Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Walnąłem ręką w nagą powierzchnię szarego plastyku, co wywołało małą burzę na owym oceanie. Świadomość powoli powracała na brodate oblicze. Na koniec uniósł się niepewnie na łokciu, co wprawiło książki, butelki, puszki piwa, pudełka po pizzy i karty tarota w stan lekkiego falowania. Zmrużył oczy, które po nocnej zabawie były o wiele bardziej zaczerwienione aniżeli moje po długiej podróży. Mruknął do mnie „cześć”, schylił się i otarł czoło rękawem swetra. Przysunąłem sobie najbliższą skrzynkę po pomarańczach i zacząłem oświecać go w materii najnowszych oregońskich plotek. Żadna z nich nie zrobiła na nim większego wrażenia, aż do chwili, gdy wspomniałem, jaki jest powód mojej obecności. Zareagował jak czuły sejsmograf. - Jedziesz dokąd pisać o czym? - Do Pekinu. Pisać o Chińskim Maratonie Międzynarodowym. - Do Pekinu? W Chinach? Boże Miłosierny. Człowieku, ty możesz sprawdzić, co się stało z Fung Yu-lanem! - Z kim? - Doktorem Fung Yu-lanem! - wykrzyknął duchowny. - Mistrzem Fung Yu-lanem! Jest on jednym z najbardziej poważanych filozofów nowoczesnego świata! A raczej był... Odczekał chwilę, aż uspokoi się fala zaskoczenia i rozpoczął: - Nie przesadzam. Jeszcze dwadzieścia pięć lat temu Fung uznawany był za najjaśniejszą gwiazdę na filozoficznym firmamencie Wschodu, światło przewodnie dla panfenomenalistycznych podróżników, przez ponad pół wieku! I wtedy, pewnego dnia, nagle - puf! - i nie ma. Najmniejszego śladu. Wszelkie dowody na jego istnienie są wymazane, pogrzebane w głębiach przez ów walec zwany Rewolucją Kulturalną. Przypomniałem mu, że w Chinach będę się zajmował się relacjonowaniem wyścigu, nie zaś odkopywaniem starożytnych skamieniałości. - A przynajmniej tego spodziewają się po mnie pewni producenci butów, którzy są właścicielami wysyłającego mnie do Chin magazynu sportowego. Lepiej być posłusznym. Jak to się mówi: oni płacą rachunki. - Co nie oznacza, że musisz poświęcać im każdą minutę swego życia, prawda? - upierał się. - Możesz pracować nad artykułem, a trochę zajęć nadobowiązkowych jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Jeśli jednak będą się stawiać, powiedz tym kapłanom, że mogą sobie poodgryzać języki. Powiedz im, aby zjedli swoje podeszwy. Odszukanie Funga jest ważniejsze niż wszelkie burżuazyjne derby. Ten człowiek to nie pierwsza lepsza skamieniałość, to rzadki okaz. Ha, to jest - zaczekaj! Pokażę ci, czym on jest. Pastor puścił moją dłoń i wszedł na materac. Przebrnął przez galerię i dotarł do przeciwległej ściany, gdzie ustawiono skrzynki po pomarańczach, odgrywające rolę półek i szuflad. Zaczął szukać czegoś między książkami, setkami książek, sprawdzając tytuły, odrzucając je i ani na chwilę nie przerywając gadaniny. - Sześćdziesiąt kilka lat temu młody filozof Fung zauważył, że wszyscy jego koledzy po fachu są gorącymi wyznawcami wschodniej albo zachodniej doktryny. Te zaś nigdy sienie spotkają, tak? Transcendentalizm kontra egzystencjalizm. Bodhisatwa dłubiący sobie w pępku pod drzewem bo kontra bolszewik budujący bomby w piwnicy. Wrogość między tymi obozami istniała od wieków, to tak jak z dwoma wściekłymi buhajami, które w ferworze walki zakleszczyły się rogami, tracąc energię aż do końcowej, wspólnej śmierci głodowej. Nasz bohater zdecydował, że to nie jego para kaloszy. Albo klapek - chinek, wszystko jedno. Czy była jednak jakaś alternatywa? Albo Wschód, kochany, albo Zachód. I wówczas, pewnego pięknego dnia, uchwycił ulotny błysk trzeciej możliwości, radykalnej nowej możliwości, prawdopodobnie tylko dla intelektualnie zuchwałych. Tak radykalnej, że nawet młodziutki Fung nie pobiegł rozgadać jej na akademiach, wschodnich czy zachodnich. Postanowił uznawać aż dwa klasyczne strumienie myślenia, lecz nigdy nie stać się wyznawcą żadnego z nich. Zamiast tego poświęcił się temu, co ja nazywam „Metodą mostu”. Był to koncept empiryczny, który spinał dwa przeciwległe brzegi ludzkiego doświadczenia! Dość skomplikowane zadanie inżynierskie, prawda? Ten facet to Frank Lloyd Wright, Dag Hammarskjóld i Marco Polo razem wzięci. Teraz rozumiesz? Nie za dobrze, ale mimo to skinąłem głowę pod wrażeniem fachowych, jak zawsze, wywodów mego przyjaciela. - Od tego czasu pracował wyłącznie nad szczegółami swego mostu. Zapamiętaj: nazwisko „Fung” oznacza „Siła na przebycie dzikiego potoku”. Chodzi o mityczną rzekę barbarzyńskiego plemienia Mandżurów. Jego imiona zaś oznaczają „Wybrany przyjaciel”. Gdy złożymy to wszystko do kupy, otrzymamy: „Wybrany przyjaciel przekraczający potoki”. Jasne? Jego życie potwierdziło trafność przydomku. Przez pół wieku ten człowiek, który chciał połączyć dwa brzegi, podróżował naokoło świata, dając odczyty, publikując i nauczając. I ucząc się samemu. Pod koniec lat trzydziestych za darmo wykładał przez rok na Harvardzie, twierdząc, że zależy mu na sposobności poznania naszej nowoczesnej muzyki jankeskiej. Jedynym wynagrodzeniem, które zabrał z powrotem do Chin, była waliza pełna płyt, podarowanych mu przez studentów. Ach! Oto i on... Odnalazł w końcu pożądany tom. Zszedł z materaca, z każdym krokiem wzbijając kurz ze skórzanej powłoki. Już na podłodze otworzył książkę i pochylił się nad wybraną losowo kartką. Przez chwilę studiował ją w nabożnym skupieniu, nieświadomy śmieszności swojej pozycji, która jako żywo przypominała statuy aktów Rodina. Następnie z westchnieniem zamknął książkę i podniósł na mnie oczy. - To dla mnie rzecz najważniejsza, chłopie, abyś wciągnął się w tę sprawę. Z tego powodu mam zamiar złamać jedną ze swoich podstawowych zasad i pożyczyć książkę w sztywnych okładkach. Po raz ostatni pozwolił palcom popieścić twardą powierzchnię, potem podał mi książkę. Podszedłem z nią do skrzynki obok brudnego okna, aby odczytać to, co pozostało ze złotych liter na grzbiecie: „Duch chińskiej filozofii”. Na pierwszej stronie przeczytałem, że praca przetłumaczona została przez E.R. Hughesa z Oxfordu i wydana przez Routledge and Kegan Paul Ltd. w Londynie, w roku 1947. Stempel na karcie tytułowej informował, że pozycja jest własnością Oddziału Druków Rzadkich Biblioteki Uniwersytetu Kalifornijskiego, zaś kartka przyklejona z tyłu wskazywała, że książka przetrzymana jest prawie szesnaście lat