Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

 Porozmawiamy pózniej.  Dobrze  zgodziBa si Pat z wahaniem.  Ale musisz przyzna, |e byBa przygnbiona. 255  Och, bez dwóch zdaD. Bez dwóch zdaD. Dobrze si zBo|yBo, |e ten Fairbrother si tu znalazB.  Tak, to prawda. Có|, my ju| pójdziemy, Ryszardzie. Daj mi zna, je[li bd mogBa w czym[ pomóc.  Oczywi[cie, nie omieszkam.  Ryszard przymru|yB oczy, aby okaza, jak powa|nie traktuje t ofert.  To cudowne z waszej strony, |e przyszli[cie. Kiedy Ryszard staB na progu, czekajc, a| bdzie mógB zamkn drzwi, Harry odwróciB si i zrobiB kilka kroków wstecz.  Powiedz, jaki to adres  zaczB, a znalazBszy si poza zasigiem uszu Pat, dodaB:  Ple-ple, niewa|ne. ChciaBem tylko powiedzie, |e ona j lubi, je[li w ogóle mo|esz w to uwierzy.  W tej chwili mog uwierzy we wszystko.  W porzdku, dzikuj  powiedziaB gBo[no, odwracajc si i machajc rk.  Zadzwoni rano  zawoBaB jeszcze. Zaraz potem zjawiB si Godfrey.  ZaBatwione  powiedziaB.  Wezmiemy taksówk?  Mo|emy jecha moim samochodem  odparB Ryszard, otwierajc drzwi.  Chyba mo|emy zostawi j sam? Godfrey zerknB na zegarek.  Je[li to uspokoi twoje sumienie, kiedy usidziesz u jej wezgBowia, to jestem pewien, |e nie wtpisz, i| nie bd ci zatrzymywaB. Co do samochodu, to przepraszam, ale wol taksówk, bo mo|emy mie ochot porozmawia. Mimo to dzikuj. Ryszard nie pragnB wcale rozmowy, Godfrey za[ chyba tak, bo nie ujechali jeszcze daleko, kiedy si odezwaB:  Nadal czuj si odrobin skruszony na my[l o tym, co przed chwil zaszBo. Bywaj w |yciu takie chwile, |e zwykBe okoliczno[ci zdaj si skBania nas do obrania takiej a nie innej linii postpowania. To tak, jakby... jakby nasze wBasne skBonno[ci i do[wiadczenie nie miaBy na to wpBywu.  My[l, |e rozumiem.  W tym konkretnym przypadku nic nie mogBem poradzi na to, |e przypadBa mi w udziale rola kogo[ wywy|szajcego si moralnie ponad ciebie. To byBo odruchowe. Kiedy drapie|nik dostrzega sBabsze zwierz zrywajce si do ucieczki, nie 256 4V0 innego wyboru, ni| rzuci si za nim w pogoD. To nie jest kwestia woli.  Nie.  Chc przez to powiedzie, |e wcale nie odczuwam nad tob najmniejszej moralnej wy|szo[ci. W koDcu to ja odszedBem od Kordelii, porzuciBem j. Ty tego nie zrobiBe[.  Nie, jeszcze nie.  A to pociga za sob od samego pocztku pewne zaBo|enia moralne. Wiesz, kiedy ona si tak rozwodziBa nad tym, jakie to z niej |aBosne stworzenie, jak bardzo j przeraziBe[ i w dalszym cigu przera|asz, stanBy mi przed oczami jak |ywe liczne sytuacje z mojego z ni maB|eDstwa. Gdy nie wiedziaBem nigdy, czy faktycznie ma na my[li to, co mówi, a potem dochodziBem do wniosku, |e nie bardzo dociera do niej znaczenie tego, co ja do niej mówiBem. Nancy jest zupeBnie inna. Wie o tym wszystkim