Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Stary mędrzec mrugnął do niego filuternie zza pleców Demona i poszedł dalej wiosennym gościńcem. Czy była to jedyna pociecha? Raczej błogosławieństwo, najistotniejszy składnik miłości. Jurewicz spojrzał na bóstwo wodne: Dniepr, na wstępujące i opadające korzeniotworzenia złotych cerkiewnych kopuł. Ostatnie spojrzenie jest spojrzeniem pierwszym, świeżym jak bylina. Nieśmiertelny mój hymn tylko krew potrafi zaśpiewać i twoje wody. Słyszę: Ocalę syny, córki i zagrodę Kija, nic więcej! Czystej wody lament, łzawienie, łzą się stawanie, pokątnopokutne pokłony w stronę bóstw przeróżnych, jesteś muzykalny, na ethosie rycerskim zagraj, snem jesteś, w śnie najgłębszym resztę dopowiem: leżat’ i mnie w zemle syroj! Napiew uniłyj nado mnoj w dolinie wietier raznisiot: drugoj piewiec po niej projdiot i uż nie ja, a budiet on w razdumie pięt’ wieczernyj zwon! Słyszysz, ucichła kanonada. Chrobry mieczem o bramę uderzył, klingę wyszczerbił. Spojrzenie na słońce: ach! na zielska kwitnące: ej’ maj, rozpasanie ożywionego istnienia i jeszcze ta konnica genezę wschodu kopytami budząca. Jak duszę odnaleźć w takiej nawale materii? Nie klnij na średniowiecze, ono odnalazło duszę żywą i prawdziwą, z wszelkimi szczepami i przypadłościami, wiekuistą i do rozwoju przysposobioną. Nie odnawiaj śladów ojca, lecz nie zapomnij o pradziadach. Niegdysiejsza ale twoja to melodia prawdziwa, zaprzańcu jeden! Nie zapomnij, skąd swój herb wywodzę, prężąc pierś zawołał Jurewicz, kropla wody święconej na pawim piórze w klejnocie jest zachowana. Chodź koniu, białogłowę powitamy, Taniuszę Siergiejewnę, błogosławioną pątniczkę kijowską. Jak się czuje moja złotowłosa? Nie uschła z tęsknoty. Bogu niech będą dzięki, twoją nieobecność Lermontow zapełnił. W swoim galowym mundurze Tengińskiego Pułku zjawiał się zawsze po północy. Villona po francusku recytował i wiekopomne dysputy prowadził, aż go trzeci kur wyganiał. Nie skalał czci Tatiany sam się kalając błędnym rycerstwem, świecę mu zapal w Ławrze Pieczerskiej, święty to przecież, nie przez wielką wiarę, lecz przez demiurgiczną siłę, ja ci to mówię, syn jego ziemski, lecz nie z czci synowskiej płyną moje słowa, ale z prawdy przedwiecznej przefiltrowanej przez sceptycyzm. Dużo jest gwiazd we wszechświecie, mniej gwiazd i śnieżynek w zamieci, ale więcej niż zgasłych i nie narodzonych idei, lecz planeta nasza eldoradem najzacniejszym, bo z gliny miłości ulepiona na kształt serca tęskniącego i otwartej myśli. Wiem, do kogo wracam i z kim wiążę dalszy szczęśliwy los, lecz żal opuszczać ziemię. Ech, jaki okrutny żal i to ludzkie wielkie rozrzewnienie w mgnieniu oka 52 spaliło ciało Demona, a lekki podmuch rozwiał prochy po stepie. Kacerska panichida? możliwe, lecz hoc est corpus meum, proskura ziemi, co naturalne naturze. I w tej samej chwili zaczęły bić wszystkie dzwony w kijowskich cerkwiach. Z radości czy trwogi? Księgę dźwięku należy znać na pamięć, słowo, dźwięk i obraz to Etymasja Trójcy. Dzwon to najcudowniejsze połączenie materii nieożywionej z duchem. Umiera coś czy coś się rodzi, gdy sarmata przychodzi z drużyną wojów? Pluskały wody, pragnienie ich koni gasząc i z ciekawością patrzyły w zamglone oczy trupów w dół rzeki płynących. Powiedz, brzegu gliniasty, twoje stopy przed historią stały tu, w ziemię wrósł twój tron, lecz piersi nagiej nie chowasz i oczu nie mrużysz, zanuć dumkę pogańską: rozumiem was, topielice nieznane, i słyszę, jak rodzą się miecze i kiełkują kości. Ocuć się, ocuć, oblecz w siłę ramię Lilith, najsłodsza ziemia jest niemową, myślotrawy odpowiadały rzucając urodę w lustro wody, ciesząc się krasą warkoczy splatały obrazy mówiące, podpowiadające, wyjaśniające i z miejsca na miejsce przenoszące: po dwakroć śmiertelny ten, kto nie zdoła wypiec w paleniskach myśli choćby jednego bochenka chleba. A kto miesił chleb, którego spożywał Michał Jurewicz siedząc już na brzegu Dniepru i chłonąc pluskopytaniamyślotrawoobrazy? Ustami ziemi jest grób, ziemia mogiłami przemawia, przeszłość i przyszłość w tym pucharze jak szampan najprzedniejszy musuje. Zerknij w tę czeluść: naga prawda, taka jak Bóg ją stworzył, oczy zamkniesz z wrażenia, mimowolnie kielich burgunda przechylisz i krzykniesz: in vino veritas. Złudna, ale najpiękniejsza. A co złudą nie jest, chichotały wody tej ziemi, snem się stanie, ironicznie zawodziły zmarszczki srebrne rzeki tej, Predysława łaskawie nie spojrzała, ej, aj, ej, na jeszcze nie króla Bolesława, który był wielki i ciężki, że ledwo go koń nosił, lecz umysł miał bystry, przednią intuicję, męskie rysy i zdrowe plemniki. Czyżby znowu Świętopełk przeklęty z kołobrzeskim biskupem Reinbernem na Wzgórzu Włodzimierza nowe laski kuć chcieli?, Miasto bogate. Chrobry biedny: dwa smoki, które patrzą na królewską córkę jak na powszednie jadło. Tylko dąb stoi nie patrząc na nikogo i zaklętymi skarbami jak liśćmi szeleści. Ja święta, on błogosławiony, a wokół zjawy z pieczęciami ziemi na oczach i wiecznie krwawiącą włócznią