Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Na fortepianie leżał trup drugiego czarnego wojownika, przed drzwiami buduaru lady Janiny rozciągnięte były martwe ciała trzech wiernych sług Greystoke'a. Drzwi tego pokoju były zamknięte. Z obwisłymi ramionami i zamglonymi oczami stał Tarzan, patrząc tępo na nieczułą zasłonę, kryjącą straszliwą tajemnicę, której nie miał odgadnąć. Powoli, ociężale, jak gdyby ołów miał u nóg, ruszył ku drzwiom. Omackiem sięgnął klamki. Stał tak długą chwilę, wreszcie nagłym ruchem wyprostował swą olbrzymią postać, odrzucił w tył potężne ramiona, wysoko wzniósł nieustraszoną głowę, rozwarł drzwi i przekroczył próg pokoju, który był dlań skarbcem najdroższych wspomnień. Żaden rys jego surowej twarzy nie drgnął, gdy przeszedł przez pokój i zatrzymał się przy łożu, na którym twarzą na dół leżała drobna, nieruchoma postać: cichy, milczący przedmiot, tak niedawno drgający życiem, młodością i miłością. Ani jedna łza nie zamroczyła oczu człowieka-małpy; tylko Bóg, stwórca jego, czytał myśli tego półdzikiego mózgu. Długo stał, patrząc na martwe ciało, zwęglone do niepoznania, po czym nachylił się i ujął je w ramiona. Gdy odwrócił zmarłą twarzą do góry i ujrzał, jak straszliwą śmiercią zginęła, poczuł niezmierzoną otchłań rozpaczy, przerażenia i nienawiści. Zbyteczne było świadectwo połamanego karabinu niemieckiego, leżącego w przedpokoju, lub podartej, krwią splamionej czapki wojskowej na podłodze, aby zrozumieć, kto był sprawcą tej potwornej i bezcelowej zbrodni. Przez chwilę łudził się, że zwęglony trup nie był trupem jego żony, lecz gdy oczy jego dostrzegły i rozpoznały pierścienie na palcach, zagasł ostatni, słaby promyk nadziei. W milczeniu, z miłością i czcią, pogrzebał w ogródku różanym to, co było dumą i miłością Johna Claytona, biedną, zwęgloną postać, a obok niej pochował czarnych wojowników, którzy tak ofiarnie oddali życie w obronie swej pani. Poza domem znalazł Tarzan świeże mogiły, które poświadczyły identyczność sprawców tych okrucieństw, popełnionych podczas jego nieobecności. Odgrzebał trupy dwunastu niemieckich askarysów i na ich mundurach odszukał odznaki kompanii i pułku, do których należeli. To wystarczyło dla człowieka-małpy. Biali oficerowie dowodzili tymi ludźmi, nietrudno będzie odkryć, kim oni byli. Wróciwszy do ogródka, stanął pomiędzy wandalsko podeptanymi kwiatami i krzewami nad grobem swej zmarłej - ze spuszczoną głową, milcząc żegnał ją na wieki. Gdy słońce zaczęło zapadać poza wznoszącymi się na zachód lasami, z wolna wyruszył za wciąż jeszcze wyraźnym śladem kapitana Fritza Schneidera i jego krwią splamionej kompanii. Cierpienie jego było nieme, lecz niemniej przygniatające. Z początku wielka rozpacz zaciemniła wszystkie jego zdolności myślenia - mózg jego był przytłoczony nieszczęściem do takiego stopnia, że reagował tylko na obiektywny podszept: ona nie żyje! ona nie żyje! ona nie żyje! Zdanie to niezmordowanie waliło go po głowie tępym, pulsującym bólem, lecz nogi jego machinalnie podążały za śladem mordercy, gdy tymczasem podświadomie zmysły jego czujnie baczyły na zawsze obecne niebezpieczeństwo dżungli. Stopniowo wielka rozpacz wyłoniła inne uczucie, tak realne, tak uchwytne, że wydawało się towarzyszem, stąpającym u jego boku. Była to Nienawiść, a przyniosła mu wielkie ukojenie i pociechę, gdyż była to nienawiść wzniosła, która go uszlachetniła, tak jak uszlachetniła nieprzeliczone tysiące ludzi - nienawiść do Niemiec i do Niemców. Oczywiście - ześrodkowała się na zabójcy jego żony, lecz ogarniała wszystko, co niemieckie - żywe czy martwe. Gdy myśl ta umocniła się. w nim, zatrzymał się i, wznosząc oblicze ku Goro-księżycowi, przeklął z wyciągniętym ramieniem sprawców ohydnej zbrodni, spełnionej w cichym niegdyś bungalowie; przeklął ich ojców, ich dzieci i cały ich rodzaj, w milczeniu poprzysięgając walczyć z nimi niezmordowanie aż do ostatniego tchu. Bezpośrednio potem przyszło uczucie zadowolenia, gdyż - jeśli dotychczas przyszłość jego w najlepszym razie wydawała się pustką - teraz zapełniła się możliwościami, których rozważanie przyniosło mu, jeśli nie radość, to przynajmniej ulgę w cierpieniu; miał przed sobą wielkie zadanie, które zapełni mu życie