Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Palpatin'e, siedzący za wielkim biurkiem, przysłuchiwał się relacji Jedi z wyrazem głębokiej rozpaczy na twarzy, stojący zaś obok Mas Amedda sprawiał wrażenie bliskiego łez. Kiedy Mistrz Windu streścił wiadomość otrzymaną z Geonosis, w gabinecie na bardzo długą chwilę zapadła grobowa cisza. Yoda, wsparty na małej lasce, spojrzał na Baila Organę - kompetentnego polityka, któremu ufał - i nieznacznie skinął głową. Senator z Alderaana zrozumiał sygnał i rozpoczął dyskusję. - Gildia Handlowa przygotowuje się do wojny - powiedział. - moim zdaniem, raport Obi-Wana Kenobiego nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości. - O ile jest ścisły - odrzekł szybko porywczy Ask Aak. - Jest - zapewnił go Mace Windu. Słowa Mistrza w zupełności wystarczyły Askowi Aakowi. Yoda domyślił się, że skory do czynów senator wtrącił tę uwagę tylko po to, by Jedi otwarcie potwierdzili wagę raportu, a tym samym zaszczepili w zebranych przekonanie, iż Republika istotnie jest o krok od katastrofy. - Hrabia Dooku musiał zawrzeć z nimi jakiś pakt - rzekł Kanclerz Palpatin'e. - Trzeba ich powstrzymać, zanim będą gotowi do wojny - dodał Bail Organa. Jar Jar Binks podszedł bliżej, trzęsąc się ze zdenerwowania, ale przynajmniej trzymając długi język w zamkniętych ustach. - Wybaczycie, wasza szanowna Wielki Kanclerzu, łaskawco - zaczął Gunganin. - Może te Jedi powstrzymać armia buntowników? - Dziękuję, Jar Jar - odparł uprzejmie Palpatin'e. - Mistrzu Yodo, ilu Jedi moglibyście wysłać na Geonosis? - W całej galaktyce tysiące są rycerzy Jedi - odrzekł Mistrz. - jednak do tej misji tylko dwie setki wysłać możemy. - Z całym szacunkiem dla Zakonu, tylu może nie wystarczyć - stwierdził Bail Organa. - Drogą negocjacji Jedi utrzymują pokój - odparł Yoda. - Wojny zaczynać nie zamierzamy. Głęboki spokój mistrzów zdawał się rozniecać tym większe emocje w Asku Aaaku. - Koniec debaty! - zawołał. - Potrzebna nam teraz armia klonów, o której mówił Mistrz Windu. Yoda wolno opuścił powieki, wiedząc, że senator ma rację. - Niestety, to nie koniec debaty - sprostował Bail Organa. - Senat nie zgodzi się na użycie armii, póki separatyści nie zaatakują. A wtedy najprawdopodobniej będzie już za późno. - To poważny kryzys - ośmielił się wtrącić Mas Amedda. - Senat musi przyznać Kanclerzowi nadzwyczajne uprawnienia! Wtedy wystarczy jednoosobowa decyzja, by wykorzystać armię klonów. Głęboko poruszony Palpatin'e odchylił się w fotelu. - Ale który z senatorów odważy się wystąpić z tak radykalną propozycją? - spytał z wahaniem. - Ja! - zadeklarował Ask Aak. Siedzący obok niego Bail Organa roześmiał się bezradnie i pokręcił głową. - Obawiam się, że ciebie nie posłuchają, przyjacielu. Ani mnie - dodał szybko, gdy Ask Aak posłał mu groźne spojrzenie. - Zbyt wiele politycznego kapitału zmarnowaliśmy na dyskutowanie o filozofii poczynań separatystów i namawianie naszych kolegów do działania. Je-żeli wychylimy się teraz, nasi koledzy uznają, że popadamy w wielką przesadę. Potrzebny nam głos rozsądku, głos kogoś, kto biorąc pod uwagę aktualną sytuację, gotów jest nawet diametralnie zmienić swoje poglądy. - Jaka szkoda, że nie ma tu pani senator Amidali - westchnął Mas Amedda. Jar Jar Binks bez wahania wystąpił na środek. - Moja móc, Wielki Kanclerzu - rzekł Gunganin, prostując obwisłe ramiona. - Moja wielki przyjaciel senator - dodał, spoglądając na zebranych. - Moja dumnie zaproponować wnioska o specjalne uprawnienie dla Wasza Ekscelencja. Palpatin'e przeniósł wzrok z roztrzęsionego Gunganina na Baila Organa. - Zastępuje Amidalę - stwierdził senator z Alderaanu. - Według zasad obowiązujących w senacie, słowa Jar Jar Binksa są odbiciem intencji pani senator Amidali. Palpatin'e smutno skinął głową. Yoda wyczuł jego strach i pomyślał, że przeczuwa, iż lada chwila znajdzie się w trudnym położeniu - W sytuacji, w jakiej ani on, ani Republika, nie znaleźli się nigdy dotąd. Obracając się wolno w polu siłowym, otoczonym błękitnymi wyładowaniami energii, Obi-Wan Kenobi mógł tylko patrzeć bezradnie na hrabiego Dooku, który właśnie wszedł do sali. Twarz byłego Jedi wykrzywiał grymas zatroskania, w którego szczerość więzień bardzo wątpił. Elegancki mężczyzna zatrzymał się i uniósł głowę. - Zdrajca - warknął Obi-Wan. - Witaj, przyjacielu- odrzekł Dooku. - To, oczywiście fatalna pomyłka. Gospodarze posunęli się za daleko, to po prostu szaleństwo! - Wydawało mi się, że ty tu rządzisz, Dooku - odparł Kenobi, starając się mówić spokojnie. - Zapewniam, że nie miałem nic wspólnego z tym, co cię spotkało - powiedział z naciskiem. Sprawiał wrażenie urażonego tym oskarżeniem. - I obiecuję ci, że natychmiast wniosę petycję w tej sprawie. Muszą cię uwolnić. - Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Mam zadanie do wykonania. - Obi-Wan dostrzegł lekką zmianę w wyrazie twarzy hrabiego, krótkotrwały przebłysk... gniewu? - Czy wolno spytać, dlaczego rycerz Jedi znalazł się w tak odległych stronach? Obi-Wan zastanawiał się przez chwilę i doszedł do wniosku, że ma niewiele do stracenia. Jeżeli ma dotrzeć do prawdy, musi przycisnąć Dooku. - Śledziłem łowcę nagród, niejakiego Janga Fetta. Znasz go? - Z tego, co wiem, nie ma tu ani jednego łowcy. Geonosjanie nie darzą ich zaufaniem. Zaufanie! Dobre sobie, pomyślał Obi-Wan. - Trudno mieć do nich pretensje, prawda? - odezwał się beztrosko. - A jednak zapewniam cię, że on tu jest. Hrabia Dooku milczał przez chwilę, a potem skinął głową, jakby przyznawał więźniowi rację. - Doprawdy, wielka szkoda, Obi-Wanie, że nasze ścieżki nie skrzyżowały się wcześniej - odezwał się w końcu głosem pełnym ciepła. - Qui-Gon zawsze mówił o tobie z wielkim uznaniem. Żałuję, że nie ma go już wśród żywych. Przydałaby mi się teraz jego pomoc. - Qui-Gon Jinn nigdy by się do ciebie nie przyłączył