mieszania, sądząc po obrazach, korynckiej roboty. W izbie stała także waza attycka najlepszego gatunku z czerwonymi figurami, ale z jednym uchem odbitym. Żona nie uraziła Arunsa i jego przyjaciół, mieszając wino z wodą. Przeciwnie, wyjęła najwspanialsze puchary, jakie miała w domu, i napełniła jeden także dla siebie. – Tak jest najlepiej – powiedziała i przepiła do nas, uśmiechając się doświadczonym uśmiechem mądrej kobiety. – Lata nauczyły mnie, że wszystko idzie lepiej, jeśli sama się upiję. Wtedy nie dbam już zbytnio o rozbite naczynia i meble, zniszczoną podłogę i odrzwia, które goście czasem zabierają ze sobą, gdy odchodzą. Podała mi puchar. Gdy wychyliłem, zobaczyłem, że był z najnowszej attyckiej ceramiki, a na dnie miał obraz satyra o koźlich nogach, który wlókł za sobą oporną nimfę. Pamiętam to jako symbol tej nocy, gdyż wnet przybyły dwie tancerki, zbudzone w środku nocy, a ponieważ izba nam nie wystarczała, przenieśliśmy się wszyscy na podwórze i do ogrodu, nie troszcząc się o spokój nocny sąsiadów. W Rzymie słyszałem, że tańce Etrusków, nawet najdziksze, są zawsze tańcami świętymi, wykonywanymi według dawnego zwyczaju dla uciechy bogów. Nie było to prawdą, gdyż kobiety odtańczywszy święte tańce z rozwianymi szatami, aby pozwolić mętnym oczom Arunsa wessać ich obraz, odrzuciły precz większość swoich szatek i tańczyły z czystej radości życia, z obnażoną górną częścią ciała, by cieszyć nas swoją pięknością. Niemal wcale nie potrzebowały wina do upojenia się, gdyż jeden z gości okazał się mistrzem gry na flecie, i nigdy, ani na wschodzie, ani na zachodzie, nie słyszałem równie podniecającego fletu. Bardziej niż wino rozpalał on krew w żyłach. W końcu obie piękne i namiętne kobiety tańczyły na oświetlonej księżycem murawie odziane tylko w naszyjniki z pereł, które jeden z gości rzucił im beztrosko w prezencie. Potem dowiedziałem się, że był to młody Velthurin, choć był on odziany równie skromnie jak inni, żeby nie odróżniać się od towarzystwa. Ale ten prosty strój nie mógł ukryć jego szlachetnych rysów, dumnie osadzonej głowy, migdałowych oczu i dobrze utrzymanych rąk. Także ze mną rozmawiał, przepijał do mnie i mówił: – Nie lekceważ tych pijaków, Turnusie. Każdy z nich jest mistrzem w swej dziedzinie, a ja jestem najmłodszy i najmniej znaczący w tym towarzystwie. Jeżdżę wprawdzie nieźle konno i umiem używać miecza, ale mistrzem nie jestem w niczym. Wskazał obojętnie na tancerki, obie w pełni rozwinięte kobiety, i powiedział: – Jak widzisz, one też są mistrzyniami w swoim fachu. Dziesięć lub dwadzieścia lat codziennych ćwiczeń potrzeba, zanim człowiek potrafi odtwarzać swoim ciałem to, co boskie. Odparłem: – Umiem przykładać pełną wartość do tego, co widzę, i towarzystwa, które mam, o szlachetny. Zwrócił widocznie uwagę, iż zdaję sobie sprawę, że jest szlachetnie urodzony, ale nie wziął mi tego za złe. Na tyle był młody i próżny, mimo że należał do rodu Velthuru, a żaden Velthuru nie musi być próżny, gdyż jest tym, kim jest. Był z tak starego rodu, że zdaje mi się, iż nieświadomie poznawał mnie, dlatego nie zastanawiał się, jak to się stało, że znalazłem się w tym towarzystwie. Ale to zrozumiałem dopiero dużo później. Aruns był teraz tak wylewnie życzliwie usposobiony do całego świata, a także i do mnie, że skorzystałem z okazji, by go zapytać: – Mistrzu, dlaczego pomalowałeś konia na niebiesko? Aruns wpatrzył się na mnie zdumiony mętnym wzrokiem i odparł: – Bo on był niebieski, kiedy go widziałem. – Ale przecież – zdziwiłem się – nigdy jeszcze nie widziałem niebieskiego konia. Aruns nie rozgniewał się, potrząsnął tylko głową z ubolewaniem i rzekł: – W takim razie bardzo mi ciebie żal, mój przyjacielu. Więcej nie mówiliśmy już o tym, ale jego słowa wiele mnie nauczyły. Od tej pory często mogłem widzieć na własne oczy, że koń był niebieski, jeśli, kolory wokół niego czyniły go takim. Następnego dnia byłem bardzo chory i ciało moje oczyszczało się w sposób taki, jak to przepowiedział Aruns