Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Była to administracja dyletantów; albowiem ci urzędnicy, których wyznaczała partia, byli mianowani według zasady: oddali partii pewne usługi i za to zostają urzędnikami. Prawie nie pytano o ich kwalifikacje fachowe, do niedawna formalnie nieznane było amerykańskiej demokracji sprawdza- nie, egzamin czy coś w tym rodzaju. Przeciwnie, często reprezentowano taki punktu widzenia, że urząd powinien jak gdyby krążyć, kolejno prze- chodzić z jednych rąk w drugie, ażeby każdy mógł kiedyś dorwać się do żłobu. Rozmawiałem o tym wielokrotnie z robotnikami amerykańskimi. Poziom płacy i wykształcenia prawdziwego jankeskiego robotnika ame- rykańskiego jest wysoki. Płaca amerykańskiego robotnika jest wyższa niż niejednego asystenta z amerykańskiego uniwersytetu. Podczas gdy przybywający z Europy imigranci plasują się w dolnych warstwach spo- łeczeństwa, robotnicy ci całkowicie przejmują formy mieszczańskie, pokazują się w cylindrach, z żonami u boku. Ich żony, poza tym, że mają może nieco mniej ogłady i elegancji, zachowują się dokładnie tak jak inne ladies. Kiedy więc spotykałem takiego robotnika, pytałem go: jak 146 właściwie możecie pozwalać, aby rządzili wami ci ludzie, których osa- dza się na urzędach? Zawdzięczają oni przecież swoje urzędy partii i mu- szą w formie podatku od pobieranej pensji odprowadzać do partii okre- ślone kwoty. A po czterech latach muszą opuścić swoje urzędy, nie na- bywając prawa do emerytury. Nic dziwnego zatem, że wyciskająz urzędu tyle pieniędzy, ile tylko można. Pytam więc, jak możecie pozwalać, by rządziło wami to skorumpowane towarzystwo, które notorycznie krad- nie wam setki milionów? Otrzymywałem na to czasami charakterystycz- ną odpowiedź, którą pozwolę sobie przytoczyć tu w całej jej drastyczno- ści: „Nic nie szkodzi; wystarczy pieniędzy dla złodziei i wciąż jeszcze zostanie wystarczająco dużo dla innych, którzy chcą je zarobić - także dla nas. Plujemy na tych «zawodowców», na tych urzędników, pogar- dzamy nimi. Jeśli jednak urzędy obejmuje klasa ludzi wykształconych, z dyplomami, tak jak u was za oceanem - to ona będzie pluła na nas". To była dla tych ludzi rzecz decydująca. Strach przed powstaniem takiej klasy urzędniczej, jaka rzeczywiście istnieje w Europie, stanu za- wodowych, wykształconych na uniwersytetach, wyszkolonych w swo- im fachu urzędników. Oczywiście, również w Ameryce dawno minęły czasy, kiedy admini- strować mogli dyletanci. W ogromnym tempie rozrasta się klasa urzęd- ników fachowych. Wprowadzono egzamin fachowy. Zgodnie z literą prawa obowiązywał on początkowo najpierw tylko niektórych, zwłasz- cza technicznych urzędników, ale szybko objął też innych. Teraz już około 100 tysięcy spośród urzędników, których mianuje prezydent, musi mieć za sobą egzamin. Tym samym zrobiono pierwszy i najważniejszy krok w kierunku przeobrażenia starej demokracji. Zarazem także uniwersytet w Ameryce zaczął odgrywać całkiem inną rolę, jak również zmienił się zasadniczo duch uniwersytetów. Albowiem - o czym nie zawsze się wie poza Ameryką - to nie wojenni dostawcy, którzy są we wszystkich kra- jach, byli sprawcami wojny, lecz właśnie amerykańskie uniwersytety i kształcone w nich warstwy. Kiedy byłem tam w roku 1904, amerykań- scy studenci o nic nie pytali mnie tak często, jak o to, jak właściwie aran- żuje się w Niemczech pojedynki studenckie, co się robi, aby mieć bliznę. Uważali to za rycerski obrządek: musieli poznać również tę zabawę. Powaga sprawy polegała na tym, że literatura, szczególnie w moim fa- chu, dostosowywała się do takich nastrojów: akurat w najlepszych ów- czesnych dziełach znajdowałem na końcu następującą konkluzję: „To szczęście, że gospodarka światowa zmierza w tym kierunku; że oto nad- 147 chodzi chwila, gdy opłacalne (a soundbusiness view) stanie się wzajem- ne ograniczenie handlu światowego w drodze wojny; albowiem wów- czas skończy się wreszcie dla nas, Amerykanów, epoka, w której jeste- śmy pozbawionymi godności zarabiaczami dolarów; wówczas znów wo- jenny duch i rycerskość opanują świat". Chyba wyobrażali sobie oni nowoczesną wojnę podobnie do bitwy pod Fontenoy, gdzie herold Fran- cuzów wołał do wroga: „Panowie Anglicy, strzelajcie pierwsi!" Wyobra- żali sobie wojnęjako rodzaj rycerskiej zabawy, dzięki której zamiast brud- nej pogoni za pieniądzem pojawiłby się znowu zmysł hierarchii, poczu- cie dystynkcji. Widzą Panowie: owa kasta ocenia Amerykę dokładnie tak, jak według mojej najlepszej wiedzy niejednokrotnie ocenia się Ame- rykę w Niemczech i - ze swej strony - wyciąga z tego konsekwencje. Z tej kasty wyszli mężowie stanu mający decydujący głos. Obecna woj- na będzie miała dla Ameryki takie konsekwencje, że po jej zakończeniu stanie się ona państwem z wielką armią, korpusem oficerskim i biuro- kracją. Już wówczas rozmawiałem z oficerami amerykańskimi, którzy właściwie nie zgadzali się z wymaganiami, jakie stawiała im amerykań- ska demokracja. Raz na przykład zdarzyło się, że byłem u rodziny córki jednego z kolegów i akurat zwolniono służącą - dla służących obowią- zuje tam dwugodzinny termin wypowiedzenia. Przyszli właśnie obaj sy- nowie, którzy byli kadetami marynarki, i matka powiedziała: „Musicie teraz wyjść, zamieść śnieg, w przeciwnym razie będzie mnie to koszto- wało 100 dolarów kary dziennie"