Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Nie radzę ci dać się uwieść - mówił Stary - prędzej ty głową nałożysz i swoim księstwem, niżeli moje zajmiesz miejsce. - Ja też go nie chcę - odpowiedział Kaźmierz z pewną wyższością i zimną krwią patrząc na rozjątrzonego brata - nie chcę go! - Choćbyś chciał, to go nie dostaniesz! - odezwał się Mieszek. - Ten tłum oszalały, któremu biskup buntownik dowodzi i głupi wojewoda, nowe prawo chce wprowadzać! Ja mojej władzy i panowania nie winien ich łasce ani ich wyborowi, ale mojemu starszeństwu, a przy prawie moim stać i trzymać je będę. Król ojciec nasz miał wolną wolę rozporządzać tym swoim krajem dziedzicznym, było to jego mienie, krwią kupione; rozdzielił je, naznaczył, kto ma panować; ziemian się o to nie pytał i ja łaski ich prosić nie będę! Oni u mnie tyle znaczą, co kmieć i osadnicy; słuchać muszą i będą. Biskupom się ja nie dam na równi z nami rozsiadać! Kaźmierz słuchał bez wzruszenia. - Czyń, co chcesz i do czego masz prawo - rzekł - to nie moja rzecz. Ja niczego nie pragnę, tylko spokojnie siedzieć w domu, Boga chwalić, a zabawiać się, jak mi się zda. Mieszek patrzał nań pilno; badał, czy mówił prawdę. - Tak, z tym ci lepiej będzie - począł przechadzając się tam i sam przed stojącym bratem. - Nie radzę ci ani warchołów słuchać, ani się zadzierać ze mną. Dziesięć razy mogą mnie wyrzucić z Krakowa, wrócę jedenasty raz i nie daruję swojego, wrócę siłą, wojną, zdradą, a moje prawo strzymam. Rozumiesz to? - Rozumiem dobrze - odparł chłodno Kaźmierz - to twoja rzecz! - A twoja mieć rozum i nie dać się tym ludziom pochwycić w kleszcze, bo między nimi a mną ty zostaniesz na miazgę zgnieciony. Mieszkowi jakby tchu zbrakło, pociągnął powietrza, gniew obejmował go coraz większy. Powoli Kaźmierz przystąpił doń i ujął go w ramiona. - Mieszku - zawołał błagająco - uspokój że się. Jeśli kto, to ty mnie od dziecka znać powinieneś. Wiesz, żem nigdy nie pragnął wiele, a od żądzy panowania Bóg mnie strzegł i sił mi nie dał po temu. Przypomnij sobie, żem po śmierci Bolka miał Kraków w ręku, a ziemianie przede mną klęczeli prosząc, abym został z nimi. Dla ciebie im odmówiłem znając, com starszemu winien. Mieszek, jeszcze nie uspokojony, wyrwał się z objęć jego. - Nie o ciebie szło i idzie warchołom - począł żywo - nie ciebie oni chcą! Dawno do tego dążą, aby prawa nasze dziedziczne znieśli, a sobie wolność wybierania panów, jakich chcą, i zrzucania ich zdobyli. Ale pókim ja żyw, nie dam im tego. Jutro nas wszystkich wygnają, aby obcego posadzić. Kaźmierz słuchał go smutny. - Dlatego - dodał Stary - chcą ciebie na Kraków i na mnie prowadzić. Tyś słaby, ulegniesz biskupowi, wojewodzie i krzykaczom, ale pomnij, że tu nie o mnie idzie, jak o głowę twą i dziecka twojego. - Bracie! - odezwał się Kaźmierz - krzywdzisz mnie. - Przestrzegam cię! - odparł Mieszek groźnie, przechadzając się ciągle. - Chcesz zapewnień z mojej strony? - Jakich? - przerwał Stary. - Ty mi żadnych dać nie możesz nad jedno! Jedź do mnie do Krakowa i siedź przy mnie. Spojrzał nań. Kaźmierz głową potrząsał. - Tego nie uczynię - odparł - byłaby to niewola dla mnie upokarzająca, ciebie obwiniająca. Nie mając mnie, jeśli im idzie o nowego pana, wezmą Leszka... - To pisklę schorzałe! - zaśmiał się Stary pogardliwie. - Zapewne! Im co słabsze, to lepsze; mocnej ręki nie znoszą nad sobą, a im potrzeba żelaznej. Potrzeba żelaznej - dodał - jeżeli się te ziemie nie mają rozpaść na szmaty i kawałami pójść w obce ręce. Nie! nie! Tę żelazną rękę ja mam i nie dam się ojcowiźnie Chrobrego roztrząść i przepadać. Zmilczał chwilę. - Na Kietlicza krzyczą... - począł. - Kietlicz sługą jest u mnie, ja nim obracam. Co on czyni - ja robię. Drę ich ze skóry, aby mi siedzieli cicho. Za małom zrobił jeszcze, nie posiałem dość trwogi, kiedy się ruszać śmieją! Biskupa przecherę dawniej potrzeba było uwięzić! - Mieszku, bracie! - przerwał Kaźmierz gwałtownie. - Biskupa! pasterza! Abyś wszystkich duchownych i Rzym oburzył na Ciebie? Duchownego tknąć! Mieszek szydersko, gorzko się uśmiechnął. - Chcesz, abym ja im dał u siebie, obok siebie, nad sobą panować? Ani ja, ani ty, ani nikt panem nie będzie, póki biskupi z nami na równi siadać nie przestaną. Dumę ich trzeba ukrócić. Pierwszymi sługami być muszą, nie więcej. Pobladły ze wzruszenia i z trwogi Kaźmierz z błaganiem zbliżył się powtórnie do brata. - Bracie! Pomstę Bożą ściągniesz na siebie! - wykrzyknął. - Ja się do ich ołtarza nie mieszam, ani Gedkowi księży święcić, ni mszy odprawiać nie bronię, ale wara im mieszać się do spraw moich i chcieć stawać sędziami nade mną!! - Słudzy Boga! Bóg stoi nad nami! - przerwał Kaźmierz. - I jam też nie bez Boga - zawołał Mieszek. - Wiesz, żem zakonników sprowadzał, osadził, nadał im włości i ubogacił na chwałę Bożą. Imię Pańskie niech się święci na niebie i ziemi, ale ład musi być na niej, a gdzie dwu panów, tam żadnego; gdzie nas dwu, tam wojna wieczna! Nie zdawał się tego młodszy rozumieć i smutnie spuścił głowę. - Bracie - odrzekł - więcej pewnie nade mnie masz rozumu, ale dlaczego wojnę z Bogiem chcesz wieść, bo ze sługami jego? Oni ci pomocnikami będą, nie wrogami, ale ty im bądź bratem, - Panem im, a nie bratem muszę być - zawołał Stary dumnie