Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie mogę te- raz wyznaczyć czasu i miejsca spotkania, tak jak i wy. Mu- simy tę sprawę pozostawić losowi. - Hm, tak! Lepiej jednak nie zdawać się całkowicie na los. Dam wam pewną wskazówkę. Jeszcze przed pojedyn- kiem z Apanaczką podałem wam pewien adres. Czy pa- miętacie go? -Naturalnie. - A więc udajcie się tam, jeśli zechcecie spotkać się ze mną. Gdybyście kiedy przybyli do Jefferson City nad Mis- souri, to zajdźcie do banku "Wallace and Company", a do- wiecie się, gdzie się znajduję w danej chwili. - Well, uczynię tak. - Dziękuję! Ale mam do was jeszcze jedną prośbę. -Jaką? - Nie starajcie się badać mojej przeszłości. - Czy uważacie mnie za człowieka aż tak niedyskretne- go i natrętnego? "Pan generał' 393 -Wcale nie! Ale moglibyście postąpić wedle wskazó- wek danych wam przed pojedynkiem. - Przecież daliście mi je tylko na wypadek waszej śmier- ci. Nie będę nawet próbował wciskać się w wasze tajemnice. -Dziękuję wam, sir, dziękuję! A teraz bądźcie zdrowi. Życzę wam, byście szybko doścignęli "generała"! -A ja ucieszę się serdecznie, gdy się dowiem, że po- chwyciliście szczęśliwie waszego Ettersa! Uścisnęliśmy sobie ręce. Żałowaliśmy szczerze, że mu- simy się rozstać tak nagle i nie wiadomo, na jak długo. Pożegnałem się także z Bloodym Foxem. Winnetou dał mu, podobnie jak i Enczar-ko, odpowiednie wskazówki, pożegnał wszystkich i opuściliśmy oazę. Konie nasze były dziś bardziej obciążone niż zazwy- czaj, gdyż niosły wory z wodą na dwa dni. Jeśli bowiem, tak jak przypuszczaliśmy, "generał" nie pojechał do Stu Drzew, lecz do Czikasawów, mieszkających na północ od Liano Estacado, mieliśmy przed sobą dwa dni jazdy przez pustynię. Drogę znaliśmy dobrze. Wiodła przez Helmers Home, osadę położoną na północnym skraju Liano Esta- cado, a nazywaną tak od nazwiska jej właściciela, Hel- mersa. Był to nasz dobry znajomy, nawet przyjaciel. Przy- puszczaliśmy, że ci, których ścigamy, zajadą do niego. Musieliśmy śpieszyć się bardzo, ponieważ "generał" był przed nami o pół dnia drogi. Chcieliśmy dogonić go jesz- cze na pustyni, gdyż potem pościg byłby trudniejszy. Tra- wy, zarośla, a nawet lasy, potoki i rzeki dostarczyłyby "ge- nerałowi" kryjówek i dałyby mu sposobność do umknięcia przed nami. Trop łatwo było rozpoznać. Prowadził on początkowo ku zachodowi, a więc w kierunku Stu Drzew, ale już po upływie pół godziny zauważyliśmy, że skręca pod kątem prostym na północ. Nasze domysły były zatem słuszne. Jechaliśmy ciągle cwałem i tylko od czasu do czasu po- zwalaliśmy koniom zwolnić, aby mogły trochę odsapnąć. W południe, podczas największej spiekoty, zatrzymaliśmy się, daliśmy koniom wody i godzinę odpoczynku. 394 Old Surehand Potem znów ruszyliśmy i jechaliśmy dalej z pośpiechem, dopóki nie nastały ciemności. Ścigani mogą jechać także nocą, ale ci, którzy idą ich tropem, nie mogą się posuwać, straciwszy go z oczu. Znaliśmy wprawdzie cel, do którego dążył "generał", ale mogło się zdarzyć coś takiego, co zmu- siłoby go do zmiany kierunku. Toteż zatrzymaliśmy się o zmierzchu i dopiero gdy ukazał się księżyc, ruszyliśmy w dalszą drogę. Sierp księżyca niewiele dawał blasku i każ- demu innemu westmanowi byłoby trudno w takich warun- kach jechać za tropem i do tego cwałem, ale nasze oczy by- ły dość bystre - gdybym ja nie dostrzegł śladu, to w przy- padku Winnetou taka pomyłka była zupełnie wykluczona. Dopiero po północy zatrzymaliśmy się znowu, bo dzielne nasze zwierzęta musiały wypocząć. Dostały, niedostateczną co prawda, porcję wody i przywiązaliśmy je do wbitych w ziemię palików. Owinęliśmy się kocami i położyliśmy się spać. Zaledwie zaczęło świtać, znów dosiedliśmy koni i po dwóch godzinach przybyliśmy na miejsce, gdzie niedawno obozowali zbiegowie. Popatrzyliśmy na siebie z zadowole- niem, gdyż odległość między nimi a nami zmniejszyła się do dwu godzin drogi, jeśli też wyruszyli o świcie. Po opuszczeniu obozowiska jechaliśmy może z pół godzi- ny, gdy nagle musieliśmy się znowu zatrzymać. W tym miej- scu dziewięciu jeźdźców zatrzymało się i, jak świadczyły odciski kopyt, odbyli naradę. Prowadzono ją najwidoczniej z wielkim ożywieniem, gdyż konie nie stały w miejscu, lecz dreptały tu i tam. To skłoniło nas do przypuszczenia, że do- szło między nimi do sporu. Ale o co? Prawdopodobnie o dalszy kierunek jazdy. W tym przekonaniu utwierdził nas jeszcze fakt, że ślad rozdzielił się tutaj. Było nam to bardzo nie na rękę. Jeden trop zbaczał w prawo, a drugi w lewo, tak że tworzyły kąt ostry. - Uff! - rzekł Winnetou zniechęcony. - To bardzo źle. -Pewnie, że źle - potwierdziłem. - Czerwonoskórzy odłączyli się tu prawdopodobnie od białych. Ale który trop należy do pierwszej, a który do drugiej grupy? "Pan generał" 395 - Zobaczymy. Winnetou zsiadł z konia, aby zbadać odciski. - Wątpię, czy coś z nich wywnioskujemy - oświadczy- łem, także zeskakując z siodła. - Zauważyłem, że konie białych również nie były podkute. Niepodobna więc od- różnić ich śladów od śladów koni indiańskich. Słowa moje sprawdziły się niestety - odciski kopyt nie dały nam najmniejszych wskazówek. Byliśmy zdani na niepewne domysły, które raczej mogły nam zaszkodzić aniżeli przydać się na coś. - Jedźmy jakiś czas obydwoma tropami - rzekł Winne- tou. - Może jednak coś zobaczymy. Niech mój brat uda się na prawo, a ja pojadę na lewo. Zrobiliśmy tak, ale dowiedziałem się jedynie, ile tym szlakiem przeszło koni. Winnetou nie powiodło się lepiej. Nie mogliśmy nawet z tego wnosić o liczbie jeźdźców, po- nieważ były tam także konie juczne