Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Boże, chce mi się walić głową o ścianę! Wsunęła mu do ręki swoją drobną dłoń i uścisnęła. - Jestem nie mniej odpowiedzialna niż ty, Blake. Ja też byłam dumna i uparta. Przepraszam za to wszystko. Nigdy nie patrzyłam na rzeczy z twojego punktu widzenia. Podeszła bliżej i przywarła policzkiem do jego piersi. Nachylił się i pocałował ją w czoło. - O mnie można by powiedzieć to samo. Zrobiliśmy błąd. Zapomnieliśmy, że Sara jest w pokoju. Ona wciąż przeżywa kłótnie matki i ojczyma. Wszelkie awantury i krzyki doprowadzają ją natychmiast do łez. Kiedy krzyknąłem na nią po tym, jak weszła do zagrody... Nagle znieruchomiał. Rozprostował się na wspomnienie tego, co się wtedy stało. - Nie - powiedział do siebie. - To chyba niemożliwe, to byłoby zbyt proste, prawda? - Co takiego? - spytała Meredith, nie mogąc odgadnąć, co ma na myśli. 151 152 OJCIEC MIMO WOLI Pobiegł do domu. Oboje byli całkowicie przemoczeni. Bluzka lepiła się do skóry Meredith, a włosy mokrymi strąkami spadały na twarz. Blake nie wyglądał dużo lepiej. Koszulę miał tak mokrą, że widać było przez nią gęste włosy na jego torsie. - Znaleźliście ją? - spytała zmartwiona Amie, zajęta zmywaniem naczyń. - Jestem prawie pewien, że tak - odparł. Pociągnąwszy Meredith za sobą wbiegł na schody. Otworzył drzwi do pokoju Sary, podszedł prosto do szafy i otworzył ją, modląc się bezgłośnie. Sara była w środku i pochlipywała, siedząc pod swoimi pięknymi ubrankami w najdalszym kąciku szafy. - Wy się nie lubicie - załkała - tak samo jak mamusia i tata Brad. Muszę stąd pójść! Blake wcisnął się do szafy i wziął ją na ręce. Płakała, gdy tulił ją do siebie, przemierzając pokój wielkimi krokami. Koszulę miał na wskroś mokrą, ale to zdawało się jej nie przeszkadzać. Obejmowała go z całych sił. - Kocham ciebie, maleństwo - szeptał jej do ucha. - Nie możesz sobie pójść. - Ale wyście się ze sobą kłócili! - powiedziała z pretensją Sara. - To nie była zła kłótnia - odpowiedziała Meredith i pogłaskała ją po główce. Uśmiechnęła się. - Saro, powiedz mi, czy chciałabyś mieć braciszka albo siostrzyczkę? - Prawdziwego, żywego braciszka? - Sara przestała płakać, otwierając szeroko oczy. - Tak, prawdziwego - przytaknęła Meredith i popatrzyła Blake'owi prosto w oczy. - Bo my chcemy mieć dziecko, prawda, Blake? - I to jak najprędzej - powiedział niskim głosem, a oczy miał pełne ciepła i pożądania. OJCIEC MIMO WOLI J53 - Było tak dobrze - westchnęła Sara. - Mogę ci pomóc, Merry. Zrobimy ubranko dla dzidziusia. Ja umiem szyć, bo ja wszystko umiem. - Dobrze, kochanie - odpowiedziała Meredith z wyrozumiałym uśmiechem. - Meredith nigdzie nie jedzie - dodał Blake. - Ani ty, panienko. Nie dam sobie rady bez mojego najlepszego pomocnika. Kto w weekendy będzie karmił ze mną konie i kto będzie rozmawiał z kowbojami, kiedy ty wyjedziesz? - Tak, tato - Sara skinęła głową. - I kto mi pomoże zjeść lody waniliowe, które pani Jackson trzyma w zamrażarce? - dodał szeptem. - Waniliowe? - oczy Sary rozszerzyły się. - Tak - potwierdził. - Te, które zostały po przyjęciu. Chciałabyś? - Blake, jest już późno... - zaczęła Meredith. - Nie - zaoponował. - Są jej urodziny i wolno jej zjeść więcej, jeśli ma chęć. - Dziękuję, tatusiu - uśmiechnęła się. - Dobrze, że urodziny wypadają tylko raz na rok - powiedziała Meredith z rezygnacją. - Przyniosę wam lody i trochę ciasta. - Arnie nam to poda - powiedział Blake patrząc na ubranie Meredith. - Ty i ja musimy przebrać się, zanim usiądziemy do stołu. Za twoją sprawą, moja panno, nieźle przemokliśmy - powiedział do Sary uśmiechając się. - Myśleliśmy, że pobiegłaś w prerię. - Och, tato, tego nigdy bym nie zrobiła - odpowiedziała Sara rzeczowo. - Nie mogłam zmoczyć mojej wspaniałej sukienki. Pani Jackson, która przyszła do nich na górę, odetchnęła z ulgą, widząc że Sara jest na miejscu. - Tak się o ciebie martwiłam - powiedziała i uśmiechnęła się. - Jest pani kochana - powiedziała poważnie Sara. 154 OJCIEC MIMO WOLI - Ty też, skarbie. Pójdziesz ze mną i nałożymy na talerzyki tort i lody, a mama i tatuś się przebiorą. Możemy też upiec jakieś ciasteczka. Wcale nie jest późno. Jeśli tylko tata nam pozwoli - dodała, spoglądając na Blake'a. - Tato, ja proszę! - Zgoda - powiedział ustępując. - Bierzcie się do dzieła. Przyjdziemy z mamą po swoje porcje, jak tylko się wykąpiemy i przebierzemy. Pamiętajcie, że mają być duże! - Postaramy się - obiecała Sara. Podała rękę pani Jackson i poszła. - Wyglądamy okropnie - powiedziała Meredith, spojrzawszy na swój ubiór. - Mów za siebie - odparł. - Ja wyglądam świetnie w przemoczonej koszuli. Powiodła wzrokiem po jego twardych muskułach. - Rzeczywiście jest co podziwiać. - No to chodźmy. Wykąpiemy się razem. Poszła z nim, spodziewając się, że sam wejdzie do łazienki, ale stało się inaczej. Pociągnął ją za sobą do środka i zamknął drzwi, a po chwili namysłu przekręcił jeszcze zamek. - Co robisz? - spytała. - Mamy się wykąpać, prawda? - powiedział miękko. Jego ręce powędrowały ku jej bluzce. - Nie wpadaj w panikę - wyszeptał, nachylając się ku niej. - Przecież widzieliśmy już siebie. - Tak, ale... - Cicho, kochanie - szepnął jej wprost do ust. Pragnęła go. To już tak dawno... Wydała przeciągły jęk. Kiedy to usłyszał, krew mu uderzyła do głowy. - Jeszcze raz - wyszeptał