Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Poszliśmy tam, by założyć na siebie przemoczone ubrania, a potem zacząć na nowo wędrówkę po dobre lub złe, tam gdzie los zechce nas zaprowadzić. Widać często, jak kieruje nami bezpośrednio wola mocy nadprzyrodzonej, nie ślepy los nas prowadzi czy — jak powiadają — przypadek. Poczynaniami naszymi rządzi wszechmocne przeznaczenie, jest ono nieubłagane, lecz rządzi się zawsze swymi odwiecznymi prawami. Czy gawędzimy, czy żywimy na coś nadzieję, czy spędzamy mile czas, jest ono miedzy nami chłodne i niewidoczne, ostudzając bijące serce niepokojącą myślą o przyszło- ści. Gdy zaś cierpimy, gdy wydaje się nam, iż zostaliśmy porzuceni i zapomniani, również wtedy stoi ono obok nas i ciepła fala, która przenika piersi, pozwala przeczuwać istnienie lepszego świata. Nie odczuwamy wyraźnie swej nicości, doznajemy jej jedynie wraz z radością, jaka towarzyszy przemijaniu niebezpieczeństwa, gdy spadającą skałę powstrzymuje nagle niewidzialna ręka. I wówczas uznać trzeba, iż wszystkim kieruje moc nadprzyrodzona i że nasza wolna wola w działaniu przypomina wolę dziecka pragnącego chodzić, choć jeszcze chodzić nie umie — przewraca się, o ile nie podtrzyma go opiekun. Szliśmy wzdłuż brzegu nieświadomi, ze nie była to najbezpieczniejsza droga i około godziny drugiej w nocy dotarliśmy do małego, granicznego polskiego miasteczka, Dobrzynia*6. Z radością ujrzeliśmy palące się w każdym domu światło i pomyśleliśmy, iż mieszkańcy już wstali, lecz na próżno pukaliśmy do wszystkich drzwi, nikt nam nie odpowiedział. Zapomnieliśmy po prostu, że Polacy są w większości głęboko wierzącymi katolikami i palące się światła nie miały wcale rozjaśnić ulic ani też nie paliły się dla nas czy mieszkańców miasta, lecz oświetlały krucyfiksy, umieszczone w małych kapliczkach. Marzliśmy, gdyż mokre ubrania pozbawiły nas całego ciepła, które dał forsowny marsz. Pukaliśmy więc nadal do drzwi z gwałtownością świadczącą, jak wielką moc może mieć zmęczone ciało człowieka nad jego duszą, która, choć wolna, musi często dostosowywać się do swej ziemskiej skorupy, buntując się i powstając przeciwko temu, co owa materialna szata nakazuje. Długo jeszcze włóczyliśmy się w ten sposób po ulicach miasteczka, naruszając spokój nocny. Wędrówkę naszą przerwał nagle jakiś człowiek, który krzyknął za nami kilka słów po polsku, a w chwilę potem był pośród nas, wymachując nad naszymi głowami gołą szablą. Zaczęliśmy oczywiście z niezwykłym pośpiechem i zdecydowaniem tłumaczyć się, by umknąć potraktowania szablą i opowiedzieliśmy o sobie jak można najlepiej, unikając w ten sposób pchnięć dla nas przeznaczonych. Krzyczeliśmy „Jesteśmy Szwedami, gonieni przez Prusaków przepłynęliśmy Drwęcę, by dostać się do wojska polskiego". Polak, rześki i energiczny młody człowiek, opuścił szablę. Powiedzieliśmy mu wówczas, ze jesteśmy głodni i przemoczeni, szukamy mieszkania i jedzenia. Zrozumiał zupełnie dobrze nasze wyjaśnienia po niemiecku, ale nie umiał odpowiedzieć w tym samym języku, zawołał tylko z miłym uśmiechem „Dobrze pan!"** i pomógł nam znaleźć * W oryg. po polsku ** W oryg. „Dobreze Pan". gospodę, do której weszliśmy radośni na myśl o dobrym posiłku i miękkim łóżku. Wkrótce jednak doszliśmy do przekonania, że nie mieliśmy pojęcia o różnicy, jaka istnieje pomiędzy szwedzką a polską gospodą. Sądziliśmy w naszej naiwności, że znajdziemy przytulne i schludne pomieszczenie, gdzie miły ogień i dobry posiłek wynagrodzą nam trudy całego dnia. Żadne jednak z tych oczekiwań nie spełniło się. Izba, do której weszliśmy, robiła niemiłe i nie-porządne wrażenie. Na wiązkach słomy spali w ubraniach służący i dzieci, a gospodarz z gospodynią w podobny sposób spali w sąsiedniej sypialni. Dla wygody wstawiono nam do kąta drewnianą ławę. Straciliśmy już nadzieję, że dostaniemy pościel. Poprosiliśmy o jedzenie — jedzenia nie było, lecz każdy z nas dostał podłej wódki ze szklanką piwa i muszę przyznać, że był to niezwykle pożądany poczęstunek nawet dla Stenkuli, który pomimo iż w domu należał do towarzystwa trzeźwości i ściśle przestrzegał swej przysięgi, uznał trunek za lekarstwo i zapewniwszy sobie w ten sposób czyste sumienie, doznawał prawdziwej przyjemności. Tak więc różnica pomiędzy szwedzką a polską gospodą jest niesłychana. Spaliśmy dość dobrze w naszych mokrych ubraniach z plecakami pod głową i obudziliśmy się następnego ranka zdrowi i cali, a wkrótce potem stanął przed nami ów srogi Polak, który wymachiwał nam w nocy szablą nad głowami i oświadczył z całą charakterystyczną dla swego narodu serdecznością i wesołością, że jesteśmy mile widziani na polskiej ziemi. Miał dla nas zaproszenie na śniadanie do burmistrza*. Gdy poszliśmy za naszym przewodnikiem i zobaczyliśmy miasto w dziennym świetle, stwierdziliśmy, ze położone jest ono wzdłuż Drwęcy, dokładnie naprzeciwko Golubia, leżącego na pruskim brzegu rzeki. Dobrzyń utrzymuje łączność z Golubiem za pomocą mostu, pośrodku którego Prusacy zbudowali wysoki, drewniany płot jako mur oddzielający polską liberalną cholerę od prawowitego zdrowia Europy. Oczywiście drewniany płot z czasem gnije i rozpada się. U burmistrza, gdzie wkrótce przyszliśmy, znajdowało się kilku oficerów i całe towarzystwo przyjęło nas przyjaźnie, serdecznie i z entuzjazmem. Była to więc przemiła kompania, ponieważ zaś w Polsce używa się trzech języków — a to francuskiego, którym posługują się wyższe sfery, niemieckiego, używanego przez warstwy średnie i polskiego, którym mówią tylko klasy niższe**, * Autor używa określenia „gubernator miasta". ** Spotyka się wśród nich także ludzi, którzy mówią po niemiecku, a czasem nawet po łacinie (przyp. autora). mogliśmy od tej pory porozumieć się i po chwili czuliśmy się wśród naszych przyjaciół jak w domu. Ubawił ich bardzo opis naszej przeprawy przez rzekę, zwłaszcza że przez okno widać było straże pruskie na moście, które czujnie i z uwagą robiły obchód po drugiej stronie płotu. Radowało ich, że udało nam się szczęśliwie do nich dotrzeć, tym bardziej, że zwróciliśmy uwagę straży granicznej, Polacy bowiem nie lubili Prusaków widząc, iż ich neutralność w toczącej się walce jest tylko pozorna